Nunnun. - "Czarci pudding" i Inne śliczności... - Nie, nie. To wszystko należy zaliczyŚ albo do pierwszej, albo do drugiej grupy. Mam na myśli obiekty, o ktărych nic nie wiemy, albo wiemy tylko ze słyszenia, i ktăre nigdy nie trafiły w nasze rŞce. To, co nam sprzątnŞli sprzed nosa stalkerzy - sprzedali nie wiadomo komu, czy też ukryli... I to, o czym milczą. Legendy, păłlegendy, "maszyna życzeá", "Dick włăczykij" "wesołe upiory"... - ChwileczkŞ, chwileczkŞ - powiedział Nunnun. - A to co znowu takiego? "Maszyna życzeá" - rozumiem... Walentin zaśmiał siŞ. - Widzisz, my răwnież mamy swăj roboczy żargon. "Dick włăczykij" - to ten właśnie hipotetyczny niedźwiadek, ktăry rozrabia w ruinach fabryki. A "wesołe upiory" - to pewna groźna turbulencja, ktăra pojawia siŞ w niektărych rejonach Sfery. - Pierwszy raz słyszŞ - oznajmił Nunnun. - Rozumiesz, Richard - powiedział Walentin - grzebiemy w Strefie już dwadzieścia lat, ale ciągle nie znamy ani tysiŞcznej czŞści tego, co tam siŞ znajduje. A jeżeli już măwiŚ o wpływie Sfery na człowieka... O właśnie, musimy jeszcze zaklasyfikowaŚ kolejną czwartą grupŞ. Już nie obiektăw, tylko oddziaływaá. Ta grupa zbadana jest skandalicznie niedbale, chociaż moim zdaniem dysponujemy wystarczającą ilością faktăw. I wiesz, Richard, czasem robi mi siŞ zimno, kiedy myślŞ o tych faktach. - Żywe trupy... - mruknął Nunnun. - Co? A... Nie, to zagadkowe, ale nic wiŞcej. Jak by ci wyjaśniŚ... To można sobie wyobraziŚ. Ale jeżeli wokăł człowieka zaczynają znienacka zachodziŚ metafizyczne i metabiologiczne zjawiska... - Masz na myśli emigrantăw... - Owszem. Statystyka matematyczna to, zapewniam ciŞ, niezmiernie ścisła nauka chociaż ma do czynienia z przypadkowymi wielkościami. A oprăcz tego to bardzo wymowna dyscyplina naukowa, bardzo ilustracyjna... Walentin najwidoczniej z lekka sobie podchmielił. Zaczął măwiŚ głośniej, policzki mu porăżowialy, a brwi nad ciemnymi szklarni powŞdrowały wysoko do găry, marszcząc czoło w harmonijkŞ. - Rozalia! - wrzasnął nagle. - Jeszcze jeden koniak! Podwăjny! - LubiŞ niepijących - z szacunkiem powiedział Nunnun. - Bez dygresji! - surowo osadził go Walentin. - Słuchaj co do ciebie măwią. To bardzo dziwne. - Podniăsł kieliszek, jednym łykiem wypił połowŞ i ciągnął dalej. - My nie wiemy, co siŞ stało z biednymi mieszkaácami Harmont w samym momencie Lądowania. Ale oto jeden z nich postanowił wyemigrowaŚ. Jakiś tam zwyczajny obywatel. Fryzjer. Syn fryzjera i wnuk fryzjera. Przenosi siŞ, powiedzmy, do Detroit. Otwiera zakład fryzjerski i zaczyna siŞ diabelski obłŞd. Ponad dziewiŞŚdziesiąt procent jego klietăw nie przeżywa nawet roku: giną w katastrofach samochodowych, wypadają z okien, wyrzynają ich gangsterzy i chuligani, toną w płytkich stawach i tak dalej, i tak dalej. Wzrasta liczba klŞsk żywiołowych w Detroit i jego okolicach, nie wiadomo skąd nadciągają trąby powietrzne i tajfun, ktărych w tych miejscach nie widywano od tysiąc siedemset zapomnianego roku. I wiele innych przyjemności tego rodzaju, i takie kataklizmy zdarzają siŞ w każdym mieście, na każdym terenie, wszŞdzie tam, gdzie osiedlają siŞ emigranci z rejonu Lądowania, a liczba tych kataklizmăw jest wprost proporcjonalna do liczby emigrantăw zamieszkałych w danym rejonie, i zwr㌠uwagŞ, podobne oddziaływanie mają tylko ci emigranci, ktărzy przeżyli samo Lądowanie. Urodzeni po Lądowaniu, na statystykŞ nieszczŞśliwych wypadkăw nie mają wpływu. Mieszkasz tu już dziesiŞŚ lat, ale przyjechałeś po Lądowaniu i bez obawy można ciŞ przenieśŚ choŚby do Watykanu. Jak wyjaśniŚ podobne zjawisko? Czego siŞ wyrzec - statystyki? Czy może zdrowego rozsądku? - Walentin złapał kieliszek i osuszył go jednym haustem. Richard Nunnun podrapał siŞ za uchem. - Hm, tak - powiedział. - W ogăle to sporo słyszałem o tych rzeczach, ale jeśli mam byŚ szczery, zawsze przypuszczałem, że w tym wszystkim, delikatnie măwiąc jest sporo przesady... Rzeczywiście z punktu widzenia naszej potŞżnej pozytywistycznej nauki... - Albo, powiedzmy, mutagenny wpływ Strefy - przerwał mu Walentin. Zdjął okulary i wpatrzył siŞ w Nunnuna czarnymi ślepawymi oczami. - U wszystkich ludzi, ktărzy dostatecznie długo kontaktują siŞ ze Strefą, ulega zmianie zarăwno genotyp jak i fenotyp. Czy ty wiesz, jakie dzieci rodzą siŞ w rodzinach stalkerăw, czy wiesz, co siŞ dzieje z samymi stalkerami? Dlaczego? Gdzie czynnik mutagenny? W Strefie nie ma żadnej radiacji. Chemiczna struktura powietrza i gleby w Strefie, chociaż posiada pewną specyfikŞ, nie przedstawia od tej strony żadnego niebezpieczeástwa. Co mam robiŚ w tych warunkach - uwierzyŚ w czary? W uroki?... - Ogromnie ci wspăłczujŞ z powodu twoich rozterek - odparł Nunnun. - Ale jeśli mam byŚ szczery, to mnie osobiście znacznie bardziej działa na nerwy zmartwychwstały nieboszczyk niż dane statystyczne. Tym bardziej że danych statystycznych nie widziałem, a z nieboszczykami niejednokrotnie miałem przyjemnośŚ... Walentin lekkomyślnie machnął rŞką. - A tam, te twoje trupy... - powiedział. - Słuchaj, Richard, czy tobie naprawdŞ nie wstyd? niezależnie od wszystkiego masz przecież wyższe wykształcenie... Po pierwsze to nie są żadne trupy... To przecież fantomy... rekonstrukcja według szkieletu... kukły... A poza tym zapewniam ciŞ - z punktu widzenia podstawowych zasad, te twoje fantomy to nie mniej i nie bardziej zdumiewające zjawisko niż wieczne akumulatory. Po prostu "owaki" naruszają pierwszą zasadŞ termodynamiki, a fantomy - drugą, i na tym polega cała răżnica. My wszyscy w pewnym sensie niedaleko odeszliśmy od człowieka jaskiniowego - nie możemy sobie wyobraziŚ nic okropniejszego od upiora czy wilkołaka. A tymczasem naruszenie związku przyczynowo-skutkowego to coś znacznie straszniejszego niż całe stada upiorăw albo tych tam monstrăw Rubinsteina... czy Wallensteina? - Frankensteina. - Tak, oczywiście, Frankensteina. Madame Shelle. Żona poety. Albo cărka. - Nagle roześmiał siŞ. - Te twoje fantomy mają jedną ciekawą właściwośŚ - autonomiczną zdolnośŚ do życia. Można na przykład odciąŚ im dowolną czŞśŚ ciała i ona bŞdzie żyła. Oddzielnie. Bez żadnych roztworăw fizjologicznych... Ostatnio dostarczyli nam do instytutu jednego takiego nieboszczyka, no wiŞc zaczŞli go preparowaŚ to mi laborant Boyda opowiadał. Oddzielili prawą rŞkŞ dla jakichś tam dalszych badaá, przychodzą nastŞpnego ranka, a ona figŞ pokazuje... - Walentin roześmiał siŞ. - No? I tak trwa do dzisiaj! To rozewrze palce, to znowu zaciśnie. Jak sądzisz, co ona chce przez to powiedzieŚ? - Według mnie symbol jest dośŚ przejrzysty - powiedział Nunnun patrząc na zegarek. - Czy nie czas już na nas, Walentin? Mam jeszcze jedną ważną sprawŞ do załatwienia. - No to chodźmy - powiedział Walentin daremnie prăbując utrafiŚ twarzą w oprawkŞ okularăw. - Ufff, upiłeś mnie fatalnie... - ujął okulary w obie dłonie i starannie ulokował je na właściwym miejscu. - Jesteś samochodem? - Tak, odwiozŞ ciŞ. Obaj zapłacili i poszli do wyjścia. Walentin co chwila z rozmachem przykładał palec do skroni witając znajomych laborantăw, ktărzy z ciekawością gapili siŞ na znakomitośŚ światowej fizyki. Przy samych drzwiach, żegnając rozpływającego siŞ w uśmiechu portiera, Walentin strącił sobie okulary z nosa i wszyscy trzej rzucili siŞ im na ratunek. - Ufff, Richard - dogadywał Walentin pakując siŞ do peugeota. - Nieludzko mnie spiłeś. Tak nie można, u diabła... To nie wypada. Jutro prowadzŞ doświadczenie... I zaczał opowiadaŚ z zapałem o jutrzejszym doświadczeniu. Nunnun odwiăzł go do miasteczka dla naukowcăw. A oni też siŞ boją, myślał, wsiadając z powrotem do wozu. Boją siŞ, jajogłowi... Tak zresztą byŚ powinno. Oni powinni baŚ siŞ nawet bardziej niż my, wszyscy normalni obywatele razem wziŞci. Przecież my zwyczajnie nic nie rozumiemy, a oni przynajmniej wiedzą, do jakiego stopnia nic nie rozumieją. Patrzą w tŞ przepaśŚ bez dna i wiedzą, że są skazani - muszą kiedyś zejśŚ do tej przepaści. Serce zamiera. Ale zejśŚ na dăł trzeba, a jak to zrobiŚ i co tam jest na dnie, i co najważniejsze czy da siŞ potem powrăciŚ?... A my, grzeszni, patrzymy jeśli można to tak określiŚ, w przeciwną stronŞ. Słuchaj, Dick, a może tak właśnie byŚ powinno? niech wszystko siŞ toczy swoją koleją, a my już jakoś damy sobie radŞ. On ma racjŞ: najwiŞkszym tytułem do chwały ludzkości jest to, że przetrwała i ma zamiar nadal przetrwaŚ... A jednak niech was diabli wezmą, powiedział przybyszom. Nie mogliście urządziŚ sobie pikniku w innym miejscu? Powiedzmy na KsiŞżycu. Albo na Marsie. Jesteście tak samo obojŞtni na wszystko. Jak inni, chociaż nauczyliście siŞ zwijaŚ przestrzeá. Piknik. Pikniku im siŞ zachciało... Jakby tu najzrŞczniej załatwiŚ sprawŞ moich piknikăw? - rozważał, powoli prowadząc samochăd po jasno oświetlonych, mokrych ulicach. Jak to możliwie sprytnie przeprowadziŚ? Na zasadzie najmniejszego wysiłku, jak w mechanice. Na cholerŞ mi măj, taki czy inny, ale jednak dyplom, jeżeli nie potrafiŞ wymyśliŚ sposobu na załatwienie tego beznogiego łajdaka... Zatrzymał wăz przed domem, w ktărym mieszkał Red Shoehart, i chwilŞ jeszcze posiedział za kierownicą, zastanawiając siŞ, jak najlepiej poprowadziŚ rozmowŞ. Potem zabrał "owaka', wysiadł z samochodu i dopiero teraz zwrăcił uwagŞ, że dom wygląda na nie zamieszkany. Prawie wszystkie okna były ciemne, na pustym skwerze nie paliły siŞ latarnie. To mu przypomniało, co zobaczy za chwilŞ, i przeszedł go dreszcz. Nawet wpadło mu do głowy, że byŚ może lepiej bŞdzie wywołaŚ Reda przez telefon i porozmawiaŚ z nim w samochodzie, czy w jakiejś cichej knajpce, ale odpŞdził od siebie tŞ myśl. Z wielu powodăw. A miŞdzy innymi dlatego, powiedział sobie, że nie bŞdziemy siŞ upodabniaŚ do tych wszystkich żałosnych sukinsynăw, ktărzy uciekli stąd jak karaluchy polanŞ wrzątkiem. Wszedł na klatkŞ i powoli wspiął siŞ na gărŞ po dawno nie zamiatanych schodach. Dookoła panowała bezludna cisza, drzwi wychodzące na podesty były przeważnie uchylone lub nawet otwarte na oścież - z ciemnych korytarzy ciągnŞło stŞchłym zapachem wilgoci i kurzu. Zatrzymał siŞ przed drzwiami Reda, przygładził włosy za uszami, głŞboko odetchnął i nacisnął guziczek dzwonka. Jakiś czas za drzwiami panowała cisza, potem skrzypnŞły deski podłogi, szczŞknął zamek i drzwi uchyliły siŞ cichutko. Żadnych krokăw do koáca nie słyszał. W progu stała Mariszka, cărka Reda Shoeharta. Z przedpokoju na ciemne schody padało jasne światło i w pierwszej chwili Nunnun dostrzegł tylko ciemną sylwetkŞ dziewczynki i pomyślał, że bardzo siŞ wyciągnŞła w ciągu ostatnich kilku miesiŞcy, ale potem, kiedy cofnŞła siŞ w głąb mieszkania, zobaczył jej twarz. W mgnieniu oka poczuł suchośŚ w gardle. - Witaj, Maria - powiedział starając siŞ, żeby jego glos brzmiał jak najserdeczniej. - Co u ciebie słychaŚ, Mariszka? Nie odpowiedziała. W milczeniu i absolutnie bezszelestnie cofała siŞ do drzwi pokoju patrząc spode łba na Nunnuna. Prawdopodobnie nie poznała go. Zresztą i on, măwiąc szczerze, też jej nie poznał. Strefa, pomyślał. Paskudztwo... - Kto tam? - zapytała Guta i wyjrzała z kuchni. - O Boże, Dick! Gdzieś ty siŞ podziewał? Czy wiesz, że Red wrăcił? Pośpieszyła do niego wycierając rŞce w rŞcznik przewieszony przez ramiŞ - zawsze tak samo śliczna, silna i pełna energii, tylko jakby ją coś gryzło od wewnątrz, zmizerniała na twarzy i oczy miała jakieś takie... rozgorączkowane chyba? Dick ucałował ją w policzek, oddał jej płaszcz i kapelusz i powiedział: - Słyszałem, słyszałem... Ciągle nie mogłem znaleźŚ wolnej chwili, żeby do was wpaśŚ. Red w domu? - W domu - powiedziała Outa. - Siedzi tam u niego taki jeden... niedługo już sobie păjdzie, od dawna siedzi. No wejdźże nareszcie... Nunnun przeszedł kilka krokăw korytarzem i zatrzymał siŞ przed drzwiami jadalni. Stary siedział przy stole. Sam. Fantom, nieruchomy i odrobinŞ przekrzywiony na bok. Răżowe światło abażuru padało na jego szeroką ciemną twarz jakby wyrzeźbioną w starym drzewie, na zapadniŞte, bezzŞbne usta, na oczy martwe i bez połysku. Nunnun natychmiast poczuł ten zapach. Wiedział, że to tylko gra wyobraźni, zapach był tylko przez pierwsze dni, a potem doszczŞtnie znikał, ale Richard Nunnun czuł go jakby pamiŞcią - duszny, ciŞżki zapach rozkopanej ziemi. - Albo lepiej chodźmy do kuchni - pośpiesznie zaproponowala Guta. - RobiŞ właśnie kolacjŞ, to przy okazji sobie pogadamy. - Oczywiście - powiedział Nunnun ochoczo. - Tak dawno ciŞ nie widziałem i jeszcze nie zapomniałaś, co zwykłem pijaŚ przed kolacją? Przeszli do kuchni. Guta od razu otworzyła lodăwkŞ, a Nunnun usiadł przy stole i rozejrzał siŞ. Jak zawsze było tu bardzo czysto, wszystko lśniło, nad garnuszkami kłŞbiła siŞ para. Kuchenka była nowa, păłautomat, to znaczy, że w domu nie brakowało pieniŞdzy. - No jak tam Red? - zapytał Nunnun. - Tak jak zawsze - odparła Guta. - W wiŞzieniu schudł, ale już siŞ odjadł. - Rudy? - Jeszcze jak! - Zły? - Jasne! On już taki bŞdzie do śmierci. Postawiła przed nim szklaneczkŞ "Krwawej Mary" - przezroczysta warstwa rosyjskiej wădki zawisła nad krążkiem soku pomidorowego. - Nie za dużo? - zapytała. - W sam raz. - Nunnun wlał w siebie "Krwawą Mary". Pomyślał, że po raz pierwszy tego dnia wypił coś przyzwoitego. - Tego mi brakowało - powiedział. - A u ciebie wszystko w porządku? - zapytała Guta. - Tak długo nie przychodziłeś, dlaczego? - PrzeklŞte interesy - odparł Nunnun. - Co najmniej raz w tygodniu zamierzałem wpaśŚ albo chociaż zadzwoniŚ, ale najpierw musiałem jechaŚ do Rexopolis, potem wybuchł jeden taki skandal, potem ktoś mi măwi: "Red wrăcił" - dobra, myślŞ, nie bŞdŞ im przeszkadzaŚ... Jednym słowem nie mogłem jakoś wyrwaŚ siŞ z tego kołowrotu. Czasem zadajŞ sobie pytanie, po jaką cholerŞ tak harujemy? Dla forsy? Ale po jakiego diabła nam te pieniądze, jeżeli nie robimy nic innego tylko harujemy, żeby je zarobiŚ? Guta szczeknŞła pokrywkami, wziŞła z păłki paczkŞ papierosăw i usiadła na wprost Nunnuna. Oczy miała spuszczone. Nunnun spiesznie wyciągnął zapalniczkŞ, podał jej ogieá i znowu, po raz drugi w życiu, zobaczył, że jej drżą palce, tak jak wtedy, kiedy Reda właśnie skazano i Nunnun przyszedł, żeby daŚ jej pieniądze - w pierwszym okresie dosłownie umierała z glodu, żadne ścierwo w kamienicy nie chciało jej pożyczyŚ grosza. Potem w domu pojawiły siŞ pieniądze i to, należy przypuszaŚ bardzo znaczne, Nunnun nawet domyślał siŞ skąd, ale w dalszym ciągu przychodził, przynosił Mariszce słodycze i zabawki, po całych wieczorach pił z Guta kawŞ i razem planowali szczŞśliwą i spokojną przyszłośŚ Reda, a nastŞpnie, nasłuchawszy siŞ opowiadaá Guty, Nunnun szedł do sąsiadăw i prăbował ich uspokoiŚ, usiłował im tłumaczyŚ, namawiał, wreszcie groził tracąc cierpliwośŚ: "Przecież Rudy w koácu wrăci i wtedy kości wam połamie" - nic nie pomagało. - A co z twoją dziewczyną? - zapytała Guta. - Z ktărą? - No z tą, z ktărą wtedy przyszedłeś... taka jasnowłosa... - To ma byŚ moja dziewczyna? To moja stenografistką. Wyszła za mąż i zwolniła siŞ z pracy. - Powinieneś siŞ ożeniŚ, Dick - powiedziała Guta. - Chcesz, znajdŞ ci narzeczoną. Nunnun chciał odpowiedzieŚ jak zwykle: Niech no tylko Mariszka podrośnie... ale na szczŞście ugryzł siŞ w jŞzyk. Bardzo źle to by teraz zabrzmiało. - Potrzebna mi jest stenografistka. a nie żona - powiedział mrukliwie. - najlepiej rzuŚ swojego rudego diabla i zostaá moją stenografistka. Przecież świetnie stenografowałaś. Stary Harris do dzisiaj nie może o tobie zapomnieŚ. - Ja myślŞ - powiedziała Guta. - Obie rŞce sobie o niego posiniaczyłam. - Do tego stopnia? - Nunnun udał ogromne zdziwienie. - W starym piecu diabeł pali! - O Boże! - powiedziała Guta. - Przecież on mi przejśŚ nie dawał! Ja tylko jednego siŞ bałam, żeby siŞ Red przypadkiem nie dowiedział. Bezszelestnie weszła Mariszka. Pojawiła siŞ w drzwiach, spojrzała na garnki, na Richarda, potem podeszła do matki i przytuliła siŞ do niej, odwracając twarz. - No jak tam, Mariszka? - raźno powiedział Nunnun. - Chcesz czekoladkŞ? Wsadził dwa palce do kiszonki kamizelki i wyjął czekoladowy samochodzik w celofanie i chciał go daŚ dziewczynce. Mariszka nie drgnŞła. Guta zabrała mu czekoladkŞ i położyła na stole. Jej wargi nagle zbielały. - Wiesz, Guta - nadal raźno ciągnął Nunnun. - Mam zamiar siŞ przeprowadziŚ. Zbrzydło mi mieszkanie w hotelu. Po pierwsze daleko od instytutu... - Ona już prawie nic nie rozumie - cicho powiedziała Guta i Nunnun urwał w păł zdania, wziął w obie dłonie szklaneczkŞ i bezmyślnie zaczał ją obracaŚ w palcach. - Nie pytasz jak widzŞ, co u nas słychaŚ - măwiła dalej Guta - i masz racjŞ. Ale przecież jesteś naszym starym przyjacielem, Dick, i przed tobą nie mamy co ukrywaŚ. Zresztą, czy to można ukryŚ. - Byliście z nią u lekarza? - zapyta! Nunnun nie podnosząc oczu. - Tak. Oni nic tu nie mogą poradziŚ. A jeden powiedział - zamilkła. Nunnun răwnież milczał. Nie było tu o czym măwiŚ ani nawet i myśleŚ, ale nagle poraziła go straszna myśl - to jest Inwazja. Nie piknik na skraju drogi, nie prăba nawiązania kontaktu - tylko Inwazja. Oni nie mogą nas zmieniŚ, ale przenikają w ciała naszych dzieci i zmieniają je na swăj obraz i podobieástwo. Przeszedł go dreszcz, ale od razu przypomniał sobie, że już gdzieś czytał o czymś podobnym, jakiś pocket-book w kolorowej plastykowej okładce i od tego wspomnienia zrobiło mu siŞ lżej na sercu. WymyśliŚ można wszystko, czego dusza zapragnie. A to, co zostało wymyślone, nigdy naprawdŞ siŞ nie zdarza. - A jeden powiedział, że ona już nie jest człowiekiem - przerwała milczenie Guta. - Zawracanie głowy - głucho powiedział Nunnun. - Zwr㌠siŞ do prawdziwego specjalisty. Idź do Jamesa Catterfielda. Chcesz, porozmawiam z nim. ZałatwiŞ, żeby ciŞ przyjął... - Myślisz o Rzeźniku? - zaśmiała siŞ nerwowo. - Nie trzeba, Dick, dziŞkujŞ ci. To właśnie on tak powiedział. Taki już widocznie przypadł nam los. Kiedy Nunnun odważył siŞ podnieśŚ oczy, Mariszki już nie było. a Guta siedziała bez ruchu, usta miała rozchylone, oczy puste i na papierosie, ktăry trzymała w palcach, wyrăsł długi słupek szarego popiołu. Wtedy Nunnun popchnął ku niej szklankŞ i powiedział: - Zrăb mi jeszcze jedną porcjŞ, dziewczyno... i sobie răwnież. A potem wypijemy. Popiăł spadł, Guta poszukała oczami, gdzie wyrzuciŚ niedopałek i wrzuciła go do zlewozmywaka. - Za co? - zapytała. - Tego właśnie nie rozumiem! Co myśmy takiego zrobili? Pomimo wszystko nie jesteśmy najgorszymi ludźmi w tym mieście... Nunnun pomyślał, że Guta teraz siŞ rozpłacze, ale ona nie zapłakała - otworzyła lodăwkŞ, wyjŞła wădkŞ i sok, i zdjŞła z păłki drugą szklankŞ. - A jednak nie traŚ nadziei - powiedział Nunnun. - Na świecie nie ma niczego takiego, czego nie można naprawiŚ i możesz mi wierzyŚ, ja mam bardzo duże możliwości. I zrobiŞ wszystko, co bŞdzie w mojej mocy... Teraz sam wierzył w to, co măwił, i już w głowie robił przegląd nazwisk, znajomości, miast, i już mu siŞ wydawało, że gdzieś coś słyszał o podobnych wypadkach i że chyba wszystko dobrze siŞ skoáczyło, tylko trzeba sobie przypomnieŚ, gdzie to było i kto leczył, ale akurat wtedy przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł, przypomniał sobie Herr Lemchena, a także po co zaprzyjaźnił siŞ z Gutą i wtedy odechciało mu siŞ myśleŚ o czymkolwiek, odegnał od siebie wszelkie sensowne myśli, usiadł wygodniej, rozluźnił miŞśnie i już tylko czekał, kiedy mu dadzą coś do wypicia. W tej właśnie chwili usłyszał z korytarza szurające kroki, stukot kul i odrażający, szczegălnie w tym momencie, głos ścierwnika Barbridgea powiedział nosowo: - Ej, Rudy! A twoja Guta widocznie ma gościa - kapelusz wisi... Ja bym na twoim miejscu tego tak nie zostawił... I głos Reda: - Uważaj na protezy, Ścierwnik. I zatrzaśnij dziăb. Tu są drzwi, żebyś czasem nie zbłądził, ja mam zamiar zjeśŚ jeszcze dziś kolacjŞ. I Barbridge: - Tfu, już nawet zażartowaŚ nie wolno! I Red: - DosyŚ siŞ już nażartowałeś. Wystarczy. Spływaj, spływaj, na co czekasz! SzczŞknął zamek i głosy stały siŞ cichsze, widocznie obaj wyszli na schody. Barbridge coś powiedział păłgłosem i Red mu odpowiedział: "DosyŚ tego, nie mam z tobą o czym gadaŚ!" Znowu mamrotanie Barbridgea i ostry głos Reda: "Powiedziałem dosyŚ!" TrzasnŞły drzwi, zastukały szybkie kroki w przedpokoju i w progu kuchni ukazał siŞ Red Shoehart. Nunnun wstał na jego powitanie i obaj mocno uścisnŞli sobie dłonie. - Wiedziałem, że to ty - powiedział Red obrzucając Nunnuna spojrzeniem bystrych, zielonkawych oczu. - Uu, aleś siŞ spasł, grubasie! nieźle ciŞ tuczą w naszych barach! Oho! WidzŞ, że wesoło spŞdzacie czas! Guta, zrăb i dla mnie porcjŞ, muszŞ was doganiaŚ... - PrawdŞ măwiąc jeszcześmy dobrze nie zaczŞli - powiedział Nunnun. - Właściwie dopiero zabieraliśmy siŞ do roboty. Przed tobą trudno uciec! Red zaśmiał siŞ ostro i uderzył Nunnuna piŞścią w ramiŞ. - Zaraz siŞ okaże, kto kogo dogoni i kto kogo przegoni. Ja, bracie, dwa lata siedziałem o suchym pysku. Żeby ciebie dogoniŚ, musiałbym chyba wypiŚ cysternŞ... Chodźmy, chodźmy, nie bŞdziemy siedzieŚ w kuchni! Guta, co z tą kolacją... Dał nurka do lodăwki i wyprostował siŞ, trzymając w każdej rŞce po dwie butelki z răżnymi nalepkami. - Zabawimy siŞ! - oznajmił. - Wydajemy przyjŞcie na cześŚ najlepszego przyjaciela, Richarda Nunnuna, ktăry nie opuszcza swoich w biedzie! Chociaż nie przynosi mu to żadnego pożytku. Ech, szkoda, że nie ma Szuwaksa... - A to zadzwoá do niego - zaproponował Nunnun. Red pokrŞcił ognisto rudą głową. - Tam, gdzie on teraz jest, jeszcze nie założyli telefonu. No, chodźmy, chodźmy... Pierwszy wszedł do pokoju i rąbnął butelkami o stăł. - Zabawimy siŞ, tato - powiedział do nieruchomego starca. - To jest Richard Nunnun, nasz przyjaciel Dick, a to măj tata, Shoehart - senior... Richard Nunnun skurczył siŞ wewnŞtrznie w mały twardy kłŞbek, rozciągnął wargi od ucha do ucha, pomachał w powietrzu dłonią i powiedział do nieboszczyka: - Bardzo mi miło, mister Shoehart. Co u pana słychaŚ? My siŞ już znamy. Red - powiedział do Shoeharta Juniora, ktăry penetrował barek. - Już raz widzieliśmy siŞ, co prawda przelotnie... - Siadaj - powiedział do niego Red wskazując na krzesło na wprost starca. - Jeżeli chcesz z nim rozmawiaŚ, măw głośniej. On ni cholery nie słyszy. Rozstawił kieliszki, szybko otworzył butelki i powiedział do Nunnuna: - Rozlewaj. Ojcu niedużo, na samo dno... Nunnun nalewał bez pośpiechu. Stary siedział w poprzedniej pozie i patrzył w ścianŞ, nie zareagował kiedy Nunnun podsunął mu kieliszek. A Nunnun już siŞ oswoił z nową sytuacją. To była gra, gra straszna i żałosna. Rozpoczął ją Red, a on, Nunnun, właśnie do niej przystąpiŚ tak jak robił przez całe życie, rozgrywając cudze partie i straszne, i żałosne, i haniebne, i dziwaczne, i znacznie groźniejsze niż ta. Red podniăsł swăj kieliszek i powiedział: "No to w drogŞ?" - i Nunnun jak najnaturalniej spojrzał na starego, a Red niecierpliwie stukając swoim kieliszkiem o kieliszek Dicka powiedział: "W drogŞ, w drogŞ... nie martw siŞ o niego, tato nie da sobie krzywdy zrobiŚ..." - i wtedy Nunnun răwnie naturalnie kiwnął głową i obaj wypili. Red, błyskając oczami, zaczął măwiŚ tym samym podnieconym i nieco sztucznym głosem : - Koniec, bracie! WiŞcej mnie wiŞzienie nie zobaczy. Gdybyś ty wiedział jak dobrze jest w domu! Forsa jest, ja już sobie fajny cottage upatrzyłem, z ogrodem, nie gorszy niż Ścierwnika... Wiesz, że chciałem wyemigrowaŚ, jeszcze w wiŞzieniu postanowiłem. Po jaką cholerŞ mam siedzieŚ do usranej śmierci w tym zapowietrzonym mieście? niech to wszystko, myślŞ, jasny piorun strzeli. Wracam -- moje uszanowanie, zabronili emigrowaŚ! Co to - przez te dwa lata okazało siŞ, że jesteśmy zadżumieni? Red măwił i măwił, a Nunnun kiwał głową, popijał whisky, wtrącał na znak poparcia wspăłczujące przekleástwa, zadawał retoryczne pytania, a potem zaczął wypytywaŚ o cottage - co to za cottage, gdzie, za ile? Nawet zaczął siŞ spieraŚ z Redem, twierdził, że cottage jest drogi, w niedogodnym miejscu, wyjął notes i przewracając kartki podawał adresy opuszczonych domkăw, ktăre właściciele oddadzą za bezcen, a remont bŞdzie kosztował grosze, szczegălnie jeśli złożyŚ prośbŞ o zezwolenie na emigracjŞ, otrzymaŚ odmowŞ i zażądaŚ rekompensaty. - Ty, jak widzŞ, przerzuciłeś siŞ na handel nieruchomościami - powiedział Red. - A ja wszystkim po trochu handlujŞ - odparł Nunnun i zrobił perskie oko. - Wiem, wiem, nasłuchałem siŞ o twoich aferach z burdelami! Nunnun zrobił wielkie oczy, położył palec na ustach i spojrzał w stronŞ kuchni. - Co tam, wszyscy o tym wiedzą - powiedział Red. - Pieniądze nie śmierdzą, teraz już wiem o tym z całą pewnością... Ale żeś ty wziął Gnata na zarządzającego - myślałem, że pŞknŞ ze śmiechu, kiedy siŞ o tym dowiedziałem. Wpuściłeś lisa do kurnika... Przecież on jest stukniŞty, ja go znam od małego! W tym momencie stary powoli, mechanicznym ruchem, niby ogromna kukła uniăsł rŞkŞ z kolana i z drewnianym stukotem upuścił ją na stăł, obok swego kieliszka. RŞka była ciemna, z niebieskim połyskiem, skurczone palce upodobnialy ją do kurzej łapy. Red zamilkł i spojrzał na ojca. W jego twarzy coś drgnŞło i Nunnun ze zdumieniem zauważył na tej piegowatej, drapieżnej fizjonomii najprawdziwszą, miłośŚ. - Niech tata pije na zdrowie - serdecznie powiedział Red. - Ta odrobina tacie nie zaszkodzi... - Nic siŞ nie băj - powiedział păłgłosem do Nunnuna mrugając porozumiewawczo. - On sobie z kieliszkiem poradzi, bądź spokojny... Patrząc na niego Nunnun przypomniał sobie, co siŞ działo, kiedy laboranci Boyda przyszli tutaj po tego nieboszczyka. Laborantăw było dwăch, silni chłopcy bez przesądăw, wysportowani itp., towarzyszył im lekarz ze szpitala miejskiego, a z nim dwaj sanitariusze, potŞżni faceci, przyuczeni do dźwigania noszy i uspokajania szaleácăw. Păźniej jeden z laborantăw opowiadał, że "ten rudzielec" z początku jakby nie rozumiał, o co chodzi, wpuścił ich do mieszkania, pozwolił obejrzeŚ ojca i zapewne starego spokojnie by zabrano, ponieważ Red prawdopodobnie uznał, że tatusia chcą wziąŚ do szpitala na badania. Ale te bałwany sanitariusze, ktărzy w czasie wstŞpnych rokowaá sterczeli w przedpokoju i gapili siŞ na GutŞ, myjącą okna, kiedy ich wezwano, zabrali siŞ do starego jak do zapluskwionej kanapy, najpierw go wlekli po ziemi, a potem w ogăle upuścili na podłogŞ. Red siŞ wściekł i tu dorwał siŞ do głosu kretyn lekarz i zaczął szczegăłowo objaśniaŚ dokąd, po co i w jakim celu. Red słuchał go minutŞ, albo i dwie, a potem nagle bez żadnego uprzedzenia eksplodował jak bomba wodorowa. Laborant, ktăry to opowiadał, sam nie pamiŞta, w jaki sposăb znalazł siŞ na ulicy. Rudy diabeł zrzucił ze schodăw wszystkich piŞciu, przy czym żadnemu nie pozwolił odejśŚ dobrowolnie na własnych nogach. Wszyscy, według słăw laboranta, wylatywali z bramy jak kule z armaty. Dwaj zostali nieprzytomni na chodniku, a pozostałych trzech Red ścigał przez cztery przecznice, po czym wrăcił do samochodu, ktărym przyjechali, i wybił w nim wszystkie szyby - szofera w wozie już nie było, uciekł pieszo w przeciwnym kierunku. - Tu, w jednym barze, dali mi przepis na nowy koktajl - măwił Red rozlewając whisky. - Nazywa siŞ "czarci pudding", zrobiŞ ci potem, kiedy zjemy. To, bracie, taka bomba, że na pusty żołądek piŚ jej nie można - człowiek ryzykuje życie, po jednej porcji nie możesz ruszyŚ ani rŞką, ani nogą... Jak tam sobie chcesz, Dick, ale ja clŞ dzisiaj ugoszczŞ według pierwszej kategorii, słowo dajŞ. Przypomnimy sobie dawne dobre czasy, jak to kiedyś w "Barge"... Biedny Ernest ciągle jeszcze siedzi, wiesz? - wypił, otarł usta wierzchem dłoni i zapytał niedbale: - A co słychaŚ w instytucie? Za "czarci pudding" jeszcze siŞ nie wziŞli? Ja, widzisz, obecnie jestem trochŞ do tyłu, jeśli chodzi o ostatnie osiągniŞcia naukowe... Nunnun od razu zrozumiał, dlaczego Red zaczyna rozmowŞ na ten temat. Załamał rŞce i pozwiedział: - Coś ty, stary! Nie słyszałeś, jaki numer wyszedł z tym "puddingiem"? Słyszałeś o laboratoriach Carryguna? To taki prywatny sklepik... A wiŞc, dostali skądś porcjŞ "puddiningu"... Opowiedział o katastrofie, o straszliwym skandalu, o tym, że śledztwo nic nie dało - skąd wziął siŞ "pudding" nie wiadomo do dziś. A Red sluchał niby nieuważnie, potem dolał whisky do szklanek i powiedział: - Dobrze im tak, kanaliom, żeby ich piekło pochłonŞło... Wypili we dwăjkŞ. Red spojrzał na ojca, znowu w jego twarzy coś drgnŞło, wyciągnął rŞkŞ, przysunął szklankŞ bliżej do skurczonych palcăw i palce siŞ nagle zwarły obejmując dno szklaneczki. - Tak szybciej păjdzie - powiedział Red - Guta! - wrzasnął - długo nas bŞdziesz morzyŚ głodem? To na twoją cześŚ tak siŞ stara - wyjaśnił Nunnunowi. - Na pewno robi twoją ulubioną sałatkŞ ze ślimakami, dawno je kupiła, sam widziałem. No a w ogăle, co słychaŚ w instytucie? Znaleźli coś nowego? Măwią, że teraz tam u was nic, tylko automaty, szkoda że pożytek z nich niewielki. Nunnun zaczął opowiadaŚ plotki z Instytutu i kiedy măwił, przy stole obok starego bezszelestnie pojawiła siŞ Mariszka, postała chwilŞ położywszy na stole kosmate łapki i nagle absolutnie dziecinnym ruchem przytuliła siŞ do nieboszczyka i położyła mu głowŞ na ramieniu. I Nunnun, nie przerywając opowiadania, pomyślał patrząc na te dwa upiorne płody Strefy: O Boże, co jeszcze? Co jeszcze trzeba z nami zrobiŚ, żeby nas wreszcie ruszyło? Czy nawet tego za mało? - Wiedział, że za mało. Wiedział, że miliardy ludzi o niczym nie wiedzą i o niczym wiedzieŚ nie chcą, a jeżeli nawet siŞ dowiedzą, to przez dziesiŞŚ minut bŞdą wstrząśniŞci, a potem wrăcą do swoich spraw, bo po okrŞgach swoich wraca siŞ wiatr. UrżnŞ siŞ, pomyślał w ostatecznej furii. Do diabła z Barbridgeem, do diabła z Lemchenem... do diabła z tą przez Boga przeklŞtą rodziną, do diabła! UrżnŞ siŞ. - Co tak na nich patrzysz? - cicho zapytał Red - nie băj siŞ, to jej nie zaszkodzi, nawet przeciwnie - măwią, że oni dobrze robią na zdrowie. - Tak. wiem - powiedział Nunnun i jednym haustem wysuszył szklankŞ. Weszła Guta, rzeczowo poleciła Redowi rozstawiŚ talerze i postawiła na stole wielką srebrną miskŞ z ulubioną sałatką Munna. I w tym momencie stary - jakby ktoś nagle sobie przypomniał, że trzeba pociągnąŚ za nitki - jednym ruchem uniăsł szklankŞ do rozwierających siŞ ust. - No, moi kochani - powiedział Red z zachwytem w głosie - teraz zabawimy siŞ na dwadzieścia cztery fajerki! 4. RED SHOEHART, lat 31 Przez noc w dolinie siŞ ochłodziło, a o świcie zrobiło siŞ wrŞcz zimno. Szli nasypem kolejowym, stąpając po zbutwiałych podkładach miŞdzy zardzewiałymi szynami, i Red widział, jak na skărzanej kurtce Artura Barbridge'a błyskają kropelki zgŞstniałej mgły. Chłopiec maszerował lekko, wesoło, jakby nie miał za sobą mŞczącej nocy, nerwowego napiŞcia, po ktărym do tej chwili drżał każdy miŞsieá ciała, dwăch upiornych godzin, ktăre spŞdzili w mŞczącym păłśnie na szczycie łysego pagărka, przytuleni do siebie dla rozgrzewki, przeskakując strumieá "zielonki" opływającej wzgărze i znikającej w rowie. Po obu stronach nasypu leżała gŞsta mgła. Od czasu do czasu wpełzała na szyny ciŞżkimi, szarymi płatami i wtedy szli po kolana unurzani w kłŞbiącej siŞ z wolna wacie. Pachniało mokrą rdzą, a z błota po prawej stronie nasypu ciągnŞło stŞchlizną. Wokăł nie było widaŚ nic oprăcz mgły, ale Red wiedział, że po obu stronach rozpościera siŞ pagărkowata kamienista răwnina, a za răwniną, we mgle kryją siŞ găry. I jeszcze wiedział, że kiedy wzejdzie słoáce i mgła opadnie rosą, powinien zobaczyŚ gdzieś po lewej szkielet roztrzaskanego śmigłowca, a przed sobą sznur wagonikăw, i że właśnie wtedy zacznie siŞ prawdziwa robota. Nie zatrzymując siŞ Red wsunął dłoá miŞdzy ramiona i plecak, podrzucił plecak wyżej, żeby krawŞdź butli z helem nie wrzynała mu siŞ w krŞgosłup. CiŞżki sukinsyn. Jak ja bŞdŞ siŞ z nim czołgał? Păłtora kilometra na brzuchu... Dobra, nie tnij, stalker, wiedziałeś, na co idziesz. PiŞŚset tysiŞcy czeka ciŞ na koácu tej drogi, możesz siŞ trochŞ wysiliŚ. PiŞŚset tysiŞcy, niczego sobie kawał grosza, co? Niech zdechnŞ. Jeśli im oddam taniej niż za piŞŚset tysiŞcy. I jeżeli dam ścierwnikowi wiŞcej niż trzydzieści kawałkăw. A găwniarzowi... găwniarzowi nie dam nic. Jeśli stary łajdak chociaż w połowie powiedział prawdŞ, to găwniarz nic nie dostanie. Znowu spojrzał Arturowi w plecy i przez jakiś czas patrzył spod zmrużonych powiek, jak tamten lekko skacze przez dwa podkłady, barczysty, wąski w biodrach, a jego czarne jak u siostry włosy falują w rytmie marszu. Sam siŞ wprosił, posŞpnie pomyślał Red. Sam. Dlaczego mu tak strasznie na tym zależało? Aż dygotał cały i łzy miał w oczach... "niech pan mnie weźmie, mister Shoehart! Răżni ludzie mi proponowali, ale ja chcŞ tylko z panem, tamci są do niczego! Ojciec... Ale przecież on teraz nie może!" Red wysiłkiem woli odepchnął od siebie to wspomnienie. Ale chciał o tym myśleŚ, to było wstrŞtne i byŚ może dlatego zaczął myśleŚ o siostrze Artura, o tym, jak on, Red, z tą Diną i trzeźwy spał, i pijany spał, i jakie to było za każdym razem rozczarowanie. Wprost nie do wiary - dziewczyna jak złoto, z taką by siŞ tylko kochaŚ i kochaŚ, a kiedy przychodzi co do czego - Iluzja, nieżywa kukła, a nie kobieta. Tak jak te guziki na matczynej bluzce - bursztynowe, păłprzeźroczyste, złotawe, aż siŞ pragnie wziąŚ je do ust i ssaŚ w oczekiwaniu jakiejś niezwykłej słodyczy... I pamiŞta - brał je do ust i ssał, i po stokroŚ przeżywał straszne rozczarowanie, i po stokroŚ zapominał o tym rozczarowaniu - może nawet nie tyle zapominał, ile nie chciał wierzyŚ własnej pamiŞci, kiedy je tylko znowu zobaczył. A może to papachen mi go podesłał, pomyślał, nie przypadkiem dźwiga taką armatŞ w tylnej kieszeni... Nie, raczej wątpliwe, Ścierwnik mnie zna. Ścierwnik wie, że ze mną nie ma żartăw, i wie, jaki jestem w Strefie. Przesadzam. Nie on pierwszy mnie prosił, nie on pierwszy zalewał siŞ łzami, inni nawet klŞkali przede mną... A spluwy wszyscy ze sobą targają, kiedy idą pierwszy raz. Pierwszy i ostatni raz. Czy naprawdŞ ostatni? Oj, ostatni, chłopcze. Oto jak siŞ rzeczy mają, Ścierwniku - po raz ostatni. Tak, papachen, gdybyś wiedział o projektach twego syna, protezami byś skărŞ wygarbował syneczkowi twojemu wymodlonemu w Strefie... Raptem poczuł, że coś pojawiło siŞ przed nimi. I to niedaleko - w odległości trzydziestu - czterdziestu metrăw. - Stăj - powiedział do Artura. Chłopiec posłusznie zamarł w miejscu. Refleks miał dobry: zastygł w mgnieniu oka z podniesioną nogą, a nastŞpnie powoli i ostrożnie opuścił ją na ziemiŞ. Red zrăwnał siŞ z nim i stanął. Koleina prowadziła w dăł i całkowicie ginŞła we mgle. I właśnie tam, we mgle, coś trwało. To było wielkie i nieruchome ale niegroźne. Red ostrożnie wciągnął nosem powietrze. Tak. Niegroźne. - Naprzăd - powiedział niegłośno. Odczekał, aż Artur zrobi pierwszy krok i ruszył za nim. Kątem oka widział twarz Artura, jego klasyczny profil, gładką skărŞ policzka i stanowcze, zaciśniŞte wargi pod cieniutkim wąsikiem. Zanurzali siŞ we mgle, najpierw po pas, potem po szyjŞ, i po paru sekundach zamajaczyła przed nimi ukośna bryła wagonika. - DośŚ - powiedział Red i zaczął zdejmowaŚ plecak. - Siadaj tam, gdzie stoisz. Przerwa na papierosa. Artur pomăgł mu zdjąŚ plecak, a potem usiedli obok siebie na zardzewiałej szynie. Red otworzył jedną z kieszeni plecaka, wyjął zawiniątko z jedzeniem i termos z kawą, a păki Artur odwijal papier i układał kanapki na plecaku wydostał zza pazuchy manierkŞ, otworzył ją i przymykając oczy wypił kilka łykăw. - Napijesz siŞ? - zaproponował wycierając dłonią szyjkŞ manierki. - Nabierzesz odwagi... Artur pokrŞcił głową, dotkniŞty. - Nie muszŞ nabieraŚ odwagi, mister Shoehart. Wolałbym kawŞ, jeśli pan pozwoli. Bardzo tu wilgotno, prawda? - Wilgotno - potwierdził Red. Schował manierkŞ, wybrał sobie kanapkŞ i zaczął jeśŚ. - Kiedy mgła opadnie, zobaczysz, jakie tu błota dookoła. Kiedyś w tych miejscach komarăw było zatrzŞsienie... Umilkł i nalał sobie kawy. Kawa była gorąca, słodka i aromatyczna, i nawet przyjemniej było teraz ją piŚ niż alkohol. Pachniała domem, Gutą i to nie po prostu Gutą, ale Gutą w szlafroku, prosto ze snu, ze śladem poduszki na policzku, niepotrzebnie siŞ w to wdałem, pomyślał Red. PiŞŚset tysiŞcy... A na cholerŞ mi piŞŚset tysiŞcy? KnajpŞ mam zamiar kupiŚ, czy co? Pieniądze są potrzebne, żeby o nich nie myśleŚ, jak słusznie powiedział Dick. Dom jest, ogrădek jest, bez pracy w Harmont nie zostanŞ... napuścił mnie Ścierwnik, menda plugawa, na wodŞ, napuścił jak dziecko... - Mister Shoehart - powiedział nagle Artur uciekając spojrzeniem. - Czy pan naprawdŞ wierzy, że ta kulka spełnia życzenia? - Zawracanie głowy! - powiedział nieuważnie Red i zamarł ze szklaneczką przy ustach. - A ty skąd wiesz, po co idziemy. Artur roześmiał siŞ z zażenowaniem, wsadził rozcapierzoną dłoá w kruczą czuprynŞ i powiedział: - Domyślilem siŞ!... Już nie pamiŞtam, co konkretnie podsunŞło mi tŞ myśl... Ale po pierwsze, poprzednio ojciec bez przerwy nudził o Złotej Kuli, a ostatnio nagle przestał, za to ciągle chodził do pana, a ja przecież wiem - wcale nie jesteście przyjaciăłmi, co by tam ojciec nie măwił. Oprăcz tego zrobił siŞ ostatnio jakiś taki dziwny... - Artur znowu siŞ roześmiał i pokrŞcił głową coś sobie przypominając. - A ostatecznie wszystko zrozumiałem, kiedy na tym pustkowiu wyprăbowaliście sterowiec... - Klepnął dłonią po plecaku, w ktărym leżał ciasno zwiniŞty pokrowiec sterowca. - Uczciwie siŞ przyznajŞ, że was wtedy wyśledziłem, a kiedy zobaczyłem, jak podnosicie w powietrze worek kamieni, wszystko stało siŞ dla mnie jasne. Według mnie oprăcz Złotej Kuli w Strefie nic ciŞżkiego już nie zostało. - Ugryzł kanapkŞ i w zamyśleniu powiedział z pełnymi ustami: - Tylko nie rozumiem, jak ją pan przyczepi, przecież na pewno jest idealnie gładka... Red cały czas patrzył na niego znad szklaneczki i myślał, jak bardzo niepodobni są do siebie ojciec i syn. Inni ludzie. Inna twarz, inny głos, inna dusza. Ścierwnik ma głos ochrypły, lizusowski, jakiś taki padalcowaty. Ale kiedy măwił o niej, to măwił pierwszorzŞdnie. nie można go było nie słuchaŚ. "Rudy - măwił wtedy przechylając siŞ przez stăł. - Przecież tylko my dwaj zostaliśmy i na nas dwăch dwie nogi, i obie twoje... Kto, jak nie ty? To byŚ może najcenniejsze ze wszystkiego, co jest w Strefie! Komu to siŞ ma dostaŚ? Tym okularnikom z ich maszynami? Przecież to ja ją znalazłem, ja! Ilu naszych po drodze poległo! A ja znalazłem! Trzymałem dla siebie. I teraz też bym nikomu nie oddał, ale rŞce mam za krătkie... Tylko ty możesz tam iśŚ. Ilu to ja młokosăw uczyłem, całą szkołŞ dla nich, rozumiesz, założyłem - i nic, nie ten materiał. No dobra, nie wierzysz mi, nie wierzysz - nie trzeba. Forsa dla ciebie. Dasz mi, ile sam zechcesz, wiem, że nie skrzywdzisz... A ja może nogi odzyskam. Odzyskam nogi, czy ty to rozumiesz? Strefa mi nogi zabrała, może Strefa mi je zwrăci?" - Co? - zapytał Red ocknąwszy siŞ. - Pytałem, czy mogŞ zapaliŚ, mister Shoehart. - Tak - powiedział Red. - Pal, pal... Ja też zapalŞ. Duszkiem dopił kawŞ, wyją! papierosa