. - Barbridge przez moment milczał. - To ci ruwnież zapamiktam. - Zapamiktaj, zapamiktaj - powiedział Red. - Ty byś mnie oczywiście nie zabił, skądże znowu... - odwrucił sik i popatrzył na starego. Barbridge niepewnie krzywił usta poruszając wyschłymi wargami. - Ty byś mnie po prostu tam zostawił - powiedział Red. - Porzuciłbyś mnie w Strefie i kosce w wodk. Tak jak Okularnika. - Okularnik sam skonał - ponuro zaprzeczył Barbridge. - Bez mojej pomocy. Przykuło go. - Kanalia - powiedział obojktnie Red i odwrucił sik. - Ścierwnik. Z bramy wyskoczyli zaspani, rozkudlani sanitariusze i rozkładając w biegu nosze pocwałowali do samochodu. Red, od czasu do czasu zaciągając sik papierosem, patrzył, z jaką wprawą wydobyli Barbridge'a z samochodu, ułożyli na noszach i wnieśli do kliniki. Barbridge leżał nieruchomo, rkce skrzyżował na piersi i zobojktniały na wszystko patrzył w niebo. Jego ogromne stopy, przeżarte "puddingiem", były dziwnie nienaturalnie wykrkcone. To był ostatni ze starych stalkeruw, ostatni z tych, kturzy rozpoczkli polowanie na pozaziemskie skarby od razu po Lądowaniu, kiedy Strefy, jeszcze nie nazywano Strefą, kiedy jeszcze nie było instytutuw naukowych, ani muru, ani sił policyjnych ONZ, kiedy miasto sparaliżowała groza, a świat chichotał z powodu nowej kaczki dziennikarskiej. Red miał wtedy dziesikzh lat, a Barbridge był silnym i zrkcznym mkżczyzną - uwielbiał picie na cudzy rachunek, bujki i obmacywanie po kątach niedostatecznie spostrzegawczych dziewcząt. Własne dzieci doszczktnie go wtedy nie interesowały, ale nkdzną szują był już wuwczas, bo kiedy wypił, z jakąś obrzydliwą satysfakcją katował swoją żonk - hałaśliwie, pedantycznie, żeby wszyscy widzieli, i wreszcie zatłukł ją na śmierzh. Red zawrucił i nie zwracając uwagi na światła, szczkkając klaksonem na przechodniuw, ścinając zakrkty pojechał prosto do domu. Zahamował przed garażem, a kiedy wysiadł z samochodu zobaczył administratora, ktury szedł mu na spotkanie od strony skweru. Jak zwykle administrator był w fatalnym humorze i jego wymikta twarzyczka z opuchniktymi oczkami wyrażała skrajne obrzydzenie, jakby stąpał nie po ziemi, a po kupie nawozu. - Dzies dobry - powiedział grzecznie Red. Administrator zatrzymał sik na dwa kroki przed Redem i pokazał palcem za siebie. - To passka robota? - zapytał niewyraźnie. Było widazh, że to jego pierwsze słowa od wczoraj. - O czym pan muwi? - Ta huśtawka... To pan ją postawił? - Ja. - W jakim celu? Red nie odpowiedział, poszedł do bramy garażu i zaczął ją otwierazh. Administrator ruszył za nim i stanął za jego plecami. - Pytam, w jakim celu postawił pan tk huśtawkk? Kto pana prosił? - Moja curka prosiła - odpowiedział Red bardzo spokojnie. Właśnie odmykał bramk. - Ja tu nie pytam o passką curkk! - Administrator podniusł głos. - O passkiej curce bkdziemy rozmawiazh oddzielnie. Pytam, kto panu pozwolił? Jakim prawem pan sik rządzi na skwerze? Red odwrucił sik i stał przez chwilk nieruchomo, uważnie wpatrując sik w blady pożyłkowany nos. Administrator zrobił krok do tylu i odezwał sik o ton niżej: - Balkonu pan też nie odmalował. Ile razy już panu... - Nadaremnie sik pan stara - powiedział Red. - Ja sik i tak nie wyprowadzk. Wrucił do samochodu i zapalił silnik. Polożył dłonie na kierownicy i dopiero teraz zauważył, jak zbielały mu kostki palcuw. Wtedy wysiadł i już nie starając sik opanowazh powiedział: - Ale jeżeli, pomimo wszystko, bkdk musiał sik wyprowadzizh, to już dzisiaj zamuw sobie miejsce na cmentarzu, gnido. Wprowadził samochud do garażu, zapalił światlo i zamknął bramk. Potem wydobył z fałszywego zbiornika na benzynk worek z towarem, doprowadził samochud do porządku, worek włożył do starego koszyka, na worku położył wkdki, jeszcze wilgotne, oblepione trawą i liśzhmi a na wierzch wysypał śnikte ryby, kture Barbridge kupił wczoraj w jakimś sklepiku na przedmieściu. Potem raz jeszcze obejrzał samochud ze wszystkich stron, po prostu z przyzwyczajenia. Do tylnego prawego światła przylepił sik spłaszczony papieros. Red oderwał go - papieros był szwedzki. Red pomyślał chwilk i wsadził go do pudełka od zapałek. W pudełku już były trzy niedopałki. Na schodach nie spotkał nikogo. Stanął przed swoimi drzwiami i drzwi otwarły sik, zanim zdążył sikgnązh po klucz. Wszedł bokiem, trzymając pod pachą cikżki kosz, i otuliło go znajome ciepło i znajome zapachy własnego mieszkania, a Guta objkła go za szyjk i zamarła bez ruchu, kryjąc twarz na jego piersi, nawet przez kombinezon i grubą koszulk czuł, jak gwałtownie bije jej serce. Red nie przeszkadzał jej - cierpliwie stał i czekał, aż Guta sik uspokoi, chociaż właśnie w tej chwili poczuł, jak strasznie jest zmkczony i wyprany z sił. - Już w porządku... - powiedziała wreszcie niskim, nieco ochrypłym głosem, puściła go, zapaliła światło w przedpokoju, a sama nie odwracając głowy poszła do kuchni. - Zaraz zrobik ci kawk... - powiedziała już zza drzwi. - Przyniosłem ryby - powiedział Red umyślnie, rześkim głosem. - Usmaż je, tylko wszystkie od razu głodny jestem, że nie masz pojkcia! Guta wruciła kryjąc twarz w rozpuszczonych włosach. Red postawił kosz na podłodze, pomugł jej wyjązh siatkk z rybami i razem zanieśli siatkk z rybami do kuchni i wrzucili ryby do zlewozmywaka. - Idź, wykąp sik - powiedziala Guta - zanim skosczysz, wszystko bkdzie gotowe. - Jak tam Mariszka? - zapytał Red siadając i zdejmując buty. - Gadała przez cały wieczur - odparła Guta. - Z trudem zagoniłam ją do łużka. Bez przerwy marudziła - gdzie tata i gdzie tata? nic, tylko dawaj jej tatk... Zwinnie i bezszelestnie poruszała sik w kuchni, krzepka, zgrabna. Już kipiała woda w rondelku i leciały łuski spod noża, skwierczał olej na ogromnej patelni i wspaniale pachniało świeżą kawą. Red wstał, na bosaka poszedł do przedpokoju, zabrał koszyk i zaniusł go do komurki. Potem zajrzał do sypialni. Mariszka spała spokojnie, kołdra leżała na podłodze, koszulka zawinikta aż pod szyjk i mała widoczna była jak na dłoni - maleskie, senne zwierzątko. Red nie wytrzymał, pogłaskał ją po plecach zarośniktych ciepłym złocistym futerkiem l po raz tysikczny zdumiał sik, jakie to futerko jest długie i jedwabiste. Miał ogromną ochotk wziązh Mariszkk na rkce, ale bał sik ją obudzizh, zresztą był brudny jak czort, przesiąknikty Strefą i śmiercią. Wrucił do kuchni, usiadł przy stole i powiedział: - Nalej mi filiżankk kawy. Umyjk sik puźniej. Na stole leżała popołudniowa poczta, cały plik gazet: "Harmont Hews", tygodnik "Kulturysta", "Playboy" - dużo tego przyszło -- i gruby, w szarej oprawie "Biuletyn Mikdzynarodowego Instytutu Cywilizacji Pozaziemskich" nr 56. Red wziął z rąk Guty filiżankk parującej kawy i przysunął sobie "Biuletyn". Jakieś hieroglify, znaczki, rysunki techniczne... Na zdjkciach znane przedmioty w dziwacznych ujkciach. Jeszcze jeden pośmiertny artykuł Kiryła Panowa "O pewnej niezwykłej własności pułapek magnetycznych typu 77-b". nazwisko "Fanow" obwiedzione czarną ramką, a na dole drobnym drukiem wyjaśnienie: "Doktor Kirył Fanuw, ZSSR, zmarł tragicznie w czasie przeprowadzania eksperymentu w kwietniu 19.. roku". Red rzucił "Biuletyn", wypił trochk kawy parząc sobie gardło i zapytał: - Przyszedł ktoś wczoraj? - Szuwaks przyszedł - powiedziała Guta po kruciutkiej pauzie. Stała przy kuchence i patrzyła na Reda. - Był zalany w trupa, wikc go spławiłam. - A co na to Mariszka? - Oczywiście nie chciała go wypuścizh. Zaczkła nawet płakazh. Ale powiedziałam jej, że wujek Szuwaks źle sik czuje, na to ona z całkowitym zrozumieniem odpowiada: "Wujek Szuwaks znowu sik urżnął". Red uśmiechnął sik i łyknął kawy. Potem zapytał: - A jak sąsiedzi? I tym razem Guta odezwała sik dopiero po kruciutkiej przerwie. - Jak zwykle - odparła wreszcie. - Dobrze nie chcesz, to nie muw. - A tam! - powiedziała i z obrzydzeniem machnkła rkką. - Dzisiaj znowu puka ten babsztyl z dołu. Ślepia wytrzeszczyła, z pyska toczy piank. Dlaczego w nocy piłujemy coś w łazience? - Zaraza - powiedział Red przez zkby. - Słuchaj, a może rzeczywiście sik wyprowadzimy? Kupimy sobie domek gdzieś na przedmieściu, gdzie nie ma nikogo, jakąś opuszczoną willk, co ty na to? - A Mariszka? - O Boże - powiedział Red. - Czy doprawdy my we dwoje nie zdołamy sprawizh, żeby czuła sik szczkśliwa? Guta pokrkciła głową. - Ona lubi dzieci. I dzieci ją też lubią. Przecież one nie są winne, że... - Tak - powiedział Red. - One rzeczywiście nie są winne... - Zostawmy to! - powiedziała Guta. - Ktoś do ciebie dzwonił. Powiedziałam, że pojechałeś na ryby. Red odstawił filiżankk i wstał. - No dobra - powiedział. - Jednak pujdk sik umyzh. Mam jeszcze mnustwo spraw do załatwienia. Zamknął sik w łazience, wrzucił ubranie do pojemnika na brudy, a kastet, resztk muterek, papierosy i inne drobiazgi położył na pułkk. Długo krkcił sik pod gorącym jak wrzątek natryskiem, stkkając i rozcierając ciało szorstką gąbką, aż skura zrobiła sik purpurowa, potem zakrkcił prysznic usiadł na brzegu wanny i zapalił. W rurach śpiewała woda, w kuchni Guta brzkczała pokrywkami garnkuw. Zapachniało smażoną rybą, potem Guta zapukała do drzwi łazienki i podała mu czystą bieliznk. - Pospiesz sik - powiedziała. - Ryba wystygnie. Red uśmiechnął sik: wruciła już do ruwnowagi i znowu zaczkła komenderowazh. Ubrał sik, to znaczy naciągnął podkoszulek i kąpieluwki, i w takim stroju wrucił do kuchni. - Teraz można coś zjeśzh - powiedział siadając, - Wrzuciłeś bieliznk do pojemnika? - zapytała Outa. - Aha - wymamrotał z pełnymi ustami. - Wspaniała rybka! - Wodą zalałeś? - Niee... Przepraszam, sir, to sik wikcej nie powturzy, sir. Uspokuj sik, jeszcze zdążysz, posiedź chwilk! - złapał ją za rkkk i sprubował posadzizh sobie na kolanach, ale Guta wywinkła sik i usiadła na krześle z drugiej strony. - Nie podoba ci sik mąż - powiedział Red, znowu zapychając sobie usta. - Lekceważysz go, jak sik okazuje. - Jaki tam z ciebie mąż - powiedziała Guta. - Pusty worek, a nie mąż. Trzeba cik dopiero nabizh, jak siennik. - A może jednak? - powiedział Red. - Przecież zdarzają sik cuda na świecie! - Jakoś nie pamiktam, żeby zdarzył sik tobie taki cud. Może napijesz sik czegoś? Red niezdecydowanie bawił sik widelcem. - Raczej nie - powiedział. Spojrzał na zegarek i wstał. - Zaraz wychodzk. Przygotuj mi wyjściowy garnitur. Według kategorii "S", Krawat, koszula... Z rozkoszą człapiąc czystymi, bosymi stopami po chłodnej podłodze poszedł do komurki i zamknął drzwi na zasuwk. Potem włożył gumowy fartuch, wcisnął długie do łokcia gumowe rkkawice i wyłożył na stuł to, co było w worku. Dwa "pustaki". Pudełko z "agrafkami". Dziewikzh "bateryjek". Trzy "bransolety". I jedno jakieś kułko " też coś w rodzaju "bransolety", ale z białego metalu, wikksze o średnicy około trzydziestu milimetruw. Szesnaście sztuk "czarnych bryzg" zawiniktych w plastyk. Dwie "gąbki" wielkości pikści, znakomicie zachowane. Trzy "świerzby". Słoik "gazowanej gliny". W worku został jeszcze cikżki porcelanowy kontener, starannie opakowany w szklaną watk, ale Red zostawił go w spokoju. Wyjął papierosy, zapalił i zapatrzył sik w leżące na stole przedmioty. Potem wysunął szufladk, wziął arkusz papieru, ogryzek ołuwka i liczydło. Zagryzając papierosa w kąciku warg i mrużąc oczy od dymu, pisał cyfrk za cyfrą, w trzech słupkach, a nastkpnie pierwsze dwa podsumował. Sumy okazały sik poważne. Red zdusił niedopałek w popielniczce, ostrożnie otworzył pudełko i wysypał "agrafki" na papier. W elektrycznym świetle "agrafki" mieniły sik granatowo i tylko z rzadka tryskały czystymi kolorami tkczy - żułtym, czerwonym, zielonym. Red wziął jedną "agrafkk" i ostrożnie, żeby sik nie ukłuzh, zacisnął ją miedzy palcem wskazującym a kciukiem. Potem zgasił światło i odczekał chwilk przywykając do ciemności. Ale "agrafka" milczała. Odłożył ją na bok, znalazł po ciemku nastkpną i ruwnież zacisnął ją w palcach, nic. Zacisnął palce silniej, ryzykując ukłucie, i "agrafka" przemuwiła - przebiegały wzdłuż niej słabe, czerwone błyski, po czym nagle zastąpiły je rzadsze, zielone. Kilka sekund Red podziwiał zagadkową grk światełek, ktura, jak dowiedział sik z "Biuletynu", z całą pewnością coś oznaczała, byzh może nawet coś bardzo ważnego, epokowego, puźniej położył "agrafkk" oddzielnie i wziął w palce nastkpną. "Agrafek" było siedemdziesiąt trzy, z tego dwanaście muwiło, a reszta milczała. One też powinny przemuwizh, ale do tego potrzebna była specjalna maszyna wielkości stołu, same palce nie wystarczały. Red znowu zapalił światło i do poprzednich liczb dopisał jeszcze dwie. I dopiero wtedy zdecydował sik. Wsadził obie rkce do worka i wstrzymując oddech wydobył i położył na stole mikkki pakunek. Przez jakiś czas w zadumie, pocierając wierzchem dłoni podbrudek, patrzył na to, co przed nim leżało. Potem jednak wziął ołuwek, pokrkcił nim w niezgrabnych gumowych palcach i znowu odłożył. Wyjął jeszcze jednego papierosa i patrząc na paczkk wypalił go w całości. - Po jakiego diabła! - powiedział głośno i stanowczym ruchem włożył zawiniątko z powrotem do worka. - Dosyzh tego. Wystarczy. Szybko zsypał "agrafki" z powrotem do pudełka i wstał. Czas było iśzh. Zapewne z puł godziny można by pospazh, żeby miezh świeższą głowk, ale z drugiej strony znacznie lepiej zjawizh sik na miejscu wcześniej i sprawdzizh jak i co. Zdjął rkkawice, odwiesił fartuch i nie gasząc światła wyszedł z komurki. Garnitur leżał już na łużku i Red zaczął sik ubierazh.Wiązał przed lustrem krawat, kiedy za jego plecami cichutko skrzypnkły deski podłogi, rozległo sik zawzikte sapanie i Red zrobił poskpną mink, aby powstrzymazh uśmiech. - Uu! - zadźwikczał tuż obok cienki głosik i coś złapało Reda za nogk. - Ach! - zawołał Red i udał omdlenie padając na łużko. Mariszka z piskiem i śmiechem natychmiast wdrapała sik na ojca. Deptała po nim, ciągnkła za włosy i zasypywała mnustwem wiadomości. Willy sąsiaduw oderwał lalce nogk. Na drugim piktrze pojawił sik kotek, cały biały, tylko oczy ma czerwone - widocznie nie słuchał mamy i chodził do Strefy. Na kolacjk była kasza z konfiturami. Wujek Szuwaks znowu sik urżnął i zachorował, nawet płakał. Dlaczego ryby nie toną chociaż są w wodzie? Dlaczego mama nie spała w nocy? Dlaczego palcuw jest pikzh, rkce dwie, a nos tylko jeden?... Red ostrożnie tulił pełzające po nim ciepłe stworzenie, wpatrywał sik w ogromne, ciemne, pozbawione białek oczy, przyciskał twarz do pyzatego, zarośniktego złotym jedwabistym puchem policzka i powtarzał: - Mariszka... Mariszka... Moje śmieszne stworzonko... Potem nad uchem ostro zadzwonił telefon. Red wyciągnął rkkk i podniusł słuchawkk. - Słucham. Telefon milczał. - Halo! - powiedział Red. - Halo! Nikt nie odpowiedział. Potem w słuchawce szczkknkło i rozległy sik krutkie sygnały. Wtedy Red wstał, postawił Mariszkk na podłodze i nie słuchając jej dłużej włożył spodnie i marynarkk. Mariszka trzepała bez wytchnienia, ale Red tylko uśmiechał sik z roztargnieniem kątem ust, wikc w koscu doczekał sik oświadczenia, że tata połknął jkzyk i zakąsił zkbami, po czym zostawiano go w spokoju. Red wrucił do komurki, schował do teczki wszystko, to co leżało na stole, wstąpił do łazienki po kastet, znowu wrucił do komurki, wziął teczkk do jednej rkki, koszyk z workiem do drugiej, wyszedł, pedantycznie zamknął drzwi komurki i krzyknął w stronk Guty: "Wychodzk!" - Kiedy wrucisz? - zapytała Guta wychodząc z kuchni. Uczesała sik już i umalowała. Zamiast szlafroka miała na sobie sukienkk, ulubioną sukienkk Reda, jaskrawoniebieską, z głkbokim dekoltem. - Zadzwonik - powiedział patrząc na nią. Potem podszedł, pochylił sik i pocałował ją w dekolt. - Idź już - cicho powiedziała Guta. - A ja? A mnie? - zaszczebiotala Mariszka wciskając sik mikdzy nich. Trzeba było pochylizh sik jeszcze niżej. Guta patrzyła na Reda nieruchomymi oczami. - Wszystko w porządku - powiedział Red. - Nie martw sik. Zadzwonik. Na podeście schoduw, piktro niżej. Red zobaczył tkgiego mkżczyznk w pasiastej piżamie, ktury majstrował przy zamku swoich drzwi. Z ciemnego wnktrza mieszkania ciągnkło ciepłym, kwaśnym zaduchem. Red zatrzymał sik i powiedział: - Dzies dobry. Tkgi mkżczyzna strachliwie spojrzał na Reda przez opasłe ramik i coś odburknął. - Passka małżonka przychodziła do nas w nocy - powiedział Red. - Skarżyła sik, że coś piłujemy. To jakieś nieporozumienie. - Co mi do tego? - warknął mkżczyzna w piżamie. - Żona robiła wczoraj pranie - ciągnął Red. - Jeżeli przeszkadzaliśmy passtwu, to przepraszam. - Ja nic nie muwiłem - powiedział mkżczyzna w piżamie. - Proszk... - W takim razie bardzo sik cieszk - powiedział Red. Zszedł na duł, wstąpił do garażu, koszyk z workiem postawił w kącie, zasłonił starym siedzeniem z samochodu i wyszedł na ulick. Miał niedaleko - dwa kwartały do placu, potem przez park i jeszcze jeden kwartał do Centralnego bulwaru. Przed "Metropolem" jak zwykle błyszczał chromem i lakierem rużnobarwny szereg samochoduw, służba hotelowa w malinowych liberiach wnosiła walizki, jacyś solidni zagraniczni goście rozmawiali w grupach po dwuch i trzech na marmurowych schodach, zhmiąc cygara. Red postanowił chwilowo tam nie wchodzizh. Usiadł pod markizą maleskiej kawiarenki po drugiej stronie ulicy, poprosił o kawk i zapalił. Dwa kroki od niego siedziało trzech oficeruw z mikdzynarodowej policji. Byli po cywilnemu i w milczeniu, spiesznie pochłaniali opiekane paruwki i pili ciemne piwo z wysokich szklanych kufli. Po drugiej stronie, o dziesikzh krokuw dalej, jakiś sierżant gniewnie pożerał smażone ziemniaki - widelec trzymał w zaciśniktej pikści, niebieski hełm leżał do gury nogami na podłodze, pas z kaburą wisiał na oparciu krzesła, wikcej nikogo w kawiarni nie było. Kelnerka, nie znana Redowi kobieta w średnim wieku, stała pod ścianą i od czasu do czasu ziewała, wytwornie zasłaniając usta dłonią. Była za dwadzieścia dziewiąta. Red zobaczył, jak przełykając ostatnie kksy i wciskając na głowk mikkki kapelusz wychodzi z hotelu Richard Nunnun. Dziarsko sturlał sik ze stopni - świeżo wykąpany, malutki, pulchniutki, rużowy, taki okropnie zadowolony i przekonany, że nadchodzący dzies nie przyniesie mu żadnych kłopotuw. Pomachał komuś rkką, przerzucił przez prawe ramik zwinikty płaszcz i podszedł do swego peugeota. Peugeot Dicka był ruwnież pulchniutki, nieduży, świeżo umyty i też jakby absolutnie pewny, że żadne nieprzyjemności mu nie grożą. Red zasłaniając sik dłonią patrzył, jak Nunnun, zaaferowany i rzeczowy, sadowi sik za kierownicą, jak coś przekłada z przedniego siedzenia na tylne, podnosi coś z podłogi, poprawia boczne lusterko. Wreszcie peugeot parsknął błkkitnym dymkiem, pisnął na jakiegoś Afrykanina w burnusie i dziarsko wytoczył sik na ulick. Można było przypuścizh z dużą dozą prawdopodobiesstwa, że Nunnun wybierał sik do instytutu, a to znaczyło, że bkdzie musiał objechazh fontannk i przejechazh obok kawiarni. Na to, żeby wstazh i wyjśzh, było już za puźno i dlatego Red tylko jeszcze szczelniej zasłonił twarz dłonią i zgarbił sik nad swoją filiżanką. Jednakże nic nie pomogło. Peugeot zapiszczał mu nad samym uchem, zgrzytnkły hamulce i rześki głos Nunnuna zawołał: - Hej! Shoehart! Red! Klnąc w myśli Red podniusł głowk, Nunnun już szedł do niego, z daleka wyciągając rkkk. Promienia! życzliwością. - Co tu robisz tak wcześnie? - zapytał podchodząc. nie, dzikkujk, Madame - rzucił kelnerce. - Nie bkdk nic zamawiał... - i znowu do Reda - Sto lat cik nie widziałem. Gdzie przepadasz? Co robisz? - Nic szczegulnego... - niechktnie powiedział Red. - Tak... rużne głupstwa. Red obserwował jak Nunnun ze zwykłym dla niego zaaferowaniem i starannością sadowi sik na krześle vis a vis niego, pulchnymi rączkami odsuwa wazonik z serwetkami w jedną stronk, a talerzyk po kanapkach w drugą, słuchał jego życzliwej paplaniny. - Nie powiem, żebyś wyglądał kwitnąco, nie dosypiasz, czy co? Wiesz, ostatnio też sik zdrowo uszarpałem z tą całą automatyzacją, ale żeby aż nie spazh? O nie, bracie, sen jest dla mnie najważniejszy, żeby nawet wszystkie automaty diabli wzikli... - nagle sik rozejrzał. - Pardon, a może ty na kogoś czekasz? Nie przeszkadzam ci? - Nie... - ospale powiedział Red. - Miałem po prostu trochk czasu i pomyślałem, że dobrze byłoby sik napizh kawy. - No, ja cik długo nie zatrzymam - powiedział Dick i spojrzał na zegarek. - Słuchał, Red, daj spokuj tym swoim głupstwom i wracaj do instytutu. Przecież wiesz, że tam cik przyjmą w każdej chwili. Chcesz, to znowu bkdziesz pracował z Rosjaninem, niedawno przyjechał. Red pokrkcił głową. - Nie - powiedział. - Drugi Kirył jeszcze sik nie urodził... Zresztą, nie mam co teraz robizh w waszym Instytucie... Teraz wszystko już jest zautomatyzowane, do Strefy chodzą roboty, stąd wniosek, że premie też dostają roboty... A te grosze, kture płacicie laborantom... ja wikcej wydajk na papierosy. - Daj spokuj, wszystko można załatwizh - powiedział Nunnun. - A ja nie lubik, jak mi załatwiają - powiedział Red. - Od urodzenia sam sobie wszystko załatwiałem i nadal zamierzam. - Strasznie dumny sik zrobiłeś - z naganą, powiedział Nunnun. - Jaki tam dumny. Po prostu nie lubik sik liczyzh z forsą, i to wszystko. - No cuż, może masz racje - z roztargnieniem powiedzial Dick. Obojktnie spojrzał na teczkk Reda leżącą obok na krześle, przetarł palcem srebrną tabliczkk, z wygrawerowaną cyrylicą. - Słusznie, pieniądze są, potrzebne człowiekowi po to, żeby o nich nie myślezh... Kirył ci podarował? - zapytał wskazując na teczkk. - Dostałem w spadku po nim - powiedział Red. - Coś ostatnio jakoś cik, nie widazh w "Barge", dlaczego? - Umuwmy sik, że to raczej ciebie nie widazh - odparł Nunnun. - Bo ja prawie codziennie jem tam obiad, tu w "Metropolu" za każdy kotlet każą sobie płacizh bajosskie sumy... Słuchaj - powiedział nagle. - Jak ty jesteś z forsą? - Chcesz ode mnie pożyczyzh? - zapytał Red. - Wrkcz przeciwnie. - Aha, to znaczy, że proponujesz mi pożyczkk... - Jest robota do zrobienia - powiedział Nunnun. - O Boże! - powiedział Red. - I ty także! - A kto jeszcze? - natychmiast zapytał Nunnun. - W ogule dużo was takich... pracodawcuw. Nunnun, jakby go dopiero teraz zrozumiał, roześmiał sik. - Ależ nie, tu nie chodzi o twoją głuwną specjalnośzh... - A o czyją? Nunnun znowu spojrzał na zegarek. - Słuchaj - powiedział wstając. - Przyjdź dziś w porze obiadowej do "Barge", tak gdzieś około drugiej. Porozmawiamy. - Na drugą mogk nie zdążyzh - powiedział Red. - W takim razie wieczorem, o szustej. Stoi? - Zobaczymy - powiedział Red i też spojrzał na zegarek. Była za pikzh dziewiąta. Nunnun skinął dłonią i potoczył sik do swego Peugota. Red odprowadził go spojrzeniem, zawołał kelnera, poprosił o "Lucky Strike", zapłacił, niespiesznie przeszedł jezdnik i wszedł do hotelu. Słosce przypiekało już mocno, ulick szybko wypełniał wilgotny zaduch i Red poczuł, jak go pieką powieki. Mocno zmrużył oczy, żałując, że nie starczyło czasu na chociaż godzink snu przed ważnym spotkaniem. I w tym właśnie momencie to na niego naszło. Nic podobnego nigdy mu sik nie przytrafiło poza Strefą, a i w Strefie zdarzyło sik zaledwie dwa lub trzy razy. Jakby nagle znalazł sik w innym świkcie. Miliony zapachuw jednocześnie natarły na niego - ostre, słodkie, metaliczne, czułe, niebezpieczne, trwożne ogromne jak domy, mikroskopijne jak pyłki, cikżkie jak kamienie, subtelne i skomplikowane jak mechanizm zegarka. Powietrze stwardniało, wykrystalizowały sik w nim krawkdzie, płaszczyzny, kąty, jakby przestrzes wypełniały ogromne, szorstkie kule, śliskie ostrosłupy, gigantyczne graniaste kryształy i przez to wszystko trzeba było sik przedzierazh, jak w majakach sennych przez ciemny zagracony antykwariat, pełen staroświeckich, cudacznych mebli. Trwało to ułamek sekundy. Red otworzył oczy i wszystko zniknkło. To nie był odmienny świat - to świat znany, codzienny, zwrucił sik ku Redowi inną, nie znaną stroną, zwrucił sik na mgnienie, a potem znowu szczelnie sik zatrzasnął, zanim Red zdołał cokolwiek zrozumiezh... Nad uchem warknął zirytowany klakson. Red przyśpieszył kroku, puźniej pobiegł i zatrzymał sik dopiero pod samym "Metropolem". Serce biło mu nieprzytomnie. Postawił teczkk na asfalcie, pospiesznie rozerwał paczkk papierosuw i zapalił. Zaciągał sik głkboko i cikżko dyszał, jakby przed chwilą stoczył walkk. Dyżurny policjant zatrzymał sik obok Reda i troskliwie zapytał: - Czy potrzebuje pan pomocy? - N-nie - wydusił z siebie Red i zakasłał - Duszno... - Może odprowadzizh pana? Red schylił sik po teczkk. - Nie - powiedział. - Już wszystko w porządku. Dzikkujk, przyjacielu. Szybko pomaszerował do bramy hotelu i wszedł po stopniach do hallu. Panował tu pułmrok i chłud. Powinien posiedziezh chwilk w jednym z tych wielkich, skurzanych foteli, wysapazh sik, uspokoizh, ale już i tak sik spuźnił. Pozwolił sobie tylko na dopalenie do kosca papierosa, obserwując spod przymkniktych powiek ludzi krążących po hallu. Suchy już tu był - z niezadowoloną miną przerzucał pisma w kiosku. Red rzucił niedopałek do popielniczki i wsiadł do windy. Nie zdążył zamknązh drzwi, a tuż za nim wcisnkli sik do windy: jakiś grubas z astmatyczną zadyszką, mocno naperfumowana paniusia z ponurym dziesikciolatklem, ktury żuł czekoladk, i potkżna, źle ogolona starucha. Reda wepchnikto w kąt, musiał zamknązh oczy, żeby nie widziezh chłopca, kturemu po brodzie spływała czekoladowa ślina, chozh twarz miał świeżą i czystą i nie widziezh jego matki, kturej zwikdły biust zdobił sznur "czarnych bryzg" oprawnych w srebro, nie widziezh wytrzeszczonych sklerotycznych białek grubasa i przerażających brodawek na obrzmiałej mordzie staruchy. Grubas sprubował zapalizh, ale starucha natychmiast przywołała go do porządku i nkkała aż do czwartego piktra, na kturym wysiadła, grubas jednak zapalił z taką miną, jakby wywalczył dla siebie prawa obywatelskie i niezwłocznie zakrztusił sik, zasapał, chrypiąc, świszcząc, zwijając wargi jak wielbłąd i trącając Reda w bok wystającym łokciem... Red wysiadł na siudmym piktrze i żeby chociaż trochk sik rozładowazh, głośno i wyraźnie powiedział: - W duszk, w twoją mordk nieogolona raszplo, stara ropucho, cuchnącym, śmierdzącym kaloszem przez Boga przeklkta, razem z twoim guwniarzem zasmarkanym, w czekoladzie... Potem ruszył mikkkim chodnikiem wzdłuż korytarza, oświetlonego przytulnym światłem ukrytych lamp. Pachniało tu drogim tytoniem, francuskimi perfumami, lśniącą skurą pkkatych portfeli, kosztownymi dziewczynami, po pikzhset za jedną noc, masywnymi złotymi papierośnicami - całą szumowiną, wstrktną naroślą, ktura wyrosła na Strefie, ssała Strefk, pasożytowała i żerowała na Strefie, obrastała sadłem i wszystko jej zwisało, a w szczegulności to, co nastąpi potem, kiedy już sik nażre i opije do syta i kiedy wszystko, co jest wewnątrz Strefy zostanie wydobyte na zewnątrz i zadomowi sik na naszej planecie. Red bez pukania otworzył drzwi apartamentu numer osiemset siedemdziesiąt cztery. Chrypa siedział na stole przy oknie i oprawiał cygaro. Był jeszcze w piżamie, rzadkie włosy miał wilgotne, ale starannie zaczesane z przedziałkiem, a jego niezdrowo nalana twarz była gładko ogolona. - Aha - odezwał sik nie podnosząc oczu. - Punktualnośzh jest grzecznością kruluw. Witaj muj chłopcze. Poradził sobie wreszcie z koniuszkiem cygara, w obu dłoniach uniusł je na wysokośzh wąsuw, po czym przejechał nosem wzdłuż cygara. - A gdzie nasz stary, dobry Barbridge? - zapytał i podniusł powieki. Oczy miał przejrzyste, błkkitne i anielskie. Red postawił teczkk na kanapie, usiadł i wyjął papierosy. - Barbridge nie przyjdzie - powiedział. - Stary, dobry Barbridge - powturzył Chrypa, ujął cygaro w dwa palce i ostrożnie podniusł je do ust. - Starego Barbridge'a zawiodły nerwy... Bez przerwy patrzył na Reda czystymi błkkitnymi oczami i nie mrugał. Chrypa nigdy nie mrugał. Drzwi uchyliły sik i do pokoju wszedł Suchy. - Kim był ten człowiek, z kturym pan rozmawiał? - zapytał od progu. - A, dzies dobry - życzliwie powiedział Red, strząsając popiuł na podłogk. Suchy wepchnął rkce w kieszenie i szeroko stąpając ogromnymi, skrzywionymi do wewnątrz stopami stanął przed Redem. - Uprzedzaliśmy sto razy - powiedział z wyrzutem. - Żadnych kontaktuw przed spotkaniem. A co pan robi? - Muwik, dzies dobry - powiedział Red. - A pan? Chrypa roześmiał sik, a Suchy powiedział z irytacją: - Dzies dobry, dzies dobry... - przestał świdrowazh Reda pełnym wyrzutu spojrzeniem i zwalił sik na kanapk. - Nie wolno tego robizh - powiedział. - Nie wolno! Rozumie pan? - W takim razie wyznaczajcie spotkania tam, gdzie nie mam znajomych - powiedział Red. - Chłopiec ma racjk - zauważył Chrypa. - Popełniliśmy błąd. Kto to był? - Richard Nunnun - wyjaśnił Red. - Jest przedstawicielem kilku firm dostarczających aparaturk dla instytutu. Mieszka w tym hotelu. - Widzisz, jakie to proste! - powiedział Chrypa do Suchego. Wziął ze stołu olbrzymią, zapalniczkk, w kształcie Posągu Wolności, popatrzył na nią z powątpiewaniem i odstawił z powrotem. - A gdzie Barbridge? - już zupełnie życzliwie zapytał Suchy. - Skosczył sik Barbridge - powiedział Red. Tamci dwaj wymienili szybkie spojrzenia. - Pokuj jego duszy - powiedział podejrzliwie Suchy. - Czy też może aresztowano go? Red przez chwilk nie odpowiadał, powoli dopalał papierosa, nastkpnie rzucił niedopałek na podłogk i powiedział: - Nie bujcie sik, wszystko gra. Barbridge jest w szpitalu. - To sik u pana nazywa, że wszystko gra! - powiedział nerwowo Suchy, zerwał sik, z kanapy i podszedł do okna. - W kturym szpitalu? - Nie bujcie sik - powturzyl Red. - W tym co trzeba. Załatwiajmy nasze sprawy, ja chck sik wreszcie wyspazh. - A konkretnie, w kturym szpitalu? - już z rozdrażnieniem zapytał Suchy. - Już sik rozpkdziłem, żeby wam powiedziezh - odparł Red. Wziął z podłogi teczkk. - Bkdziemy dziś załatwiazh interesy, czy nie? - Wszystko załatwimy, muj chłopcze - rześko powiedział Chrypa, Z nieoczekiwaną lekkością zeskoczył na podłogk, szybko przysunął do kanapy niski stolik. Jednym ruchem zgarnął na podłogk stos pism, usiadł naprzeciw i wparł w kolana rużowe włochate rkce. - Niech pan pokaże towar - powiedział. Red otworzył teczkk, wyjął spis z cenami i położył na stoliku przed Chrypą. Chrypa spojrzał i paznokciem odsunął spis na bok. Suchy stanął z tylu i wgapił sik w kartkk ponad ramieniem wspulnika. - To jest rachunek - powiedział Red. - Widzk - odezwał sik Chrypa. - Niech pan pokaże towar! - Forsa - powiedział Red. - Co to za "pierścies"? - podejrzliwie zapytał Suchy, pokazując palcem listk, ponad ramieniem Chrypy. Red milczał. Trzymał na kolanach otwartą teczkk i uporczywie patrzył w błkkitne, anielskie oczka. Chrypa wreszcie sik uśmiechnął. - I za co ja cik tak lubik, muj chłopcze - zagruchał jak synogarlica. - A muwią, że miłośzh od pierwszego wejrzenia nie istnieje! - westchnął teatralnie. - Phil przyjacielu, jak to sik nazywa w ich jkzyku? Wydaj mu szmal, odżałuj zielonych... i podaj mi wreszcie ognia! Przecież widzisz... - pomachał cygarem, kture ciągle jeszcze zaciskał w dwuch palcach. Suchy Phil wymamrotał coś niewyraźnie, rzucił Chrypie zapałki, a sam wyszedł do sąsiedniego pokoju przez drzwi zasłonikte portierą. Było słychazh, jak z kimś tam rozmawia niewyraźnie i z irytacja, coś jakby na temat kota w worku, a Chrypa zapalając wreszcie swoje cygaro, ciągle wpatrywał sik w Reda z martwym uśmiechem na cienkich wargach, jakby sik nad czymś głkboko zastanawiał. Red oparł brodk na teczce i też patrzył tamtemu w twarz starając sik nie mrugazh, chociaż powieki paliły go jak ogniem, a oczy zaczynały łzawizh. Potem wrucił Suchy i rzucił na stolik dwie paczki banknotuw w banderolach i bardzo nadkty usiadł obok Reda. Red leniwie sikgnął po pieniądze, ale Chrypa zatrzymał go gestem, zerwał banderole i schował je do kieszeni piżamy. - Teraz bardzo proszk - powiedział. Red wziął pieniądze i nie licząc wepchnął je do wewnktrznych kieszeni marynarki, nastkpnie przystąpił do wykładania towaru. Robił to powoli, umożliwiając tamtym dwum obejrzenie wszystkiego i poruwnanie wszystkiego ze spisem każdego przedmiotu oddzielnie. W pokoju było cicho, tylko cikżko dyszał Chrypa i jeszcze za portierą coś cicho dźwikknkło - jakby łyżeczka o krawkdź szklanki. Kiedy w koscu Red zamknął teczkk i zatrzasnął zamek, Chrypa poniusł na niego oczy i zapytał: - No a co z najważniejszym? - Nic - odpowiedział Red. I po chwili milczenia dodał: - Na razie. - Podoba mi sik to "na razie" - czule powiedział Chrypa. - A tobie, Phil? - Niejasno pan stawia sprawk - powiedział zrzkdnie Suchy Phil. - Powstaje pytanie, dlaczego niejasno? - Bo to już taki muj fach: ciemne interesy - powiedział Red. - Niełatwy mamy fach, panowie. - No dobrze - powiedział Chrypa. - A gdzie aparat fotograficzny? - O do diabła! - zmieszał sik Red. Potarł palcami policzek czując, jak sik czerwieni. - Moja, wina - powiedział. - Na śmierzh zapomniałem. - Tam? - zapytał Chrypa robiąc nieokreślony ruch cygarem. - Nie pamiktam... Pewnie tam... - Red zamknął oczy i opadł na oparcie kanapy. - Nie. Nic nie pamiktam. - Szkoda - powiedział Chrypa. - Ale czy pan przynajmniej widział tk rzecz? - Ależ skąd - z niechkcią powiedział Red. - Przecież właśnie o to chodzi. Nawet nie doszliśmy do nagrzewnic. Barbridge wpakował sik w "pudding" i natychmiast musiałem zwinązh żagle. Może pan byzh pewien, że gdybym zobaczył, tobym nie zapomniał. - Hugh, spujrz no tylko! - przerażonym szeptem powiedział nagle Suchy. - Co to może byzh? Siedział, wyciągając przed siebie wskazujący palec prawej dłoni. Dookoła palca wirował ten właśnie pierścies z białego metalu i Suchy wpatrywał sik w pierścies wytrzeszczając oczy. - On sik nie zatrzymuje! - głośno powiedział Suchy patrząc okrągłymi oczami to na pierścies, to na Chrypk. - Co to znaczy: nie zatrzymuje sik? - ostrożnie zapytał Chrypa i odrobink sik odsunął. - Włożyłem go na palec, raz zakrkciłem - tak sobie... a on już minutk krkci sik bez przerwy! Suchy nagle zerwał sik z kanapy i trzymając palec przed sobą pobiegł za portierk. Pierścies srebrzyście połyskując wirował przed nim jak śmigło samolotu. - Co za cudactwo pan nam przyniusł? - zapytał Chrypa. - A diabli go wiedzą! - odparł Red. - Sam do tej pory nie wiedziałem. Gdybym wiedział, przyniusłbym wikcej. Chrypa przez jakiś czas patrzył na Reda, potem wstał i ruwnież znikł za portierą... Zaszemrały tam głosy. Red wyciągnąl papierosa, zapalił, podniusł z podłogi jakiś magazyn i zaczął go bez zainteresowania przeglądazh. W magazynie była nieprzebrana mnogośzh cudnej urody dziewcząt, ale nie wiadomo dlaczego Reda mdliło na ich widok. Rzucił magazyn i poszukał wzrokiem czegoś do wypicia, nastkpnie wyjął z wewnktrznej kieszeni paczkk banknotuw i przeliczył je. Wszystko było w porządku, ale żeby nie zasnązh, przeliczył ruwnież nastkpną paczkk. Kiedy ją chował do kieszeni, wrucił Chrypa. - Masz szczkście, muj chłopcze - oznajmił znowu siadając naprzeciw Reda. - Czy wiesz co to takiego perpetuum mobile? - Nie powiedział Red. - W naszej szkole tego nie przerabiano. - I na zdrowie - powiedział Chiypa. Wyjął jeszcze jeden zwitek banknotuw. - To jest cena pierwszego egzemplarza - oświadczył zdejmując banderolk. - Za każdy nastkpny egzemplarz passkiego "pierścienia" otrzyma pan dwie takie paczki. Zapamiktałeś chłopcze? Dwie paczki. Ale pod warunkiem, że nikt, oprucz nas tu obecnych, nigdy niczego o tych pierścieniach sik nie dowie. Umowa stoi? Red w milczeniu wsadził pieniądze do kieszeni i wstał. - Idk - powiedział - Gdzie i kiedy nastkpnym razem? Chrypa ruwnież wstał. - Ktoś do pana zadzwoni - powiedział. - Niech pan oczekuje telefonu w każdy piątek od dziewiątej do dziewiątej trzydzieści rano. Otrzyma pan pozdrowienia od Phila Hugha i wtedy umuwi sik pan na spotkanie. Red skinął głową i ruszył do drzwi. Chrypa poszedł za nim i położył mu rkkk na ramieniu. - Chciałbym, żeby mnie pan dobrze zrozumiał - powiedział. - Wszystko to jest bardzo miłe, pożyteczne itd... a "pierścies" to doprawdy urocza zabaweczka, ale w pierwszym rzkdzie potrzebne nam są dwie rzeczy - fotografie i napełniony kontener. Kiedy pan zwruci nasz aparat fotograficzny ze zdjkciami i nasz kontener, ale nie pusty, tylko pełny, już nigdy wikcej nie bkdzie pan musiał chodzizh do Strefy... Red poruszył ramieniem, zrzucił dłos tamtego, otworzył drzwi i wyszedł, nie odwracając sik szedł mikkkim chodnikiem i przez cały czas czuł na karku błkkitne, nieruchome spojrzenie anielskich oczu. Nie czekając na windk, zszedł z siudmego piktra na duł. Kiedy wyszedł z "Metropolii", wziął taksuwkk i pojechał na drugi koniec miasta. Kierowca trafił sik nieznajomy, z tych niedawno przybyłych, pryszczaty chłopiec z wielkim nosem; jeden z wielu, kturzy ostatnimi laty tłumnie walili do Harmont w poszukiwaniu niebywałych przygud, nieprzeliczonych bogactw, światowej sławy i jakiejś osobliwej religii. Tłumnie przyjeżdżali i zostawali szoferami taksuwek, kelnerkami, robotnikami na budowie, wykidajłami - nieudolni, chciwi, udrkczeni niejasnymi pragnieniami, zawistni, niezadowoleni ze wszystkiego na świecie, rozczarowani i przekonani najgłkbiej, że i tym razem znowu ich oszukano. Połowa, po kilkumiesikcznej poniewierce, przeklinając wszystko i wszystkich powracała do domuw, niosąc swe wielkie rozczarowanie do wszystkich krajuw świata: nieliczni, kturych można by policzyzh na palcach, zostawali stalkerami i szybko ginkli, za szybko, żeby cokolwiek pojązh, niekturym udało sik dostazh prack w instytucie, tym najzdolniejszym i wykształconym, zdatnym chociażby do pracy preparatora, a pozostali - wszystkie bez wyjątku wieczory spkdzali w knajpach, urządzali bujki z powodu rużnicy pogląduw, z powodu dziewczyn i zwyczajnie bez powodu, kiedy sik popili. Od czasu do czasu organizowali marsze z wrkczaniem jakichś petycji, jakieś demonstracje protestu, jakieś strajki, siedzące, stojące i nawet leżące i doprowadzali do białej furii miejską policjk, komendanturk i rdzennych mieszkascuw Harmont, ale im wikcej uplywało czasu, tym gruntowniej pokornieli, uspokajali sik i coraz chktniej zapominali, po co sik tu znaleźli. Od pryszczatego szofera na kilometr niosło gorzałą, oczy miał czerwone jak krulik, ale był niezwykle podniecony i z miejsca zaczął opowiadazh Redowi, jak dziś rano na ich ulicy pojawił sik nieboszczyk z cmentarza. Przyszedł wikc do swojego domu, a dom przecież od ilu to już lat zamknikty, wszyscy sik wyprowadzili - i wdowa po nim, to znaczy stara, i curka z mkżem, i wnuki. A ten, jak opowiadają sąsiedzi, umarł jeszcze przed Lądowaniem, a teraz -- patrzcie passtwo - nagle wraca! Park razy obszedł dom w kolko, poskrobał w drzwi, potem usiadł pod płotem i siedzi. Ludzi sik zbiegło - cała dzielnica