łuw rozleciało sik. - Dlaczego? - Jak pan pamikta, stowarzyszenie skupowało towar i Szuwaks odnosił go z powrotem do Strefy. Szatanowi, co szatasskie. Teraz nie ma już czego skupowazh, a poza tym nowy dyrektor filii napuścił na nich policjk. - Rozumiem - powiedział Herr Lemchen. - No a młodzi? - Cuż młodzi... Przychodzą i odchodzą. Jest może pikciu, sześciu chłopcuw z jakim takim doświadczeniem, ale ostatnio nie mają komu sprzedawazh towaru, wikc są w kropce. Ja ich powoli oswajam... Mam wszelkie podstawy, szefie, uznazh, że w mojej Strefie stalkerstwo praktycznie sik skosczyło. Starzy odeszli, młodzież nic nie umie, zresztą i prestiż zawodu mocno podupadł. Konkurentem jest technika, stalker - automat. - Tak, tak, słyszałem o tym - powiedział Hen" Lemchen. - Jednakże te automaty na razie osiągają zbyt nikłe wyniki w stosunku do ilości energii, kturą pobierają. Czy może sik mylk? - To kwestia czasu. Już niedługo automaty staną sik opłacalne. - To znaczy kiedy? - Za pikzh, sześzh lat... Herr Lemchen znowu pokiwał głową. - Jeżeli już przy tym jesteśmy, pan zapewne jeszcze nie wie, że przeciwnik ruwnież zaczął stosowazh automaty. - W mojej Strefie? - czujnie powturzył Nunnun. - I w passkiej ruwnież. Mają bazk w Rexopolis, przerzucają maszyny na helikopterach przez gury i Wąwuz Żmij na Jezioro Czarne, u podnuża szczytu Boldera... - Przecież to są peryferie - z niedowierzaniem powiedział Nunnun. - Tam nic nie ma, co oni mogą tam znaleźzh? - Niewiele, bardzo niewiele. Ale znajdują. Zresztą to tylko tak dla Informacji, pana to nie dotyczy... Zreasumujemy. Stalkeruw - zawodowcuw w Harmont już prawie nie ma. Ci, kturzy zostali, od Strefy trzymają sik z daleka. Młodzież jest zdezorientowana i trwa proces jej oswajania. Przeciwnik został rozbity, rozproszony, ukryty w swoich barłogach liże rany. Towaru nie ma, a kiedy sik pojawia, nie znajduje nabywcuw. Nielegalny przemyt materiałuw ze Strefy skosczył sik trzy miesiące temu. Czy tak? Nunnun milczał. Teraz, myślał, teraz mi przysunie. Ale gdzie jest dziura w mojej sieci? I to spora, o Ile sik znam na medycynie, no prkdzej, prkdzej, stary parasolu! Nie mkcz człowieka... - Nie słyszk odpowiedzi - oznajmił Herr Lemchen i przyłożył dłos do pomarszczonego włochatego ucha. - Dobra, szefie - ponuro powiedział Nunnun. - Starczy. Już mnie pan usmażył i ugotował, niech pan podaje na stuł. Herr Lemchen wydał z siebie nieokreślone chrząknikcie. - Nie ma pan mi nawet nic do powiedzenia - powiedział z nieoczekiwaną goryczą. -- Gapi sik pan we mnie jak sroka w gnat, a jak ja sik czułem, kiedy przedwczoraj... - Znienacka przerwał, wstał i powkdrował do sejfu. - Krutko muwiąc, przez ostatnie dwa miesiące, tylko według dostkpnych nam informacji, przeciwnik otrzymał ponad sześzh tysikcy jednostek materiału z rużnych Stref. - Zatrzymał sik przy sejfie, pogłaskał jego lakierowany bok i gwałtownie odwrucił sik do Nunnuna. - Niech pan nie żywi iluzji! - wrzasnął. - Odciski palcuw Barbridgea! Odciski palcuw Maltasczykal Odciski palcuw Nochala Ben Halevi, o kturym pan nawet nie uznał za stosowne wspomniezh! Odciski palcuw Polipa Herescha i Liliputa Cmygal Tak pan oswaja tutejszą młodzież? "Bransoletkl", "Igiełki" "Białe wiatraczki"! Mało tego! Jakieś "racze oczy", jakieś "suche grzechotki", "grzmiące serwetki", niech je diabli wezmą! - znowu urwał, wrucił na fotel, zaplutł rkce jak poprzednio i grzecznie zapytał: - Co pan o tym sądzi, mister Nunnun? Nunnun wyjął chusteczkk do nosa i wytarł kark i szyjk. - Nic nie sądzk - wychrypiał uczciwie. - Przepraszam, szefie, ale ja teraz w ogule... Niech trochk oprzytomniejk... Barbridge! Barbridge nie ma nic wspulnego ze Strefą! Znam jego każdy krok! Urządza popijawy i pikniki nad Jeziorem, zgarnia niezłą forsk i po prostu nie potrzebuje... Przepraszam, oczywiście gadam głupstwa, ale zapewniam pana, że nie spuściłem oka z Barbridgea od momentu wyjścia ze szpitala... - Dłużej nie zatrzymujk pana - powiedział Herr Lemchen. - Dajk tydzies czasu. Ma pan przedstawizh swoje wnioski na temat kanałuw, jakimi materiały ze Strefy trafiają do rąk Barbridgea... i wszystkich innych. Do widzenia! Nunnun wstał, niezgrabnie skłonił głowk przed profilem Herr Lemchena i nadal wycierając chusteczką obficie spoconą szyjk, wyszedł do sekretariatu. Smagły młodzieniec palił, z zadumą wpatrując sik w rozbebeszoną elektronikk. Przelotnie spojrzał w stronk Nunnuna - oczy miał puste, zwrucone w głąb siebie. Richard Nunnun byle jak nasadził na głowk kapelusz, złapał pod pachk płaszcz i wyniusł sik do wszystkich diabłuw. Coś takiego jeszcze nigdy mi sik nie zdarzyło - myślał chaotycznie. Coś podobnego! Nochal Ben Halevi! Już nawet przezwiska sik dorobił... Kiedy? Taki smarkacz, wygląda jakby do trzech nie potrafił zliczyzh... nie, to nie to, ciągle nie to... Ach, ty bydle bezmuzgie, ty Ścierwniku! Tu mnie dopadłeś! Zrobiłeś mnie w konia jak ostatniego kretyna... Jak to sik stało? Przecież to po prostu nie mogło sik stazh! No, identycznie jak wtedy w Singapurze - mordą o ziemik, głową o ściank... Wsiadł do samochodu i przez jakiś czas nie bardzo wiedząc, na jakim świecie jest, szukał na desce rozdzielczej kluczyka do stacyjki. Z kapelusza kapało na kolana wikc go zdjął i nie patrząc rzucił za siebie. Rzksisty deszcz zalewał przednią szybk i Richardowi Nunnunowi z niewiadomego powodu wydało sik, że z tej właśnie przyczyny nie ma zielonego pojkcia, co dalej począzh. Kiedy zdał sobie z tego sprawk, z całej siły rąbnął pikścią w swoje łyse czoło. Ulżyło. Od razu sobie przypomniał, że kluczyka nie ma i byzh nie może, a za to w kieszeni leży "owak". Wieczny akumulator. I że chozhbyś miał pkknązh, trzeba go wyjązh z kieszeni i wetknązh w gniazdko, i wtedy bkdzie można przynajmniej gdzieś pojechazh - aby dalej od tego domu, od tego okna, przez kture niezawodnie obserwuje go stara purchawa... Rkka Nunnuna z "owakiem" zamarła w połowie drogi. Tak, wiem przynajmniej, od kogo trzeba zaczązh. No i właśnie od niego zacznk. Och, jak ja od niego zacznk! Nikt nigdy od nikogo tak nie zaczynał, jak ja od niego zacznk, i to natychmiast. I z taką przyjemnością. Puścił w ruch wycieraczki i pojechał bulwarem, jeszcze prawie nic przed sobą nie widział, ale już powoli sik uspokajał. To nic. Chozhby nawet i tak jak w Singapurze. Koniec koscuw w Singapurze wszystko sik przecież dobrze skosczyło... Też wielka parada, raz mordą o ziemik! Mogło byzh gorzej! Nie mordą i nie o ziemik, ale o coś takiego z gwoździami... Dobra, nie bkdziemy sik rozpraszazh. Gdzie ten muj zakład? Ni cholery nie widazh... Aha jest. Pora była nie urzkdowa, ale zakład "Minut Pikzh" płonął światłami niczym "Metropol". Otrząsając sik jak pies na brzegu, Richard Nunnun wkroczył do rzksiście oświetlonego hallu śmierdzącego tytoniem, drogerią i skisłym szampanem. Stary Bennie, jeszcze bez liberii, siedział przy barku na ukos od wejścia i coś żarł trzymając w garści widelec. Przed nim, złożywszy wśrud pustych kieliszkuw swuj potworny biust siedziała Madame i frasobliwie patrzyła, jak Bennie sik odżywia. W hallu nawet jeszcze nie posprzątano po wczorajszym. Kiedy Nunnun wszedł, Madame niezwłocznie zwruciła w jego stronk szeroką otynkowaną twarz, początkowo niezadowoloną, a w sekundk puźniej rozpromienioną zawodowym uśmiechem. - Ha! - powiedziała basem. - Byłby to sam pan Nunnun? Ma pan ochotk na dziewczynkk? Bennie obojktnie żarł dalej, był głuchy jak pies. - Witaj, staruszko! - powiedział Nunnun zbliżając sik. - Po co mi dziewczynki, jeżeli widzk prawdziwą kobietk. Bennie wreszcie zauważył Nunnuna. Straszna maska w purpurowo - granatowych bliznach wykrzywiła sik z wysiłkiem w powitalnym uśmiechu. - Dzies dobry, szefie! - wychrypiał. - Przyszedł pan sik obsuszyzh? Nunnun uśmiechnął sik w odpowiedzi i skinął mu dłonią. Nie lubił rozmawiazh z Bennie - bez przerwy trzeba było krzyczezh. - Gdzie muj zarządca, nie wiecie? - zapytał. - U siebie - odparta Madame. - Jutro trzeba zapłacizh podatki. - Och, te podatki! - Powiedział Nunnun. - No dobra. Madame, proszk mi przygotowazh to, co lubik, niedługo wruck. Bezszelestnie stąpając po grubym syntetycznym dywanie przeszedł korytarzem, minął zasłonikte portierami gabinety - na ścianie obok każdego gabinetu wisiała podobizna jakiegoś kwiatka - skrkcił w niewidoczny korytarzyk i bez pukania otworzył obite skurą drzwi. Gnat Ratiusza siedział przy biurku i studiował w lusterku złowieszczy pryszcz na nosie. Miał głkboko w dupie jutrzejsze podatki. Przed nim, na idealnie pustym stole, stał słoiczek z maścią rtkciową i szklanka z przezroczystym płynem. Gnat Ratiusza podniusł na Nunnun przekrwione oczy i zerwał sik na nogi wypuszczając lusterko, Nunnun bez słowa usiadł w fotelu naprzeciw, przez jakiś czas w milczeniu obserwował łajdaka i słuchał niewyraźnego mamrotania na temat przeklktego deszczu i reumatyzmu. Potem powiedział: - Zamknij no drzwi na klucz, pieseczku. Gnat łomocząc plaskostopymi nożyskami podbiegi do drzwi, szczkknął kluczem i wrucił do biurka. Włochatą bryłą wznosił sik nad Nunnunem, z oddaniem patrząc mu w usta. Nunnun ciągle jeszcze obserwował go przez zmrużone powieki, nie wiadomo dlaczego właśnie teraz przypomniał sobie, że Gnat Katiusza naprawdk nazywa sik Rafael. Gnatem przezwano go za potwornie kościste pikści, nagie, sinoczerwone, wyzierające z jego gksto owłosionych rąk jak z mankietuw. Katiusza zaś nazwał siebie sam, świkcie przekonany, że jest to tradycyjne imik wielkich caruw mongolskich. Rafael. No cuż, zaczniemy, Rafaelu. - Co słychazh? - zapytał serdecznie. - Wszystko w najlepszym porządku, szefie - spiesznie odpowiedział Rafael - Gnat. - W sprawie tamtego skandalu byłeś w komendanturze? - Dałem komu trzeba sto pikzhdziesiąt. Wszyscy są zadowoleni. - Potrącisz sobie te sto pikzhdziesiąt - powiedział Nunnun. - To twoja wina, pieseczku. Trzeba było pilnowazh. Gnat przybrał nieszczkśliwy wyraz twarzy i z pokorą rozłożył wielkie łapy. - W hallu trzeba położyzh nowy parkiet - powiedział Nunnun. - Zrobi sik. Nunnun pomilczał chwilk ściągając wargi. - Towar? - zapytał zniżając glos. - Trochk jest - ruwnież zniżając głos powiedział Gnat. - Pokaż. Gnat skoczył do sejfu wyjął paczuszkk położył na biurku przed Nunnunem i rozpakował. Nunnun jednym palcem pogrzebał w kupce "czarnych bryzg", wziął do rkki "bransoletkk", obejrzał ją ze wszystkich stron i odłożył z powrotem. - To wszystko? - zapytał. - Nie przynoszą - przepraszająco powiedział Gnat. - Nie przynoszą... - powturzył Nunnun. Starannie przymierzył sik i z całej siły noskiem buta kopnął Gnata w goles. Gnat jkknął, nawet pochylił sik, żeby sik złapazh za bolące miejsce, ale zrezygnował i natychmiast stanął na bacznośzh. Wtedy Nunnun zerwał sik z fotela odepchnął go, złapał Gnata za kołnierz koszuli i ruszył do niego, kopiąc, przewracając oczami i szepcząc straszliwe przeklesstwa. Gnat, stkkając i jkcząc, zadzierał głowk jak spłoszony kos, cofał sik tyłem do chwili, kiedy runął na kanapk. - Na dwie strony pracujesz, ścierwo? - syczał Nunnun prosto w białe z przerażenia ślepia. - Ścierwnik kąpie sik w towarze, a ty mi przynosisz koraliki w papierku? - zamachnął sik i trzasnął Gnata w twarz, starając sik trafizh w pryszcz na nosie. - Ja cik w kryminale zgnojk! Zgnijesz za życia, śmierdzielu... Na chleb i wodk... Pożałujesz, że cik matka na świat wydała! - znowu trzasnął pikścią w pryszcz na nosie. - Skąd Barbridge ma towar? Dlaczego jemu przynoszą, nie tobie? Kto przynosi? Dlaczego ja o niczym nie wiem? Dla kogo pracujesz, sukinsynu? Gadaj! Gnat bezdźwikcznie otwierał i zamykał usta. Nunnun zostawił go, wrucił na fotel i położył nogi na biurku. - Jak Boga kocham, szefie... Co znowu! Jaki towar? Ścierwnik nie ma żadnego towaru. Teraz nikt nie ma towaru... - Ty co? Masz zamiar spierazh sik ze mną? - serdecznie zapytał Nunnun zdejmując nogi z biurka. - Ależ skąd szefie... Jak Boga... - spiesznie zaprzeczył Gnat. - Żebym tak zdruw był! Ja, spierazh sik! nawet mi przez myśl nie przeszło... - Wygonik jak psa - ponuro oznajmił Nunnun. - Nie umiesz pracowazh. Na cholerk mi taki kretyn? Tacy jak ty na pkczki poniewierają sik po śmietnikach. A mnie jest potrzebny facet z głową. - Momencik, szefie - rozsądnie powiedział Gnat, rozmazując krew po twarzy. - Po co od razu naskakiwazh?... Może jednak sprubujemy pogadazh... - ostrożnie pomacał pryszcz koscem palca. - Że podobno Barbridge ma dużo towaru? nie wiem. Proszk sik nie gniewazh, ale ktoś pana ocyganił, nikt teraz towaru nie ma. Do Strefy sami smarkacze chodzą, no ale oni przecież nie wracają, nie, szefie, ktoś pana nabiera... Nunnun obserwował go spod oka. Wyglądało na to, że Gnat rzeczywiście nic nie wie. Zresztą łgazh mu było niewygodnie - przy Ścierwniku trudno sik było pożywizh. - Te pikniki to dobry interes? - zapytał. - Pikniki? Nie za bardzo, nie powiem, żeby to były takie kokosy... Ale teraz w mieście w ogule skosczyły sik dobre interesy... - Gdzie sik odbywają te pikniki? - Gdzie sik odbywają? Tak w rużnych miejscach. Pod Białą Gurą, czasami przy Gorących Źrudłach, na Tkczowych Jeziorach... - A jaka klientela? - Klientela? - Gnat pociągną! nosem, zamrugał i powiedział konfidencjonalnie: - Jeśli pan, szefie, chce sik za to zabrazh, to ja bym panu nie radził. Ze Ścierwnikiem pan tu nie wygra. - A to dlaczego? - Ścierwnik ma stałą klientelk. Błkkitne hełmy to raz - Gnat zagiął jeden palec. - Oficerowie z komendantury to dwa, turyści z "Metropolu", "Białej Lilii", z "Przybysza" - to trzy. Poza tym Ścierwnik ma już zorganizowaną reklamk, miejscowi chłopcy też do niego chodzą... Jak Boga kocham, szefie, nie warto z tym zaczynazh. Za dziewczynki nam płaci - nie powiem, żeby dużo... - Miejscowi też do niego chodzą? - Głuwnie młodzież. - No i co tam sik robi tych piknikach? - Co sik robi? Jedziemy tam autokarami, tak? Da miejscu już stoją namioty, bufet, muzyka... No to każdy zabawia sik jak ma ochotk. Oficerowie przeważnie z dziewczynkami, turyści lecą patrzezh na Strefk... Jeśli przy Gorących Źrudlach, to do Strefy tam jak rkką sikgnązh, zaraz za Siarkową Rozpadliną... Ścierwnik im nawoził kosskich kości, no i patrzą sobie przez lornetki... - A miejscowi? - Miejscowi? Miejscowych to oczywiście nie interesuje... Tak, zabawiają sik, jak kto potrafi... - A Barbridge? - A co Barbridge? Jak wszyscy, tak i Barbridge... - A ty? - Co ja? Jak wszyscy, tak i ja. Pilnujk, żeby dziewcząt nie krzywdzili i... tego... no, tam... No, w ogule jak wszyscy... - I jak długo to trwa? - Zależy jak kiedy. Czasami trzy dni, a czasami i tydzies. - A ile ta przyjemnośzh kosztuje? - zapytał Nunnun, myśląc zupełnie o czymś innym. Gnat coś odpowiedział, ale Nunnun go nie słyszał. Oto gdzie jest dziura, myślał. Kilka dni... kilka nocy. W tych warunkach po prostu nie sposub upilnowazh Barbridnge'a, nawet wtedy, kiedy specjalne w tym celu przyjechałeś. I jednak pomimo to sprawa jest nadal niejasna. On przecież nie ma nug, a tamta rozpadlina... Nie, coś tu nie gra... - Kto z miejscowych jeździ tam stałe? - Z miejscowych? Przecież muwik: przeważnie młodzież. No, Galevi, Razba... Szczurek Zappha... ten Cmyg... No, jeszcze Maltasczyk tam bywa. Dobrane towarzystwo. Oni to nazywają "szkułką niedzielną". Co, muwią, wpadniemy do "szkułki niedzielnej"? Oni głuwnie zarabiają na starszych turystkach. Przyjeżdża z Europy jakaś starucha... - "Szkułka niedzielna" - powturzył Nunnun. Zaświtała mu nagle jakaś dziwna myśl. Szkoła. Wstał. - Dobra - powiedział. - Bug z nimi, z piknikami. To nie dla nas. Ale żebyś wiedział: Ścierwnik ma towar, a to już nasza sprawa, pieseczku. Tego nie możemy ot, tak sobie zostawizh. Szukaj, Gnat, szukaj, bo inaczej wygonik cik do wszystkich diabłuw. Skąd ścierwnik bierze towar, kto mu go dostarcza, masz sik dowiedziezh i dawazh o dwadzieścia procent wikcej. Zrozumiałeś? - Zrozumiałem, szefie - Gnat już stał na bacznośzh, na wysmarowanej mordzie malował sik wyraz psiego oddania. - I żebyś mi sik nie guzdrał! Ruszaj głową, bydlaku! - nagle wrzasnął Nunnun i wyszedł. W hallu, przy barze, bez pośpiechu wypił aperitif, porozmawiał z Madame na temat upadku obyczajuw, dał do zrozumienia, że w najbliższym czasie zamierza rozbudowazh zakład i dla wikkszej wagi, zniżywszy głos, poradził sik jej, co zrobizh z Bennim - zestarzał sik chłop, ogłuchł, refleks już nie ten, nie nadąża jak kiedyś... Była już szusta, chciało mu sik jeśzh, a muzg uporczywie drążyła, gryzła niespodziewana myśl, niesamowita, dzika i zarazem niezmiernie obiecująca. Zresztą już i tak to i owo stało sik jasne, znikł z całej sprawy irytujący i niesamowity posmak metafizyki, zestała tylko pretensja do samego siebie o to, że wcześniej nie pomyślał o takiej możliwości, ale nie to było najistotniejsze, najistotniejsze zawierało sik w tamtej myśli, ktura ciągle drążyła, drążyła i nie dawała spokoju. Pożegnawszy sik z Madame i uścisnąwszy rkkk Benniego, Nunnun pojechał prosto do "Barge". Całe nieszczkście w tym, myślał, że nie dostrzegamy, jak mijają lata. Co tam zresztą lata - nie dostrzegamy, jak wszystko sik zmienia. Wiemy, że wszystko sik zmienia, uczą nas od dziecisstwa, że wszystko sik zmienia, po wielokrozh widzieliśmy na własne oczy, jak wszystko sik zmienia, i jednocześnie jesteśmy absolutnie niezdolni do zauważenia tego momentu, kiedy zachodzi zmiana, albo też szukamy zmiany nie tam, gdzie należy. Oto mamy już nowych stalkeruw - uzbrojonych w cybernetykk. Dawny stalker był brudnym, ponurym facetem, ktury ze zwierzkcym uporem milimetr za milimetrem pełzał na brzuchu po Strefie zarabiając swoją dolk. Nowy stalker to playboy w krawacie, inżynier, siedzi sobie gdzieś o kilometr od Strefy, papieros w zkbach, pod rkką szklanka z orzeźwiającym płynem - siedzi i patrzy na ekrany. Dżentelmen na posadzie. Nader logiczny obrazek, do tego stopnia logiczny, że inne możliwości po prostu na myśl nie przychodzą. A przecież są i inne możliwości - na przykład szkułka niedzielna. I nagle, jakby ni z tego, ni z owego, opadła go rozpacz. Wszystko było bez sensu. Wszystko było daremne. Boże muj, pomyślał, przecież nic z tego nie wyjdzie! Ale ma siły, ktura utrzyma w dzieży to ciasto, pomyślał z przerażeniem. Nie dlatego, że źle pracujemy. I nie dlatego, że oni pracują lepiej. Po prostu właśnie taki jest nasz świat. I człowiek na tym świecie jest właśnie taki. Gdyby nie było Lądowania - byłoby coś innego. Świnia zawsze znajdzie błoto... W "Barge" było mnustwo światła i bardzo smacznie pachniało."Barge" ruwnież sik zmienił - ani nie potasczysz, ani sik nie ubawisz jak niegdyś. Szuwaks już nie przychodzi, brzydzi sik, a Red Shoehart wsunął tu pewnie swuj piegowaty nos, skrzywił sik i wyszedł. Ernest ciągle jeszcze siedzi, interes prowadzi jego stara, dorwała sik nareszcie - stali, solidni klienci, cały Instytut przychodzi na obiady i wyżsi oficerowie ruwnież - przytulne gabinety, smaczna kuchnia, niedrogo i zawsze świeże piwo. Dobra, stara gospoda. W jednym z gabinetuw Nunnun zauważył Walentina Pillmana. Laureat siedział nad filiżanką kawy i czytał złożony na połowk miesikcznik, Nunnun podszedł do stolika. - Czy można sik przysiąśzh? - zapytał. Walentin podniusł na niego czarne okulary. - A - powiedział. - Proszk bardzo. - Za chwilk, tylko rkce umyjk - powiedział Nunnun przypomniawszy sobie nagle pryszcz. Znali go tu dobrze. Kiedy wrucił i usiadł naprzeciw Walentina. Na stole już stał mały ruszt z dymiącym churasco i piwo w wysokim kuflu - nie za zimne, nie za ciepłe, takie, jakie lubił. Walentin odłożył miesikcznik i wypił łyczek kawy. - Słuchaj - powiedział Nunnun odkrawając kawałek miksa. - Jak sądzisz, czym sik to wszystko skosczy? - Co masz na myśli? - Lądowanie, Strefy, stalkerzy, ośrodki wojskowo - przemysłowe, ta cała kasza... Czym to wszystko może sik skosczyzh? Walentin długo patrzył na Nunnuna ślepymi, czarnymi szkłami, nastkpnie zapalił papierosa i powiedział: - Dla kogo? Skonkretyzuj. - No, powiedzmy, dla całej ludzkości. - To zależy od tego, czy bkdziemy mieli szczkście, czy nie - powiedział Walentin. - Teraz już wiemy, że dla ludzkości, pojmowanej jako całośzh. Lądowanie przeszło w gruncie rzeczy bez śladu. Dla ludzkości zresztą wszystko mija bez śladu. Oczywiście, niewykluczone, że wyciągając na ślepo kasztany z tego ognia, koniec koscuw wyciągniemy coś takiego, co sprawi, że życie na naszej planecie stanie sik w ogule niemożliwe. To naturalnie bkdzie pech. Jednakże chyba zgodzisz sik ze mną, że coś podobnego zagrażało ludzkości zawsze. - Ruchem dłoni rozproszył dym z papierosa. - Widzisz, ja już dawno odwykłem od rozważas na temat ludzkości jako takiej. Ludzkośzh, pojmowana jako całośzh, jest zbyt stacjonarnym układem - nie ma sposobu, żeby ją ruszyzh z miejsca. - Tak uważasz? - z rozczarowaniem zapytał Nunnun. - No cuż, może i masz racjk... - Powiedz mi szczerze, Richard - wyraźnie zabawiając sik zaczął Walentin. - Na przykład dla ciebie, człowieka interesu, co sik zmieniło w związku z Lądowaniem? Dowiedziałeś sik, że we Wszechświecie istnieje co najmniej jeszcze jeden rozum oprucz ludzkiego. No i co? - Jak by ci tu powiedziezh? - wykrztusił Nunnun. Już żałował, że zaczął tk rozmowk. Nie było o czym muwizh. - Co sik zmieniło dla mnie? Na przykład już od wielu lat czujk sik trochk nieswojo, może nawet niepewnie. Dobrze, tamci wpadli na chwilk i od razu sik wynieśli. A jeżeli przylecą znowu i przyjdzie im do głowy pozostazh? Dla mnie, człowieka interesu, to nie jest, widzisz, retoryczne pytanie - kim oni są, jak żyją i czego chcą? W najbardziej prymitywnym wariancie, muszk myślezh, jak w razie czego mam przestawizh produkcjk. Muszk byzh przygotowany. A jeżeli w ogule okażk sik zbyteczny w ich systemie? - Ożywił sik. - A jeżeli my wszyscy okażemy sik zbyteczni? Słuchaj, Walentin, jeżeli już rozmawiamy na ten temat, czy istnieją jakieś odpowiedzi na te pytania? Kim oni są, czego chcieli i czy wrucą, czy nie? - Odpowiedzi istnieją - odparł Walentin uśmiechając sik. - Jest ich nawet bardzo wiele, możesz sobie wybrazh dowolną, wedle gustu. - A jak ty sam uważasz? - Muwiąc szczerze nigdy nie pozwalałem sobie rozmyślazh poważnie na ten temat. Dla mnie Lądowanie to przede wszystkim unikalne wydarzenie, coś, co umożliwia przeskoczenie kilku stopni naraz w procesie poznania. Powiedzmy, coś w rodzaju podruży w przyszłośzh techniki. No, mniej wikcej tak, jakby w laboratorium Izaaka Newtona znalazł sik nagle wspułczesny generator kwantowy... - Newton by nic nie zrozumiał. - Jesteś w błkdzie! Newton był wyjątkowo bystrym człowiekiem. - Tak? no dobrze. Bug z nim, to znaczy z Newtonem. Ale jak ty sam, pomimo wszystko, interpretujesz Lądowanie? niechże to bkdzie nawet niepoważna interpretacja... - Dobrze, odpowiem ci. Ale muszk cik uprzedzizh, Richard, że twoje pytanie leży w kompetencji pewnej pseudonauki, zwanej ksenologią. Ksenologia to sprzeczna z naturą krzyżuwka naukowej fantastyki z logiką formalną. U podstaw jej metodyki leży fałszywa przesłanka - przypisywanie pozaziemskiemu intelektowi ludzkiej psychiki. - Dlaczego fałszywa? - zapytał Nunnun. - A dlatego, że biolodzy już sik raz sparzyli, kiedy prubowali przypisazh psychikk człowieka zwierzktom. Ziemskim zwierzktom, zauważ. - Przepraszam - powiedział Nunnun. - To zupełnie inna sprawa. Przecież muwimy o psychologii rozumnych istot. - Tak. Wszystko byłoby znakomicie, gdybyśmy wiedzieli, co to takiego rozum. - A czy nie wiemy? - zdziwił sik Nunnun. - Wyobraź sobie, że nie. Zwykle punktem wyjścia jest niezmiernie prymitywne założenie: rozum jest to ta właściwośzh człowieka, ktura rużni jego działanie od działania zwierząt. Taka, rozumiesz mnie pruba odgraniczenia właściciela od jego psa, ktury jakoby wszystko rozumie, tylko nie potrafi powiedziezh. Zresztą z tej prymitywnej definicji wynikają logicznie inne, ciekawsze. Bazują one na gorzkich, wnioskach z obserwacji wspomnianej już działalności człowieka. Na przykład: rozumem nazywamy zdolnośzh żywej istoty do popełniania uczynkuw niecelowych i pozbawionych wszelkiego sensu. - Tak, to o nas - zgodził sik Nunnun. - Niestety. Albo, powiedzmy, definicja - hipoteza. Rozum jest to skomplikowany instynkt, ktury sik jeszcze ostatecznie nie ukształtował. Przyjmujemy, że instynktowna działalnośzh jest zawsze racjonalna i celowa. Upłynie milion lat, instynkt ukształtuje sik ostatecznie i wtedy przestaniemy popełniazh błkdy, ktura to umiejktnośzh stanowi zapewne immanentną cząstkk rozumu. I wuwczas, jeżeli coś sik zmieni we wszechświecie, spokojnie sobie wymrzemy - właśnie dlatego, że oduczyliśmy sik popełniazh błkdy, to znaczy wyprubowywazh rużne, nie przewidziane rygorystycznym programem warianty. - W twojej interpretacji to wszystko wygląda jakoś obraźliwie. - Proszk bardzo, służk ci nastkpną definicją, niezmiernie wzniosłą i szlachetną. Rozum jest to umiejktnośzh wykorzystywania potencjału otaczającego nas świata, bez uciekania sik zniszczenia tego świata. Nunnun skrzywił sik i pokrkcił głową. - Nie - powiedział. - To nie o nas... no a co powiesz o twierdzeniu, że człowiek w odrużnieniu od zwierząt odczuwa nieprzepartą potrzebk wiedzy? Gdzieś o tym czytałem. - Ja ruwnież - powiedział Walentin. - Ale całe nieszczkście polega na tym, że człowiek, a w każdym razie ludzkośzh w swojej masie, bez trudu przezwycikża tk swoją potrzebk wiedzy. Moim zdaniem taka potrzeba w ogule nie istnieje. Istnieje potrzeba zrozumienia świata, a do tego wiedza nie jest potrzebna. Dla przykładu -- hipoteza o Bogu daje z niczym nieporuwnywalną możliwośzh zrozumienia absolutnie wszystkiego, absolutnie niczego sik nie dowiadując... Daj człowiekowi maksymalnie uproszczony model świata i interpretuj każde wydarzenie w oparciu o ten uproszczony system. Takie podejście do problemu nie wymaga żadnej wiedzy. Kilka wyuczonych formułek plus tak zwana intuicja, i tak zwany zmysł praktyczny, i tak zwany zdrowy rozsądek. - Poczekaj - powiedział Nunnun. Dopił piwo i z hałasem postawił pusty kufel na stole. - Nie odbiegajmy od tematu. Na przykład: człowiek spotyka istotk z innej planety. Jak poznają, że obaj są rozumni? - Nie mam pojkcia - oświadczył ubawiony Walentin. - Wszystko, co czytałem na ten temat, sprowadza sik do błkdnego koła. Jeżeli oboje są zdolni do nawiązania kontaktu, to znaczy, że są rozumni. I na odwrut - jeżeli są rozumni, to są zdolni do nawiązania kontaktu. Uogulniając - jeżeli istota z innej planety ma honor posiadazh ludzką psychikk, to znaczy, że jest rozumna. Tak to wygląda. - Masz ci los - powiedział Nunnun. - A ja myślałem, że już wszystko jest posegregowane i leży na odpowiednich pułkach... - Posegregowazh nawet małpa potrafi - zauważył Walentin. - Nie, poczekaj - powiedział Nunnun. Nie wiadomo dlaczego czuł sik oszukany. - Ale jeżeli nie wiecie takich prostych rzeczy... Dobra, Bug z nim, z rozumem: widocznie sam diabeł w tym sik nie rozezna. No a Lądowanie? Przynajmniej powiedz, co myślisz o samym Lądowaniu? - Proszk bardzo - powiedział Walentin. - Wyobraź sobie piknik... br> Nunnun drgnął. - Jak powiedziałeś? - Piknik. Wyobraź sobie: las, przesieka, polana. Z przesieki na polank wjeżdża samochud, z samochodu wysiada młodzież, butelki, koszyki z prowiantem, dziewczyny, tranzystory, kamery filmowe... Rozpalają ognisko, stawiają namioty, gra muzyka. A rankiem odjeżdżają. Zwierzkta, ptaki i owady, kture przez całą noc ze zgrozą obserwowały to, co sik działo, wyłażą ze swoich kryjuwek. I cuż widzą? Na trawie kałuża oleju, rozlana benzyna, leżą nieprzydatne już świece i olejowe filtry. Poniewierają sik stare szmaty, przepalone żaruwki, ktoś zgubił klucz francuski. Z opon spadło błoto przywiezione z niewiadomych bagien... no, sam rozumiesz, ślady ogniska, ogryzki jabłek, papierki od cukierkuw, puszki po konserwach, puste butelki, czyjaś chusteczka do nosa, czyjś scyzoryk, podarte przedwczorajsze gazety, bilon, zwikdłe kwiaty z innych lasuw... - Zrozumiałem - powiedział Nunnun. - Piknik na skraju drogi. - Właśnie. Piknik na skraju jakiejś kosmicznej drogi. A ty mnie pytasz, czy oni wrucą, czy nie? - Daj no mi papierosa - powiedział Nunnun. - Niech diabli porwą waszą samozwasczą naukk! Ja sobie to zupełnie inaczej wyobrażałem. - To twoje prawo - zauważył Walentin. - To znaczy, że co? Że oni nas nawet nie zauważyli? - Dlaczego? - No, w każdym razie nie zwrucili na nas uwagi... - Wiesz, na twoim miejscu ja bym sik za bardzo nie martwił - poradził Walentin. Nunnun zaciągnął sik, zakasłał i zdusił papierosa. - Wszystko jedno - powiedział z uporem. - To niemożliwe, niech was diabli wezmą! Skąd, wy uczeni, tak gardzicie ludźmi? Dlaczego bez przerwy staracie sik ich poniżyzh? - Chwileczkk - powiedział Walentin. - Posłuchaj... Zapytacie mnie: w czym jest wielkośzh człowieka? W tym, że wyzwolił nieomal kosmiczne moce przyrody? Że w czasie tak krutkim zawładnął planetą i wyrąbał sobie okno na Wszechświat? Nie w tym, że mimo to przetrwał i zamierza przetrwazh ruwnież w przyszłości. Zapanowało milczenie. Nunnun rozmyślał. - Byzh może... - powiedział niepewnie. - Oczywiście, z takiego punktu widzenia... - Nie przejmuj sik - niefrasobliwie powiedział Walentin. - Piknik - to przecież tylko moja hipoteza. I nawet nie hipoteza, szczerze muwiąc, tylko tak, obrazek... Tak zwani poważni ksenologowie prubują uzasadnizh znacznie solidniejsze i pochlebniejsze dla ludzkości wersje. Na przykład: że żadnego Lądowania nie było, że Lądowanie dopiero nastąpi. Pewien niezmiernie wysoko rozwinikty Intelekt zrzucił na Ziemik kontenery z prubkami swoich osiągnikzh w dziedzinie kultury materialnej. Intelekt uw oczekuje, że po zapoznaniu sik z tymi prubkami dokonamy skoku w dziedzinie techniki i wuwczas bkdziemy w stanie posłazh w odpowiedzi sygnały oznaczające, że jesteśmy gotowi do nawiązania kontaktu. Może taka interpretacja bardziej ci odpowiada? - To już znacznie lepiej - powiedział Nunnun. - Widzk, że i mikdzy uczonymi trafiają sik przyzwoici ludzie. - Albo jeszcze inaczej. Lądowanie istotnie miało miejsce, ale tamci wcale sik nie wynieśli. Faktycznie nadal jesteśmy z nimi w kontakcie, tylko o tym nie wiemy. Przybysze zagnieździli sik w Strefach i starannie nas studiują, przygotowując jednocześnie ludzi do okrutnych cuduw czasu, ktury nadchodzi. - To rozumiem! - powiedział Nunnun. - Wtedy przynajmniej można pojązh, co oznacza ta tajemnicza krzątanina w ruinach fabryki. Nawiasem muwiąc, twuj piknik tej krzątaniny nie wyjaśnia. - Dlaczego nie wyjaśnia? - nie zgodził sik Walentin. - Czy kturaś z dziewcząt nie mogła zapomniezh na polanie ulubionego mechanicznego niedźwiadka? - No nie, tego to za wiele - kategorycznie oświadczył Nunnun. - Ładny niedźwiadek! Aż ziemia sik trzksie... Zresztą, oczywiście, może byzh i niedźwiadek. Piwa? Rozalia! Dwa piwa dla panuw ksenologuw!... A jednak przyjemnie z tobą pogawkdzizh - powiedział do Walentina. - Takie, wiesz, przeczyszczenie muzgu, jakby mi gorzkiej soli nasypano do czaszki. Bo to pracuje człowiek, pracuje, a po co, o czym nie wie, czego sik nie spodziewa, co serce zaspokoi... Przynieśli piwo. Nunnun upił tyk, obserwując znad piany Walentina, ktury z powątpiewaniem i wstrktem wpatrywał sik w swuj kufel. - Nie masz ochoty? - zapytał Nunnum oblizując wargi. - Bo ja, prawdk muwiąc, nie pijk - niezdecydowanie powiedział Walentin. - Naprawdk? - zdumiał sik Nunnun. - Do diabła! - powiedział Walentin. - Musi przecież na tym świecie byzh chozh jeden niepijący... - zdecydowanym ruchem odsunął kufer - Zamuw dla mnie koniak, jeżeli już - powiedział. - Rozalia! - wrzasnął niezwłocznie już zupełnie rozweselony Nunnun. Kiedy przyniesiono koniak, powiedział: - Bez wzglkdu na wszystko, bardzo mi sik to nie podoba. Już nie muwik o tym twoim pikniku - to w ogule zwyczajne świsstwo! Ale jeżeli nawet przyjązh wersjk, że to, powiedzmy, tylko preludium do kontaktu, bardzo to nieładnie z ich strony. Jeszcze rozumiem "bransolety", "pustaki"... Ale po co "czarci pudding"? "Łysica" po co? I ten ohydny puch... - Przepraszam - powiedział Walentin wybierając plasterek cytryny. - Twoja terminologia nie jest dla mnie dostatecznie jasna. Jaka, przepraszam, łysica? Nunnun roześmiał sik. - To folklor - wyjaśnił. - Roboczy żargon stalkeruw. "Łysice" to obszary wzmożonej grawitacji. - Aha, grawikondensaty... Ukierunkowana grawitacja. O tym porozmawiałbym z przyjemnością, ale ty i tak nic z tego nie zrozumiesz. - A to dlaczego? Bądź co bądź jestem inżynierem... - A to dlatego, że ja sam nie rozumiem - odpowiedział Walentin. - Mam już układy ruwnas, ale jak je zinterpretowazh - nie mam zielonego wyobrażenia... A "czarci pudding" to zapewne koloidowy gaz? - Zgadza sik. Słyszałeś o katastrofie w laboratoriach Carryguna? - Coś niecoś - niechktnie odparł Walentin. - Ci idioci umieścili porcelanowy kontener z "puddingiem" w specjalnej komorze, szczelnie izolowanej... To znaczy oni myśleli, że komora jest szczelnie izolowana... a kiedy manipulatorami otworzyli kontener, "pudding" przesączył sik przez metal i plastyk jak woda przez bibułk, wykipiał na zewnątrz i wszystko, z czym wszedł w kontakt, zamienił ruwnież w pudding. Zginkło trzydziestu pikciu ludzi, ponad stu jest okaleczonych, a całe laboratorium nie nadaje sik do niczego. Byłeś tam kiedyś? Wspaniały gmach! A teraz pudding spłynął do piwnic i na niższe piktra... Prześliczne preludium do kontaktu... Walentin okropnie sik skrzywił. - Tak, to wszystko wiem - powiedział. - Jednakże zgodzisz sik chyba ze mną, Richard, że przybysze nie mają z tym nic wspulnego. Skąd oni mogli wiedziezh, że u nas istnieje przemysł zbrojeniowy? - A należałoby wiedziezh! - pouczająco stwierdził Nunnun. - Oni zaś odpowiedzieliby na to: już dawno należało zlikwidowazh przemysł zbrojeniowy. - Też racja - przyznał Nunnun. - No wikc niechby sik tym zajkli, jeżeli są tacy wszechpotkżni. - To znaczy, że proponujesz im ingerencjk w wewnktrzne sprawy ludzkości? - Hm - powiedział Nunnun. - W ten sposub oczywiście możemy zajśzh bardzo daleko. Zostawmy to. Lepiej powruzhmy do początku naszej rozmowy. Czym to wszystko sik skosczy? No na przykład wy, uczeni. Czy macie nadziejk na znalezienie w Strefie czegoś naprawdk epokowego, czegoś co rzeczywiście pozwoliłoby na dokonanie przewrotu w nauce, w technice, w sposobie życia? Walentin wzruszył ramionami. - Zwracasz sik pod niewłaściwy adres, Richard. Ja nie lubik jałowych spekulacji. Kiedy mowa o takich poważnych sprawach, jestem zwolennikiem ostrożnego sceptycyzmu. Jeżeli przyjązh za punkt wyjścia to, co już znajduje sik w naszych rkkach, przed nami cały wachlarz możliwości i niczego określonego powiedziezh na razie nie można. - No dobrze, sprubujemy z drugiego kosca. Co, twoim zdaniem, już mamy w rkku? - Jak by to nie było zabawne, raczej niewiele. Odkryliśmy za to wiele zdumiewających zjawisk. W niekturych przypadkach nauczyliśmy sik nawet wykorzystywazh te zjawiska dla własnych potrzeb. I nawet przywykliśmy do nich... Małpa naciska czerwony guziczek - dostaje banana, naciska biały - dostaje pomarasczk, ale jak zdobyzh banany i pomarascze bez naciskania guziczkuw - tego małpa nie wie. I jaki jest związek mikdzy guziczkami a pomarasczami i bananami, małpa nie rozumie. Weźmy, powiedzmy, "owaki". Znaleźliśmy dla nich zastosowanie. Odkryliśmy nawet warunki, w kturych rozmnażają sik przez podział. Ale do dziś nie umiemy zrobizh ani jednego "owaka", nie znamy ich konstrukcji i sądząc po tym nieprkdko zorientujemy sik w tym wszystkim... Sformułowałbym to nastkpująco: istnieją obiekty, dla kturych znaleźliśmy zastosowanie. Posługujemy sik nimi, chociaż prawie na pewno niezgodnie z ich prawdziwym przeznaczeniem. Jestem absolutnie przekonany, że w wikkszości wypadkuw wbijamy mikroskopami gwoździe. Ale jednak coś niecoś przydaje sik nam: "owaki", "bransolety" pobudzające procesy biologiczne... rużne typy quasi - biologicznych mas, kture dokonały takiego przewrotu w medycynie... Mamy do dyspozycji nowe trankwilizatory, nowe gatunki nawozuw sztucznych... rewolucja w agronomii... Zresztą po co ci to wyliczam! Wiesz o tym nie gorzej ode mnie, bransoletkk, jak widzk, sam nosisz... Obiekty tej grupy nazwałbym pożytecznymi. Można powiedziezh, że w jakimś stopniu ludzkośzh została nimi uszczkśliwiona, chociaż nigdy nie należy zapominazh, że w naszym euklidesowym świecie każdy kij ma dwa kosce... - Niepożądane zastosowanie? - wtrącił Nunnun. - A tak. Powiedzmy zastosowanie "owakuw" w przemyśle zbrojeniowym... Ale ja nie o tym... Działanie każdego pożytecznego obiektu mniej lub wikcej zbadaliśmy i mniej lub wikcej jesteśmy w stanie objaśnizh. Obecnie jest to tylko kwestia nieznajomości technologii, ale za jakieś pikzhdziesiąt lat sami nauczymy sik produkowazh te krulewskie pieczkcie i wtedy do woli bkdziemy mogli nimi tłuc orzechy. Bardziej skomplikowana jest sprawa z drugą grupą obiektuw - bardziej właśnie dlatego, że żadnego zastosowania te obiekty u nas nie znajdują, a ich właściwości, w ramach naszych wspułczesnych wyobrażes, są kompletnie niewytłumaczalne. Na przykład pułapki magnetyczne rużnych typuw. My już wiemy, że tu chodzi o pułapkk magnetyczną. Panow to bardzo interesująco udowodnił. Ale nadal nie rozumiemy, gdzie może znajdowazh sik źrudło tak potkżnego pola magnetycznego i gdzie leży przyczyna jego superstabilności... nic nie rozumiemy. Możemy tylko stawiazh fantastyczne hipotezy zakładające takie właściwości przestrzeni, o kturych nawet sik nam nie śniło. Albo weźmy K-25... Jak wy nazywacie takie czarne, ładne kulki, z kturych robi sik biżuterik? - "Czarne bryzgi" - powiedział Nunnun. - O to, to, "czarne bryzgi"... Dobra nazwa... Jakie są ich właściwości, to wiesz. Jeśli przez taką kulkk przepuścizh promies światła, to światło wyjdzie z niej z opuźnieniem, przy czym to opuźnienie zależy od wagi kulki, od jej rozmiaruw, od jeszcze niekturych parametruw, i długośzh fali wychodzącego światła jest zawsze mniejsza od długości fali wchodzącego... Co to jest? Dlaczego? Istnieje szalescza teoria, według kturej te twoje "czarne bryzgi" to gigantyczne obszary przestrzeni, ktura posiada zupełnie inne właściwości niż nasza i ktura pod działaniem naszej przestrzeni przyjkła taką właśnie zwiniktą formk... Walentin wyjął papierosa l zapalił. - Krutko muwiąc, obiekty tej grupy dla obecnej praktyki ludzkiej są idealnie bezużyteczne, chociaż z czysto naukowego punktu widzenia mają fundamentalne znaczenie. To po prostu tak, jakby nam z nieba spadły odpowiedzi na pytania, kturych jeszcze nie umiemy zadazh. Wspomniany wyżej sir Izaak, byzh może, nie byłby w stanie pojązh zasady działania lasera, ale w każdym razie zrozumiałby, że skonstruowanie czegoś takiego jest możliwe i to niezawodnie wywarłoby ogromny wpływ na jego naukowy światopogląd. Nie bkdk sik wdawazh w szczeguły, ale istnienie takich obiektuw jak pułapki magnetyczne K-25, "biały pierścies" - za jednym zamachem skosiło całe pole kwitnących jeszcze do niedawna teorii i powołało do życia całkowicie nowe hipotezy. A przecież istnieje jeszcze trzecia grupa... - Tak - powiedział