Nunnun. - "Czarci pudding" i Inne śliczności... - Nie, nie. To wszystko należy zaliczyzh albo do pierwszej, albo do drugiej grupy. Mam na myśli obiekty, o kturych nic nie wiemy, albo wiemy tylko ze słyszenia, i kture nigdy nie trafiły w nasze rkce. To, co nam sprzątnkli sprzed nosa stalkerzy - sprzedali nie wiadomo komu, czy też ukryli... I to, o czym milczą. Legendy, pułlegendy, "maszyna życzes", "Dick włuczykij" "wesołe upiory"... - Chwileczkk, chwileczkk - powiedział Nunnun. - A to co znowu takiego? "Maszyna życzes" - rozumiem... Walentin zaśmiał sik. - Widzisz, my ruwnież mamy swuj roboczy żargon. "Dick włuczykij" - to ten właśnie hipotetyczny niedźwiadek, ktury rozrabia w ruinach fabryki. A "wesołe upiory" - to pewna groźna turbulencja, ktura pojawia sik w niekturych rejonach Sfery. - Pierwszy raz słyszk - oznajmił Nunnun. - Rozumiesz, Richard - powiedział Walentin - grzebiemy w Strefie już dwadzieścia lat, ale ciągle nie znamy ani tysikcznej czkści tego, co tam sik znajduje. A jeżeli już muwizh o wpływie Sfery na człowieka... O właśnie, musimy jeszcze zaklasyfikowazh kolejną czwartą grupk. Już nie obiektuw, tylko oddziaływas. Ta grupa zbadana jest skandalicznie niedbale, chociaż moim zdaniem dysponujemy wystarczającą ilością faktuw. I wiesz, Richard, czasem robi mi sik zimno, kiedy myślk o tych faktach. - Żywe trupy... - mruknął Nunnun. - Co? A... Nie, to zagadkowe, ale nic wikcej. Jak by ci wyjaśnizh... To można sobie wyobrazizh. Ale jeżeli wokuł człowieka zaczynają znienacka zachodzizh metafizyczne i metabiologiczne zjawiska... - Masz na myśli emigrantuw... - Owszem. Statystyka matematyczna to, zapewniam cik, niezmiernie ścisła nauka chociaż ma do czynienia z przypadkowymi wielkościami. A oprucz tego to bardzo wymowna dyscyplina naukowa, bardzo ilustracyjna... Walentin najwidoczniej z lekka sobie podchmielił. Zaczął muwizh głośniej, policzki mu porużowialy, a brwi nad ciemnymi szklarni powkdrowały wysoko do gury, marszcząc czoło w harmonijkk. - Rozalia! - wrzasnął nagle. - Jeszcze jeden koniak! Podwujny! - Lubik niepijących - z szacunkiem powiedział Nunnun. - Bez dygresji! - surowo osadził go Walentin. - Słuchaj co do ciebie muwią. To bardzo dziwne. - Podniusł kieliszek, jednym łykiem wypił połowk i ciągnął dalej. - My nie wiemy, co sik stało z biednymi mieszkascami Harmont w samym momencie Lądowania. Ale oto jeden z nich postanowił wyemigrowazh. Jakiś tam zwyczajny obywatel. Fryzjer. Syn fryzjera i wnuk fryzjera. Przenosi sik, powiedzmy, do Detroit. Otwiera zakład fryzjerski i zaczyna sik diabelski obłkd. Ponad dziewikzhdziesiąt procent jego klietuw nie przeżywa nawet roku: giną w katastrofach samochodowych, wypadają z okien, wyrzynają ich gangsterzy i chuligani, toną w płytkich stawach i tak dalej, i tak dalej. Wzrasta liczba klksk żywiołowych w Detroit i jego okolicach, nie wiadomo skąd nadciągają trąby powietrzne i tajfun, kturych w tych miejscach nie widywano od tysiąc siedemset zapomnianego roku. I wiele innych przyjemności tego rodzaju, i takie kataklizmy zdarzają sik w każdym mieście, na każdym terenie, wszkdzie tam, gdzie osiedlają sik emigranci z rejonu Lądowania, a liczba tych kataklizmuw jest wprost proporcjonalna do liczby emigrantuw zamieszkałych w danym rejonie, i zwruzh uwagk, podobne oddziaływanie mają tylko ci emigranci, kturzy przeżyli samo Lądowanie. Urodzeni po Lądowaniu, na statystykk nieszczkśliwych wypadkuw nie mają wpływu. Mieszkasz tu już dziesikzh lat, ale przyjechałeś po Lądowaniu i bez obawy można cik przenieśzh chozhby do Watykanu. Jak wyjaśnizh podobne zjawisko? Czego sik wyrzec - statystyki? Czy może zdrowego rozsądku? - Walentin złapał kieliszek i osuszył go jednym haustem. Richard Nunnun podrapał sik za uchem. - Hm, tak - powiedział. - W ogule to sporo słyszałem o tych rzeczach, ale jeśli mam byzh szczery, zawsze przypuszczałem, że w tym wszystkim, delikatnie muwiąc jest sporo przesady... Rzeczywiście z punktu widzenia naszej potkżnej pozytywistycznej nauki... - Albo, powiedzmy, mutagenny wpływ Strefy - przerwał mu Walentin. Zdjął okulary i wpatrzył sik w Nunnuna czarnymi ślepawymi oczami. - U wszystkich ludzi, kturzy dostatecznie długo kontaktują sik ze Strefą, ulega zmianie zaruwno genotyp jak i fenotyp. Czy ty wiesz, jakie dzieci rodzą sik w rodzinach stalkeruw, czy wiesz, co sik dzieje z samymi stalkerami? Dlaczego? Gdzie czynnik mutagenny? W Strefie nie ma żadnej radiacji. Chemiczna struktura powietrza i gleby w Strefie, chociaż posiada pewną specyfikk, nie przedstawia od tej strony żadnego niebezpieczesstwa. Co mam robizh w tych warunkach - uwierzyzh w czary? W uroki?... - Ogromnie ci wspułczujk z powodu twoich rozterek - odparł Nunnun. - Ale jeśli mam byzh szczery, to mnie osobiście znacznie bardziej działa na nerwy zmartwychwstały nieboszczyk niż dane statystyczne. Tym bardziej że danych statystycznych nie widziałem, a z nieboszczykami niejednokrotnie miałem przyjemnośzh... Walentin lekkomyślnie machnął rkką. - A tam, te twoje trupy... - powiedział. - Słuchaj, Richard, czy tobie naprawdk nie wstyd? niezależnie od wszystkiego masz przecież wyższe wykształcenie... Po pierwsze to nie są żadne trupy... To przecież fantomy... rekonstrukcja według szkieletu... kukły... A poza tym zapewniam cik - z punktu widzenia podstawowych zasad, te twoje fantomy to nie mniej i nie bardziej zdumiewające zjawisko niż wieczne akumulatory. Po prostu "owaki" naruszają pierwszą zasadk termodynamiki, a fantomy - drugą, i na tym polega cała rużnica. My wszyscy w pewnym sensie niedaleko odeszliśmy od człowieka jaskiniowego - nie możemy sobie wyobrazizh nic okropniejszego od upiora czy wilkołaka. A tymczasem naruszenie związku przyczynowo-skutkowego to coś znacznie straszniejszego niż całe stada upioruw albo tych tam monstruw Rubinsteina... czy Wallensteina? - Frankensteina. - Tak, oczywiście, Frankensteina. Madame Shelle. Żona poety. Albo curka. - Nagle roześmiał sik. - Te twoje fantomy mają jedną ciekawą właściwośzh - autonomiczną zdolnośzh do życia. Można na przykład odciązh im dowolną czkśzh ciała i ona bkdzie żyła. Oddzielnie. Bez żadnych roztworuw fizjologicznych... Ostatnio dostarczyli nam do instytutu jednego takiego nieboszczyka, no wikc zaczkli go preparowazh to mi laborant Boyda opowiadał. Oddzielili prawą rkkk dla jakichś tam dalszych badas, przychodzą nastkpnego ranka, a ona figk pokazuje... - Walentin roześmiał sik. - No? I tak trwa do dzisiaj! To rozewrze palce, to znowu zaciśnie. Jak sądzisz, co ona chce przez to powiedziezh? - Według mnie symbol jest dośzh przejrzysty - powiedział Nunnun patrząc na zegarek. - Czy nie czas już na nas, Walentin? Mam jeszcze jedną ważną sprawk do załatwienia. - No to chodźmy - powiedział Walentin daremnie prubując utrafizh twarzą w oprawkk okularuw. - Ufff, upiłeś mnie fatalnie... - ujął okulary w obie dłonie i starannie ulokował je na właściwym miejscu. - Jesteś samochodem? - Tak, odwiozk cik. Obaj zapłacili i poszli do wyjścia. Walentin co chwila z rozmachem przykładał palec do skroni witając znajomych laborantuw, kturzy z ciekawością gapili sik na znakomitośzh światowej fizyki. Przy samych drzwiach, żegnając rozpływającego sik w uśmiechu portiera, Walentin strącił sobie okulary z nosa i wszyscy trzej rzucili sik im na ratunek. - Ufff, Richard - dogadywał Walentin pakując sik do peugeota. - Nieludzko mnie spiłeś. Tak nie można, u diabła... To nie wypada. Jutro prowadzk doświadczenie... I zaczał opowiadazh z zapałem o jutrzejszym doświadczeniu. Nunnun odwiuzł go do miasteczka dla naukowcuw. A oni też sik boją, myślał, wsiadając z powrotem do wozu. Boją sik, jajogłowi... Tak zresztą byzh powinno. Oni powinni bazh sik nawet bardziej niż my, wszyscy normalni obywatele razem wzikci. Przecież my zwyczajnie nic nie rozumiemy, a oni przynajmniej wiedzą, do jakiego stopnia nic nie rozumieją. Patrzą w tk przepaśzh bez dna i wiedzą, że są skazani - muszą kiedyś zejśzh do tej przepaści. Serce zamiera. Ale zejśzh na duł trzeba, a jak to zrobizh i co tam jest na dnie, i co najważniejsze czy da sik potem powrucizh?... A my, grzeszni, patrzymy jeśli można to tak określizh, w przeciwną stronk. Słuchaj, Dick, a może tak właśnie byzh powinno? niech wszystko sik toczy swoją koleją, a my już jakoś damy sobie radk. On ma racjk: najwikkszym tytułem do chwały ludzkości jest to, że przetrwała i ma zamiar nadal przetrwazh... A jednak niech was diabli wezmą, powiedział przybyszom. Nie mogliście urządzizh sobie pikniku w innym miejscu? Powiedzmy na Ksikżycu. Albo na Marsie. Jesteście tak samo obojktni na wszystko. Jak inni, chociaż nauczyliście sik zwijazh przestrzes. Piknik. Pikniku im sik zachciało... Jakby tu najzrkczniej załatwizh sprawk moich piknikuw? - rozważał, powoli prowadząc samochud po jasno oświetlonych, mokrych ulicach. Jak to możliwie sprytnie przeprowadzizh? Na zasadzie najmniejszego wysiłku, jak w mechanice. Na cholerk mi muj, taki czy inny, ale jednak dyplom, jeżeli nie potrafik wymyślizh sposobu na załatwienie tego beznogiego łajdaka... Zatrzymał wuz przed domem, w kturym mieszkał Red Shoehart, i chwilk jeszcze posiedział za kierownicą, zastanawiając sik, jak najlepiej poprowadzizh rozmowk. Potem zabrał "owaka', wysiadł z samochodu i dopiero teraz zwrucił uwagk, że dom wygląda na nie zamieszkany. Prawie wszystkie okna były ciemne, na pustym skwerze nie paliły sik latarnie. To mu przypomniało, co zobaczy za chwilk, i przeszedł go dreszcz. Nawet wpadło mu do głowy, że byzh może lepiej bkdzie wywołazh Reda przez telefon i porozmawiazh z nim w samochodzie, czy w jakiejś cichej knajpce, ale odpkdził od siebie tk myśl. Z wielu powoduw. A mikdzy innymi dlatego, powiedział sobie, że nie bkdziemy sik upodabniazh do tych wszystkich żałosnych sukinsynuw, kturzy uciekli stąd jak karaluchy polank wrzątkiem. Wszedł na klatkk i powoli wspiął sik na gurk po dawno nie zamiatanych schodach. Dookoła panowała bezludna cisza, drzwi wychodzące na podesty były przeważnie uchylone lub nawet otwarte na oścież - z ciemnych korytarzy ciągnkło stkchłym zapachem wilgoci i kurzu. Zatrzymał sik przed drzwiami Reda, przygładził włosy za uszami, głkboko odetchnął i nacisnął guziczek dzwonka. Jakiś czas za drzwiami panowała cisza, potem skrzypnkły deski podłogi, szczkknął zamek i drzwi uchyliły sik cichutko. Żadnych krokuw do kosca nie słyszał. W progu stała Mariszka, curka Reda Shoeharta. Z przedpokoju na ciemne schody padało jasne światło i w pierwszej chwili Nunnun dostrzegł tylko ciemną sylwetkk dziewczynki i pomyślał, że bardzo sik wyciągnkła w ciągu ostatnich kilku miesikcy, ale potem, kiedy cofnkła sik w głąb mieszkania, zobaczył jej twarz. W mgnieniu oka poczuł suchośzh w gardle. - Witaj, Maria - powiedział starając sik, żeby jego glos brzmiał jak najserdeczniej. - Co u ciebie słychazh, Mariszka? Nie odpowiedziała. W milczeniu i absolutnie bezszelestnie cofała sik do drzwi pokoju patrząc spode łba na Nunnuna. Prawdopodobnie nie poznała go. Zresztą i on, muwiąc szczerze, też jej nie poznał. Strefa, pomyślał. Paskudztwo... - Kto tam? - zapytała Guta i wyjrzała z kuchni. - O Boże, Dick! Gdzieś ty sik podziewał? Czy wiesz, że Red wrucił? Pośpieszyła do niego wycierając rkce w rkcznik przewieszony przez ramik - zawsze tak samo śliczna, silna i pełna energii, tylko jakby ją coś gryzło od wewnątrz, zmizerniała na twarzy i oczy miała jakieś takie... rozgorączkowane chyba? Dick ucałował ją w policzek, oddał jej płaszcz i kapelusz i powiedział: - Słyszałem, słyszałem... Ciągle nie mogłem znaleźzh wolnej chwili, żeby do was wpaśzh. Red w domu? - W domu - powiedziała Outa. - Siedzi tam u niego taki jeden... niedługo już sobie pujdzie, od dawna siedzi. No wejdźże nareszcie... Nunnun przeszedł kilka krokuw korytarzem i zatrzymał sik przed drzwiami jadalni. Stary siedział przy stole. Sam. Fantom, nieruchomy i odrobink przekrzywiony na bok. Rużowe światło abażuru padało na jego szeroką ciemną twarz jakby wyrzeźbioną w starym drzewie, na zapadnikte, bezzkbne usta, na oczy martwe i bez połysku. Nunnun natychmiast poczuł ten zapach. Wiedział, że to tylko gra wyobraźni, zapach był tylko przez pierwsze dni, a potem doszczktnie znikał, ale Richard Nunnun czuł go jakby pamikcią - duszny, cikżki zapach rozkopanej ziemi. - Albo lepiej chodźmy do kuchni - pośpiesznie zaproponowala Guta. - Robik właśnie kolacjk, to przy okazji sobie pogadamy. - Oczywiście - powiedział Nunnun ochoczo. - Tak dawno cik nie widziałem i jeszcze nie zapomniałaś, co zwykłem pijazh przed kolacją? Przeszli do kuchni. Guta od razu otworzyła loduwkk, a Nunnun usiadł przy stole i rozejrzał sik. Jak zawsze było tu bardzo czysto, wszystko lśniło, nad garnuszkami kłkbiła sik para. Kuchenka była nowa, pułautomat, to znaczy, że w domu nie brakowało pienikdzy. - No jak tam Red? - zapytał Nunnun. - Tak jak zawsze - odparła Guta. - W wikzieniu schudł, ale już sik odjadł. - Rudy? - Jeszcze jak! - Zły? - Jasne! On już taki bkdzie do śmierci. Postawiła przed nim szklaneczkk "Krwawej Mary" - przezroczysta warstwa rosyjskiej wudki zawisła nad krążkiem soku pomidorowego. - Nie za dużo? - zapytała. - W sam raz. - Nunnun wlał w siebie "Krwawą Mary". Pomyślał, że po raz pierwszy tego dnia wypił coś przyzwoitego. - Tego mi brakowało - powiedział. - A u ciebie wszystko w porządku? - zapytała Guta. - Tak długo nie przychodziłeś, dlaczego? - Przeklkte interesy - odparł Nunnun. - Co najmniej raz w tygodniu zamierzałem wpaśzh albo chociaż zadzwonizh, ale najpierw musiałem jechazh do Rexopolis, potem wybuchł jeden taki skandal, potem ktoś mi muwi: "Red wrucił" - dobra, myślk, nie bkdk im przeszkadzazh... Jednym słowem nie mogłem jakoś wyrwazh sik z tego kołowrotu. Czasem zadajk sobie pytanie, po jaką cholerk tak harujemy? Dla forsy? Ale po jakiego diabła nam te pieniądze, jeżeli nie robimy nic innego tylko harujemy, żeby je zarobizh? Guta szczeknkła pokrywkami, wzikła z pułki paczkk papierosuw i usiadła na wprost Nunnuna. Oczy miała spuszczone. Nunnun spiesznie wyciągnął zapalniczkk, podał jej ogies i znowu, po raz drugi w życiu, zobaczył, że jej drżą palce, tak jak wtedy, kiedy Reda właśnie skazano i Nunnun przyszedł, żeby dazh jej pieniądze - w pierwszym okresie dosłownie umierała z glodu, żadne ścierwo w kamienicy nie chciało jej pożyczyzh grosza. Potem w domu pojawiły sik pieniądze i to, należy przypuszazh bardzo znaczne, Nunnun nawet domyślał sik skąd, ale w dalszym ciągu przychodził, przynosił Mariszce słodycze i zabawki, po całych wieczorach pił z Guta kawk i razem planowali szczkśliwą i spokojną przyszłośzh Reda, a nastkpnie, nasłuchawszy sik opowiadas Guty, Nunnun szedł do sąsiaduw i prubował ich uspokoizh, usiłował im tłumaczyzh, namawiał, wreszcie groził tracąc cierpliwośzh: "Przecież Rudy w koscu wruci i wtedy kości wam połamie" - nic nie pomagało. - A co z twoją dziewczyną? - zapytała Guta. - Z kturą? - No z tą, z kturą wtedy przyszedłeś... taka jasnowłosa... - To ma byzh moja dziewczyna? To moja stenografistką. Wyszła za mąż i zwolniła sik z pracy. - Powinieneś sik ożenizh, Dick - powiedziała Guta. - Chcesz, znajdk ci narzeczoną. Nunnun chciał odpowiedziezh jak zwykle: Niech no tylko Mariszka podrośnie... ale na szczkście ugryzł sik w jkzyk. Bardzo źle to by teraz zabrzmiało. - Potrzebna mi jest stenografistka. a nie żona - powiedział mrukliwie. - najlepiej rzuzh swojego rudego diabla i zostas moją stenografistka. Przecież świetnie stenografowałaś. Stary Harris do dzisiaj nie może o tobie zapomniezh. - Ja myślk - powiedziała Guta. - Obie rkce sobie o niego posiniaczyłam. - Do tego stopnia? - Nunnun udał ogromne zdziwienie. - W starym piecu diabeł pali! - O Boże! - powiedziała Guta. - Przecież on mi przejśzh nie dawał! Ja tylko jednego sik bałam, żeby sik Red przypadkiem nie dowiedział. Bezszelestnie weszła Mariszka. Pojawiła sik w drzwiach, spojrzała na garnki, na Richarda, potem podeszła do matki i przytuliła sik do niej, odwracając twarz. - No jak tam, Mariszka? - raźno powiedział Nunnun. - Chcesz czekoladkk? Wsadził dwa palce do kiszonki kamizelki i wyjął czekoladowy samochodzik w celofanie i chciał go dazh dziewczynce. Mariszka nie drgnkła. Guta zabrała mu czekoladkk i położyła na stole. Jej wargi nagle zbielały. - Wiesz, Guta - nadal raźno ciągnął Nunnun. - Mam zamiar sik przeprowadzizh. Zbrzydło mi mieszkanie w hotelu. Po pierwsze daleko od instytutu... - Ona już prawie nic nie rozumie - cicho powiedziała Guta i Nunnun urwał w puł zdania, wziął w obie dłonie szklaneczkk i bezmyślnie zaczał ją obracazh w palcach. - Nie pytasz jak widzk, co u nas słychazh - muwiła dalej Guta - i masz racjk. Ale przecież jesteś naszym starym przyjacielem, Dick, i przed tobą nie mamy co ukrywazh. Zresztą, czy to można ukryzh. - Byliście z nią u lekarza? - zapyta! Nunnun nie podnosząc oczu. - Tak. Oni nic tu nie mogą poradzizh. A jeden powiedział - zamilkła. Nunnun ruwnież milczał. Nie było tu o czym muwizh ani nawet i myślezh, ale nagle poraziła go straszna myśl - to jest Inwazja. Nie piknik na skraju drogi, nie pruba nawiązania kontaktu - tylko Inwazja. Oni nie mogą nas zmienizh, ale przenikają w ciała naszych dzieci i zmieniają je na swuj obraz i podobiesstwo. Przeszedł go dreszcz, ale od razu przypomniał sobie, że już gdzieś czytał o czymś podobnym, jakiś pocket-book w kolorowej plastykowej okładce i od tego wspomnienia zrobiło mu sik lżej na sercu. Wymyślizh można wszystko, czego dusza zapragnie. A to, co zostało wymyślone, nigdy naprawdk sik nie zdarza. - A jeden powiedział, że ona już nie jest człowiekiem - przerwała milczenie Guta. - Zawracanie głowy - głucho powiedział Nunnun. - Zwruzh sik do prawdziwego specjalisty. Idź do Jamesa Catterfielda. Chcesz, porozmawiam z nim. Załatwik, żeby cik przyjął... - Myślisz o Rzeźniku? - zaśmiała sik nerwowo. - Nie trzeba, Dick, dzikkujk ci. To właśnie on tak powiedział. Taki już widocznie przypadł nam los. Kiedy Nunnun odważył sik podnieśzh oczy, Mariszki już nie było. a Guta siedziała bez ruchu, usta miała rozchylone, oczy puste i na papierosie, ktury trzymała w palcach, wyrusł długi słupek szarego popiołu. Wtedy Nunnun popchnął ku niej szklankk i powiedział: - Zrub mi jeszcze jedną porcjk, dziewczyno... i sobie ruwnież. A potem wypijemy. Popiuł spadł, Guta poszukała oczami, gdzie wyrzucizh niedopałek i wrzuciła go do zlewozmywaka. - Za co? - zapytała. - Tego właśnie nie rozumiem! Co myśmy takiego zrobili? Pomimo wszystko nie jesteśmy najgorszymi ludźmi w tym mieście... Nunnun pomyślał, że Guta teraz sik rozpłacze, ale ona nie zapłakała - otworzyła loduwkk, wyjkła wudkk i sok, i zdjkła z pułki drugą szklankk. - A jednak nie trazh nadziei - powiedział Nunnun. - Na świecie nie ma niczego takiego, czego nie można naprawizh i możesz mi wierzyzh, ja mam bardzo duże możliwości. I zrobik wszystko, co bkdzie w mojej mocy... Teraz sam wierzył w to, co muwił, i już w głowie robił przegląd nazwisk, znajomości, miast, i już mu sik wydawało, że gdzieś coś słyszał o podobnych wypadkach i że chyba wszystko dobrze sik skosczyło, tylko trzeba sobie przypomniezh, gdzie to było i kto leczył, ale akurat wtedy przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł, przypomniał sobie Herr Lemchena, a także po co zaprzyjaźnił sik z Gutą i wtedy odechciało mu sik myślezh o czymkolwiek, odegnał od siebie wszelkie sensowne myśli, usiadł wygodniej, rozluźnił mikśnie i już tylko czekał, kiedy mu dadzą coś do wypicia. W tej właśnie chwili usłyszał z korytarza szurające kroki, stukot kul i odrażający, szczegulnie w tym momencie, głos ścierwnika Barbridgea powiedział nosowo: - Ej, Rudy! A twoja Guta widocznie ma gościa - kapelusz wisi... Ja bym na twoim miejscu tego tak nie zostawił... I głos Reda: - Uważaj na protezy, Ścierwnik. I zatrzaśnij dziub. Tu są drzwi, żebyś czasem nie zbłądził, ja mam zamiar zjeśzh jeszcze dziś kolacjk. I Barbridge: - Tfu, już nawet zażartowazh nie wolno! I Red: - Dosyzh sik już nażartowałeś. Wystarczy. Spływaj, spływaj, na co czekasz! Szczkknął zamek i głosy stały sik cichsze, widocznie obaj wyszli na schody. Barbridge coś powiedział pułgłosem i Red mu odpowiedział: "Dosyzh tego, nie mam z tobą o czym gadazh!" Znowu mamrotanie Barbridgea i ostry głos Reda: "Powiedziałem dosyzh!" Trzasnkły drzwi, zastukały szybkie kroki w przedpokoju i w progu kuchni ukazał sik Red Shoehart. Nunnun wstał na jego powitanie i obaj mocno uścisnkli sobie dłonie. - Wiedziałem, że to ty - powiedział Red obrzucając Nunnuna spojrzeniem bystrych, zielonkawych oczu. - Uu, aleś sik spasł, grubasie! nieźle cik tuczą w naszych barach! Oho! Widzk, że wesoło spkdzacie czas! Guta, zrub i dla mnie porcjk, muszk was doganiazh... - Prawdk muwiąc jeszcześmy dobrze nie zaczkli - powiedział Nunnun. - Właściwie dopiero zabieraliśmy sik do roboty. Przed tobą trudno uciec! Red zaśmiał sik ostro i uderzył Nunnuna pikścią w ramik. - Zaraz sik okaże, kto kogo dogoni i kto kogo przegoni. Ja, bracie, dwa lata siedziałem o suchym pysku. Żeby ciebie dogonizh, musiałbym chyba wypizh cysternk... Chodźmy, chodźmy, nie bkdziemy siedziezh w kuchni! Guta, co z tą kolacją... Dał nurka do loduwki i wyprostował sik, trzymając w każdej rkce po dwie butelki z rużnymi nalepkami. - Zabawimy sik! - oznajmił. - Wydajemy przyjkcie na cześzh najlepszego przyjaciela, Richarda Nunnuna, ktury nie opuszcza swoich w biedzie! Chociaż nie przynosi mu to żadnego pożytku. Ech, szkoda, że nie ma Szuwaksa... - A to zadzwos do niego - zaproponował Nunnun. Red pokrkcił ognisto rudą głową. - Tam, gdzie on teraz jest, jeszcze nie założyli telefonu. No, chodźmy, chodźmy... Pierwszy wszedł do pokoju i rąbnął butelkami o stuł. - Zabawimy sik, tato - powiedział do nieruchomego starca. - To jest Richard Nunnun, nasz przyjaciel Dick, a to muj tata, Shoehart - senior... Richard Nunnun skurczył sik wewnktrznie w mały twardy kłkbek, rozciągnął wargi od ucha do ucha, pomachał w powietrzu dłonią i powiedział do nieboszczyka: - Bardzo mi miło, mister Shoehart. Co u pana słychazh? My sik już znamy. Red - powiedział do Shoeharta Juniora, ktury penetrował barek. - Już raz widzieliśmy sik, co prawda przelotnie... - Siadaj - powiedział do niego Red wskazując na krzesło na wprost starca. - Jeżeli chcesz z nim rozmawiazh, muw głośniej. On ni cholery nie słyszy. Rozstawił kieliszki, szybko otworzył butelki i powiedział do Nunnuna: - Rozlewaj. Ojcu niedużo, na samo dno... Nunnun nalewał bez pośpiechu. Stary siedział w poprzedniej pozie i patrzył w ściank, nie zareagował kiedy Nunnun podsunął mu kieliszek. A Nunnun już sik oswoił z nową sytuacją. To była gra, gra straszna i żałosna. Rozpoczął ją Red, a on, Nunnun, właśnie do niej przystąpizh tak jak robił przez całe życie, rozgrywając cudze partie i straszne, i żałosne, i haniebne, i dziwaczne, i znacznie groźniejsze niż ta. Red podniusł swuj kieliszek i powiedział: "No to w drogk?" - i Nunnun jak najnaturalniej spojrzał na starego, a Red niecierpliwie stukając swoim kieliszkiem o kieliszek Dicka powiedział: "W drogk, w drogk... nie martw sik o niego, tato nie da sobie krzywdy zrobizh..." - i wtedy Nunnun ruwnie naturalnie kiwnął głową i obaj wypili. Red, błyskając oczami, zaczął muwizh tym samym podnieconym i nieco sztucznym głosem : - Koniec, bracie! Wikcej mnie wikzienie nie zobaczy. Gdybyś ty wiedział jak dobrze jest w domu! Forsa jest, ja już sobie fajny cottage upatrzyłem, z ogrodem, nie gorszy niż Ścierwnika... Wiesz, że chciałem wyemigrowazh, jeszcze w wikzieniu postanowiłem. Po jaką cholerk mam siedziezh do usranej śmierci w tym zapowietrzonym mieście? niech to wszystko, myślk, jasny piorun strzeli. Wracam -- moje uszanowanie, zabronili emigrowazh! Co to - przez te dwa lata okazało sik, że jesteśmy zadżumieni? Red muwił i muwił, a Nunnun kiwał głową, popijał whisky, wtrącał na znak poparcia wspułczujące przeklesstwa, zadawał retoryczne pytania, a potem zaczął wypytywazh o cottage - co to za cottage, gdzie, za ile? Nawet zaczął sik spierazh z Redem, twierdził, że cottage jest drogi, w niedogodnym miejscu, wyjął notes i przewracając kartki podawał adresy opuszczonych domkuw, kture właściciele oddadzą za bezcen, a remont bkdzie kosztował grosze, szczegulnie jeśli złożyzh prośbk o zezwolenie na emigracjk, otrzymazh odmowk i zażądazh rekompensaty. - Ty, jak widzk, przerzuciłeś sik na handel nieruchomościami - powiedział Red. - A ja wszystkim po trochu handlujk - odparł Nunnun i zrobił perskie oko. - Wiem, wiem, nasłuchałem sik o twoich aferach z burdelami! Nunnun zrobił wielkie oczy, położył palec na ustach i spojrzał w stronk kuchni. - Co tam, wszyscy o tym wiedzą - powiedział Red. - Pieniądze nie śmierdzą, teraz już wiem o tym z całą pewnością... Ale żeś ty wziął Gnata na zarządzającego - myślałem, że pkknk ze śmiechu, kiedy sik o tym dowiedziałem. Wpuściłeś lisa do kurnika... Przecież on jest stuknikty, ja go znam od małego! W tym momencie stary powoli, mechanicznym ruchem, niby ogromna kukła uniusł rkkk z kolana i z drewnianym stukotem upuścił ją na stuł, obok swego kieliszka. Rkka była ciemna, z niebieskim połyskiem, skurczone palce upodobnialy ją do kurzej łapy. Red zamilkł i spojrzał na ojca. W jego twarzy coś drgnkło i Nunnun ze zdumieniem zauważył na tej piegowatej, drapieżnej fizjonomii najprawdziwszą, miłośzh. - Niech tata pije na zdrowie - serdecznie powiedział Red. - Ta odrobina tacie nie zaszkodzi... - Nic sik nie buj - powiedział pułgłosem do Nunnuna mrugając porozumiewawczo. - On sobie z kieliszkiem poradzi, bądź spokojny... Patrząc na niego Nunnun przypomniał sobie, co sik działo, kiedy laboranci Boyda przyszli tutaj po tego nieboszczyka. Laborantuw było dwuch, silni chłopcy bez przesąduw, wysportowani itp., towarzyszył im lekarz ze szpitala miejskiego, a z nim dwaj sanitariusze, potkżni faceci, przyuczeni do dźwigania noszy i uspokajania szalescuw. Puźniej jeden z laborantuw opowiadał, że "ten rudzielec" z początku jakby nie rozumiał, o co chodzi, wpuścił ich do mieszkania, pozwolił obejrzezh ojca i zapewne starego spokojnie by zabrano, ponieważ Red prawdopodobnie uznał, że tatusia chcą wziązh do szpitala na badania. Ale te bałwany sanitariusze, kturzy w czasie wstkpnych rokowas sterczeli w przedpokoju i gapili sik na Gutk, myjącą okna, kiedy ich wezwano, zabrali sik do starego jak do zapluskwionej kanapy, najpierw go wlekli po ziemi, a potem w ogule upuścili na podłogk. Red sik wściekł i tu dorwał sik do głosu kretyn lekarz i zaczął szczegułowo objaśniazh dokąd, po co i w jakim celu. Red słuchał go minutk, albo i dwie, a potem nagle bez żadnego uprzedzenia eksplodował jak bomba wodorowa. Laborant, ktury to opowiadał, sam nie pamikta, w jaki sposub znalazł sik na ulicy. Rudy diabeł zrzucił ze schoduw wszystkich pikciu, przy czym żadnemu nie pozwolił odejśzh dobrowolnie na własnych nogach. Wszyscy, według słuw laboranta, wylatywali z bramy jak kule z armaty. Dwaj zostali nieprzytomni na chodniku, a pozostałych trzech Red ścigał przez cztery przecznice, po czym wrucił do samochodu, kturym przyjechali, i wybił w nim wszystkie szyby - szofera w wozie już nie było, uciekł pieszo w przeciwnym kierunku. - Tu, w jednym barze, dali mi przepis na nowy koktajl - muwił Red rozlewając whisky. - Nazywa sik "czarci pudding", zrobik ci potem, kiedy zjemy. To, bracie, taka bomba, że na pusty żołądek pizh jej nie można - człowiek ryzykuje życie, po jednej porcji nie możesz ruszyzh ani rkką, ani nogą... Jak tam sobie chcesz, Dick, ale ja clk dzisiaj ugoszczk według pierwszej kategorii, słowo dajk. Przypomnimy sobie dawne dobre czasy, jak to kiedyś w "Barge"... Biedny Ernest ciągle jeszcze siedzi, wiesz? - wypił, otarł usta wierzchem dłoni i zapytał niedbale: - A co słychazh w instytucie? Za "czarci pudding" jeszcze sik nie wzikli? Ja, widzisz, obecnie jestem trochk do tyłu, jeśli chodzi o ostatnie osiągnikcia naukowe... Nunnun od razu zrozumiał, dlaczego Red zaczyna rozmowk na ten temat. Załamał rkce i pozwiedział: - Coś ty, stary! Nie słyszałeś, jaki numer wyszedł z tym "puddingiem"? Słyszałeś o laboratoriach Carryguna? To taki prywatny sklepik... A wikc, dostali skądś porcjk "puddiningu"... Opowiedział o katastrofie, o straszliwym skandalu, o tym, że śledztwo nic nie dało - skąd wziął sik "pudding" nie wiadomo do dziś. A Red sluchał niby nieuważnie, potem dolał whisky do szklanek i powiedział: - Dobrze im tak, kanaliom, żeby ich piekło pochłonkło... Wypili we dwujkk. Red spojrzał na ojca, znowu w jego twarzy coś drgnkło, wyciągnął rkkk, przysunął szklankk bliżej do skurczonych palcuw i palce sik nagle zwarły obejmując dno szklaneczki. - Tak szybciej pujdzie - powiedział Red - Guta! - wrzasnął - długo nas bkdziesz morzyzh głodem? To na twoją cześzh tak sik stara - wyjaśnił Nunnunowi. - Na pewno robi twoją ulubioną sałatkk ze ślimakami, dawno je kupiła, sam widziałem. No a w ogule, co słychazh w instytucie? Znaleźli coś nowego? Muwią, że teraz tam u was nic, tylko automaty, szkoda że pożytek z nich niewielki. Nunnun zaczął opowiadazh plotki z Instytutu i kiedy muwił, przy stole obok starego bezszelestnie pojawiła sik Mariszka, postała chwilk położywszy na stole kosmate łapki i nagle absolutnie dziecinnym ruchem przytuliła sik do nieboszczyka i położyła mu głowk na ramieniu. I Nunnun, nie przerywając opowiadania, pomyślał patrząc na te dwa upiorne płody Strefy: O Boże, co jeszcze? Co jeszcze trzeba z nami zrobizh, żeby nas wreszcie ruszyło? Czy nawet tego za mało? - Wiedział, że za mało. Wiedział, że miliardy ludzi o niczym nie wiedzą i o niczym wiedziezh nie chcą, a jeżeli nawet sik dowiedzą, to przez dziesikzh minut bkdą wstrząśnikci, a potem wrucą do swoich spraw, bo po okrkgach swoich wraca sik wiatr. Urżnk sik, pomyślał w ostatecznej furii. Do diabła z Barbridgeem, do diabła z Lemchenem... do diabła z tą przez Boga przeklktą rodziną, do diabła! Urżnk sik. - Co tak na nich patrzysz? - cicho zapytał Red - nie buj sik, to jej nie zaszkodzi, nawet przeciwnie - muwią, że oni dobrze robią na zdrowie. - Tak. wiem - powiedział Nunnun i jednym haustem wysuszył szklankk. Weszła Guta, rzeczowo poleciła Redowi rozstawizh talerze i postawiła na stole wielką srebrną miskk z ulubioną sałatką Munna. I w tym momencie stary - jakby ktoś nagle sobie przypomniał, że trzeba pociągnązh za nitki - jednym ruchem uniusł szklankk do rozwierających sik ust. - No, moi kochani - powiedział Red z zachwytem w głosie - teraz zabawimy sik na dwadzieścia cztery fajerki! 4. RED SHOEHART, lat 31 Przez noc w dolinie sik ochłodziło, a o świcie zrobiło sik wrkcz zimno. Szli nasypem kolejowym, stąpając po zbutwiałych podkładach mikdzy zardzewiałymi szynami, i Red widział, jak na skurzanej kurtce Artura Barbridge'a błyskają kropelki zgkstniałej mgły. Chłopiec maszerował lekko, wesoło, jakby nie miał za sobą mkczącej nocy, nerwowego napikcia, po kturym do tej chwili drżał każdy miksies ciała, dwuch upiornych godzin, kture spkdzili w mkczącym pułśnie na szczycie łysego pagurka, przytuleni do siebie dla rozgrzewki, przeskakując strumies "zielonki" opływającej wzgurze i znikającej w rowie. Po obu stronach nasypu leżała gksta mgła. Od czasu do czasu wpełzała na szyny cikżkimi, szarymi płatami i wtedy szli po kolana unurzani w kłkbiącej sik z wolna wacie. Pachniało mokrą rdzą, a z błota po prawej stronie nasypu ciągnkło stkchlizną. Wokuł nie było widazh nic oprucz mgły, ale Red wiedział, że po obu stronach rozpościera sik pagurkowata kamienista ruwnina, a za ruwniną, we mgle kryją sik gury. I jeszcze wiedział, że kiedy wzejdzie słosce i mgła opadnie rosą, powinien zobaczyzh gdzieś po lewej szkielet roztrzaskanego śmigłowca, a przed sobą sznur wagonikuw, i że właśnie wtedy zacznie sik prawdziwa robota. Nie zatrzymując sik Red wsunął dłos mikdzy ramiona i plecak, podrzucił plecak wyżej, żeby krawkdź butli z helem nie wrzynała mu sik w krkgosłup. Cikżki sukinsyn. Jak ja bkdk sik z nim czołgał? Pułtora kilometra na brzuchu... Dobra, nie tnij, stalker, wiedziałeś, na co idziesz. Pikzhset tysikcy czeka cik na koscu tej drogi, możesz sik trochk wysilizh. Pikzhset tysikcy, niczego sobie kawał grosza, co? Niech zdechnk. Jeśli im oddam taniej niż za pikzhset tysikcy. I jeżeli dam ścierwnikowi wikcej niż trzydzieści kawałkuw. A guwniarzowi... guwniarzowi nie dam nic. Jeśli stary łajdak chociaż w połowie powiedział prawdk, to guwniarz nic nie dostanie. Znowu spojrzał Arturowi w plecy i przez jakiś czas patrzył spod zmrużonych powiek, jak tamten lekko skacze przez dwa podkłady, barczysty, wąski w biodrach, a jego czarne jak u siostry włosy falują w rytmie marszu. Sam sik wprosił, poskpnie pomyślał Red. Sam. Dlaczego mu tak strasznie na tym zależało? Aż dygotał cały i łzy miał w oczach... "niech pan mnie weźmie, mister Shoehart! Rużni ludzie mi proponowali, ale ja chck tylko z panem, tamci są do niczego! Ojciec... Ale przecież on teraz nie może!" Red wysiłkiem woli odepchnął od siebie to wspomnienie. Ale chciał o tym myślezh, to było wstrktne i byzh może dlatego zaczął myślezh o siostrze Artura, o tym, jak on, Red, z tą Diną i trzeźwy spał, i pijany spał, i jakie to było za każdym razem rozczarowanie. Wprost nie do wiary - dziewczyna jak złoto, z taką by sik tylko kochazh i kochazh, a kiedy przychodzi co do czego - Iluzja, nieżywa kukła, a nie kobieta. Tak jak te guziki na matczynej bluzce - bursztynowe, pułprzeźroczyste, złotawe, aż sik pragnie wziązh je do ust i ssazh w oczekiwaniu jakiejś niezwykłej słodyczy... I pamikta - brał je do ust i ssał, i po stokrozh przeżywał straszne rozczarowanie, i po stokrozh zapominał o tym rozczarowaniu - może nawet nie tyle zapominał, ile nie chciał wierzyzh własnej pamikci, kiedy je tylko znowu zobaczył. A może to papachen mi go podesłał, pomyślał, nie przypadkiem dźwiga taką armatk w tylnej kieszeni... Nie, raczej wątpliwe, Ścierwnik mnie zna. Ścierwnik wie, że ze mną nie ma żartuw, i wie, jaki jestem w Strefie. Przesadzam. Nie on pierwszy mnie prosił, nie on pierwszy zalewał sik łzami, inni nawet klkkali przede mną... A spluwy wszyscy ze sobą targają, kiedy idą pierwszy raz. Pierwszy i ostatni raz. Czy naprawdk ostatni? Oj, ostatni, chłopcze. Oto jak sik rzeczy mają, Ścierwniku - po raz ostatni. Tak, papachen, gdybyś wiedział o projektach twego syna, protezami byś skurk wygarbował syneczkowi twojemu wymodlonemu w Strefie... Raptem poczuł, że coś pojawiło sik przed nimi. I to niedaleko - w odległości trzydziestu - czterdziestu metruw. - Stuj - powiedział do Artura. Chłopiec posłusznie zamarł w miejscu. Refleks miał dobry: zastygł w mgnieniu oka z podniesioną nogą, a nastkpnie powoli i ostrożnie opuścił ją na ziemik. Red zruwnał sik z nim i stanął. Koleina prowadziła w duł i całkowicie ginkła we mgle. I właśnie tam, we mgle, coś trwało. To było wielkie i nieruchome ale niegroźne. Red ostrożnie wciągnął nosem powietrze. Tak. Niegroźne. - Naprzud - powiedział niegłośno. Odczekał, aż Artur zrobi pierwszy krok i ruszył za nim. Kątem oka widział twarz Artura, jego klasyczny profil, gładką skurk policzka i stanowcze, zaciśnikte wargi pod cieniutkim wąsikiem. Zanurzali sik we mgle, najpierw po pas, potem po szyjk, i po paru sekundach zamajaczyła przed nimi ukośna bryła wagonika. - Dośzh - powiedział Red i zaczął zdejmowazh plecak. - Siadaj tam, gdzie stoisz. Przerwa na papierosa. Artur pomugł mu zdjązh plecak, a potem usiedli obok siebie na zardzewiałej szynie. Red otworzył jedną z kieszeni plecaka, wyjął zawiniątko z jedzeniem i termos z kawą, a puki Artur odwijal papier i układał kanapki na plecaku wydostał zza pazuchy manierkk, otworzył ją i przymykając oczy wypił kilka łykuw. - Napijesz sik? - zaproponował wycierając dłonią szyjkk manierki. - Nabierzesz odwagi... Artur pokrkcił głową, dotknikty. - Nie muszk nabierazh odwagi, mister Shoehart. Wolałbym kawk, jeśli pan pozwoli. Bardzo tu wilgotno, prawda? - Wilgotno - potwierdził Red. Schował manierkk, wybrał sobie kanapkk i zaczął jeśzh. - Kiedy mgła opadnie, zobaczysz, jakie tu błota dookoła. Kiedyś w tych miejscach komaruw było zatrzksienie... Umilkł i nalał sobie kawy. Kawa była gorąca, słodka i aromatyczna, i nawet przyjemniej było teraz ją pizh niż alkohol. Pachniała domem, Gutą i to nie po prostu Gutą, ale Gutą w szlafroku, prosto ze snu, ze śladem poduszki na policzku, niepotrzebnie sik w to wdałem, pomyślał Red. Pikzhset tysikcy... A na cholerk mi pikzhset tysikcy? Knajpk mam zamiar kupizh, czy co? Pieniądze są potrzebne, żeby o nich nie myślezh, jak słusznie powiedział Dick. Dom jest, ogrudek jest, bez pracy w Harmont nie zostank... napuścił mnie Ścierwnik, menda plugawa, na wodk, napuścił jak dziecko... - Mister Shoehart - powiedział nagle Artur uciekając spojrzeniem. - Czy pan naprawdk wierzy, że ta kulka spełnia życzenia? - Zawracanie głowy! - powiedział nieuważnie Red i zamarł ze szklaneczką przy ustach. - A ty skąd wiesz, po co idziemy. Artur roześmiał sik z zażenowaniem, wsadził rozcapierzoną dłos w kruczą czuprynk i powiedział: - Domyślilem sik!... Już nie pamiktam, co konkretnie podsunkło mi tk myśl... Ale po pierwsze, poprzednio ojciec bez przerwy nudził o Złotej Kuli, a ostatnio nagle przestał, za to ciągle chodził do pana, a ja przecież wiem - wcale nie jesteście przyjaciułmi, co by tam ojciec nie muwił. Oprucz tego zrobił sik ostatnio jakiś taki dziwny... - Artur znowu sik roześmiał i pokrkcił głową coś sobie przypominając. - A ostatecznie wszystko zrozumiałem, kiedy na tym pustkowiu wyprubowaliście sterowiec... - Klepnął dłonią po plecaku, w kturym leżał ciasno zwinikty pokrowiec sterowca. - Uczciwie sik przyznajk, że was wtedy wyśledziłem, a kiedy zobaczyłem, jak podnosicie w powietrze worek kamieni, wszystko stało sik dla mnie jasne. Według mnie oprucz Złotej Kuli w Strefie nic cikżkiego już nie zostało. - Ugryzł kanapkk i w zamyśleniu powiedział z pełnymi ustami: - Tylko nie rozumiem, jak ją pan przyczepi, przecież na pewno jest idealnie gładka... Red cały czas patrzył na niego znad szklaneczki i myślał, jak bardzo niepodobni są do siebie ojciec i syn. Inni ludzie. Inna twarz, inny głos, inna dusza. Ścierwnik ma głos ochrypły, lizusowski, jakiś taki padalcowaty. Ale kiedy muwił o niej, to muwił pierwszorzkdnie. nie można go było nie słuchazh. "Rudy - muwił wtedy przechylając sik przez stuł. - Przecież tylko my dwaj zostaliśmy i na nas dwuch dwie nogi, i obie twoje... Kto, jak nie ty? To byzh może najcenniejsze ze wszystkiego, co jest w Strefie! Komu to sik ma dostazh? Tym okularnikom z ich maszynami? Przecież to ja ją znalazłem, ja! Ilu naszych po drodze poległo! A ja znalazłem! Trzymałem dla siebie. I teraz też bym nikomu nie oddał, ale rkce mam za krutkie... Tylko ty możesz tam iśzh. Ilu to ja młokosuw uczyłem, całą szkołk dla nich, rozumiesz, założyłem - i nic, nie ten materiał. No dobra, nie wierzysz mi, nie wierzysz - nie trzeba. Forsa dla ciebie. Dasz mi, ile sam zechcesz, wiem, że nie skrzywdzisz... A ja może nogi odzyskam. Odzyskam nogi, czy ty to rozumiesz? Strefa mi nogi zabrała, może Strefa mi je zwruci?" - Co? - zapytał Red ocknąwszy sik. - Pytałem, czy mogk zapalizh, mister Shoehart. - Tak - powiedział Red. - Pal, pal... Ja też zapalk. Duszkiem dopił kawk, wyją! papierosa