i ugniatając go wpatrzył sik w rzedniejącą mgle. Stuknikty, pomyślał. Wariat, nug sik kanalii zachciało... parszywej gnidzie... Po tych wszystkich rozmowach zostawał w duszy jakiś osad i nie było zupełnie jasne, jaki mianowicie. I z biegiem czasu nie ulatniał sik, lecz przeciwnie - gkstniał i gkstniał. Nie wiadomo, co to było, ale przeszkadzało, jakby czymś sik zaraził od Ścierwnika, ale nie plugastwem jakimś, nawet odwrotnie... siłą może? nie, nie siłą. Czym w takim razie? No dobra, powiedział sobie. Zrubmy tak - załużmy, że nie dotarłem tutaj. Już sik zdecydowałem, spakowałem plecak i wtedy coś sik stało... zapudłowali mnie, powiedzmy. Źle byłoby? Z całą pewnością źle. Dlaczego źle? Z pienikdzy nici? Nie, nie chodzi o pieniądze... Że bezcenny skarb dostanie sik łobuzom, Chrypom rużnym i Suchym? To prawda, w tym coś jest. Jakoś głupio. Ale co mi do tego? Tak czy inaczej, w koscu właśnie im sik wszystko dostanie. - Br-r-r... - Artur wzdrygnął sik. - Przenika do kości. Mister Shoehart, może mi pan teraz da czegoś mocniejszego? Red w milczeniu wyciągnął manierkk i dał Arturowi. A przecież nie od razu sik zgodziłem, nagle pomyślał. Ze dwadzieścia razy posyłałem Ścierwnika do wszystkich diabłuw, a za dwudziestym pierwszym jednak sik zgodziłem. Już dłużej nie mogłem. Zupełnie nie mogłem. I ostatnia nasza rozmowa była krutka i rzeczowa. "Cześzh, Rudy. Przyniosłem ci mapk. Może rzucisz na nią okiem?" A ja spojrzałem mu w twarz i widzk, że oczy ma jak dwa wezbrane wrzody - żułte z czarną kropką, i wtedy powiedziałem: "Dobra". I to wszystko. Pamiktam, że byłem wtedy pijany, cały tydzies piłem, paskudnie mi było na duszy... A, do diabła, czy to nie wszystko jedno? Poszedłem. Po co ja w tym babrzk jak patykiem w guwnie! Strach mnie obleciał czy co? Wzdrygnął sik. Przeciągłe, żałośliwe skrzypienie dobiegło z gkstej mgły. Red zerwał sik i natychmiast jak podrzucony sprkżyną stanął na nogi Artur. Ale już znowu było cicho i tylko spod ich nug z szelestem spadał z nasypu drobny żwir. - To chyba grunt osiadł - niepewnie, z trudem wymawiając słowa wyszeptał Artur -- Wagonetki z urobkiem... stoją od tak dawna... Red patrzył wprost przed siebie i nic nie widział. Przypomniał sobie. To było w nocy. Obudził go taki sam dźwikk - przeciągły i żałosny, zamierający jak w sennym koszmarze. Tylko że to nie był sen. To zawodziła Mariszka na swoim łużku pod oknem, a z drugiego kosca mieszkania odpowiadał jej zachłyśniktym bulgotem ojciec, ruwnie przeciągle i skrzypiąco. I tak sik nawoływali i nawoływali w ciemnościach - minkło jedno stulecie, a potem nastkpne stulecie... Guta też sik obudziła, wzikła Reda za rkkk, poczuł, jak jej ramik z miejsca stało sik mokre, i tak leżeli wieleset lat i słuchali, a kiedy Mariszka zamilkła i usnkła, odczekał chwilk, potem wstał, poszedł do kuchni i wypił puł butelki koniaku. Od tej nocy zaczął pizh. - Ziemia - muwił Artur. - Z upływem czasu, wie pan, ziemia osiada. Na skutek erozji, wilgoci, w ogule z wielu przyczyn. Red spojrzał na pobladłą twarz Artura i na powrut usiadł. Papieros gdzieś znikł z jego palcuw, zapalił nowego. Artur postał jeszcze moment, lkkliwie krkcąc głową, potem też usiadł i powiedział cicho: - Opowiadają podobno, że w Strefie ktoś mieszka. Tak słyszałem. Jacyś ludzie, nie przybysze z Kosmosu, a właśnie ludzie. Jakoby Lądowanie zastało ich tutaj i oni sik przystosowali... a może na skutek mutacji. Czy pan słyszał o tym, mister Shoehart? - Tak - powiedział Red. - Ale to nie tutaj, tylko w gurach, na pułnocnym zachodzie. Jakieś pastuchy. Teraz Już wiem, czym on mnie zaraził, myślał. Swoim szalesstwem mnie zaraził. Oto dlaczego tu przyszedłem. Oto czego tu szukam... Powoli wypełniło go jakieś dziwne i zupełnie nowe uczucie. Zdawał sobie sprawk, że tak naprawdk to uczucie nie Jest nowe, że już od dawna siedziało w nim gdzieś głkboko, ale teraz dopiero zdał sobie z niego sprawk i wszystko znalazło sik na właściwym miejscu. I to, co przedtem wydawało sik głupotą, majaczeniem oszalałego starca, obruciło sik obecnie w jedyną nadziejk. Jedyny sens życia, ponieważ dopiero teraz zrozumiał -- jedno, co mu pozostało na świecie, jedyne, czym żył ostatnie miesiące, to była nadzieja na cud. On, bałwan, dures, odpychał od siebie tk nadziejk, deptał ją, wyszydzał i topił w wudce, ponieważ właśnie do tego był przyzwyczajony, ponieważ nigdy w życiu, od dziecka, nie liczył na nikogo, tylko na siebie, i ponieważ od dziecka to liczenie na siebie wyrażało sik w ilości banknotuw, kture udawało mu sik wyrwazh, wyszarpazh z otaczającego go obojktnego chaosu. Tak było zawsze i tak trwałoby dalej, gdyby koniec koscuw nie znalazł sik na takim dnie, z kturego nie podźwigną go żadne pieniądze, a liczenie na siebie stało sik ostatecznym absurdem. A teraz ta nadzieja - już nie nadzieja nawet, a pewnośzh cudu - wypełniła go bez reszty, teraz nie rozumiał, jak mugł żyzh do tej pory w tym makabrycznym mroku bez promyka światła... Roześmiał sik i trącił Artura w ramik. - Jak myślisz, stalker - powiedział - jeszcze trochk pożyjemy sobie, co? Artur spojrzał na Reda zdziwiony i uśmiechnął sik niepewnie. A Red zgniutł pergamin po kanapkach, rzucił go pod wagonik, po czym ułożył sik na plecaku i podparł łokciem. - No dobrze - powiedział. - Przypuśzhmy, że ta Złota Kula rzeczywiście... Czego byś sobie życzył? - To znaczy, że pan jednak wierzy? - szybko zapytał Artur. - To nieważne, wierzk czy nie wierzk. Ty mi odpowiedz na pytanie. Nieoczekiwanie naprawdk go zainteresowało, o co może prosizh Złotą Kulk taki chłopak, jeszcze smarkacz, wczorajszy licealista. I z wesołą ciekawością obserwował, jak Artur chmurzy czoło, szarpie wąsiki, to podnosi na niego oczy, to znowu je opuszcza. - No, oczywiście, nogi dla ojca... - powiedział wreszcie. - I żeby w domu było wszystko dobrze... - Łżesz, łżesz - powiedział dobrodusznie Red. - Ty, bracie, zapamiktaj: Złota Kula wypełnia tylko najskrytsze życzenia, tylko takie, kture muszą sik spełnizh, bo inaczej nie ma już po co żyzh! Artur Barbridge zaczerwienił sik, znowu podniusł oczy na Reda i zaraz je opuścił, i zupełnie spurpurowiał, aż mu łzy stankły w oczach. Red przyglądał mu sik z uśmieszkiem. - Wszystko jasne - powiedział nieomal czule. - Dobra, to nie moja rzecz. Zatrzymaj to dla siebie... - I tu przypomniał sobie o pistolecie i pomyślał, że puki jest jeszcze czas, należy uwzglkdnizh wszystko, co można uwzglkdnizh. - Co ty tam masz w tylnej kieszeni? - zapytał niedbale. - Pistolet - burknął Artur i zagryzł wargi. - Po co ci pistolet? - Żeby strzelazh! - odparł z wyzwaniem. - Przestas, przestas - powiedział surowo Red i usiadł prosto. - Dawaj to. W Strefie nie ma do kogo strzelazh. Oddaj go. Artur chciał coś powiedziezh, ale zmilczał, sikgnął za siebie, wyciągnął wojskowego kolta i podał go Redowi trzymając za lufk. Red wziął pistolet za ciepłą rkkojeśzh, podrzucił go do gury, złapał i zapytał: - Masz przy sobie chusteczkk? Daj, to go zawink... Wziął od Artura chusteczkk do nosa, czyściutką, pachnącą wodą kolonską, zawinął pistolet i położył na podkładzie. - Niech sobie tu na razie poleży - wyjaśnił. - Da Bug, bkdziemy tkdy wracazh, to zabierzemy. Może naprawdk, kiedy spotkamy patrol, trzeba sik bkdzie ostrzeliwazh... Chociaż w takiej sytuacji ostrzeliwazh sik, bracie... Artur ponownym ruchem pokrkcił głową. - Nie po to go wziąłem - powiedział niezadowolony. - Tam jest tylko jedna kula. Żeby, jeśli tak jak z ojcem... - To ta-ak... - przeciągle powiedział Red patrząc mu prosto w twarz. - No, jeśli o to chodzi, możesz byzh spokojny. Jeśli tak, jak z ojcem, to już do tego miejsca cik doniosk. Obiecujk... Patrz, świta! Mgła rzedła w oczach. Na nasypie już jej w ogule nie było, a na dole, w oddali, mleczna mgiełka rozpraszła sik i topniała, wyrastały z niej okrągłe, szczeciniaste szczyty wzgurz i gdzieniegdzie mikdzy wzgurzami było już widazh pomarszczoną powierzchnik bagien, pokrytych rzadką wątłą łoziną, a na horyzoncie, za wzgurzami, zapłonkły pomarasczowo łascuchy gur - niebo nad gurami było jasne i błkkitne. Artur obejrzał sik przez ramik i wydał okrzyk zachwytu. Red obejrzał sik ruwnież. Na wschodzie gury wydawały sik czarne, a nad nimi mieniła sik, płonkła szmaragdowa łuna - zielona zorza Strefy. Red wstał i rozpinając pasek zapytał: - Nie masz zamiaru sobie ulżyzh? Jak tam sobie chcesz, ale pamiktaj, puźniej nie bkdzie ani gdzie, ani kiedy... Poszedł za wagonik, kucnął na nasypie i postkkując patrzył, jak szybko gaśnie, przerasta rużowością zielona zorza i jak pomarasczowa pajda słosca wypełza zza gur. Od razu od wzgurz popłynkły liliowe cienie - wszystko stało sik ostre, wypukłe, każdy szczeguł był widoczny jak na dłoni i jakieś dwieście metruw przed sobą zobaczył Red helikopter. Helikopter spadł widocznie w samo centrum "łysicy" i jego kadłub spłaszczyło w blaszany naleśnik, tylko ogon ocalał - lekko wygikty sterczał teraz czarnym hakiem nad ruwniną mikdzy wzgurzami. I śmigło też ocalało - głośno skrzypiało kołysząc sik na łagodnym wietrze. To musiała byzh potkżna "łysica", nawet solidnego pożaru nie było i na sprasowanym kadłubie wyraźnie widniało czerwono - niebieskie godło rozpoznawcze lotnictwa wojskowego Jego Krulewskiej Mości, godło, kturego Red nie widział już od tylu lat, że nawet jakby zapomniał, jak ono wygląda. Potem Red wrucił do plecaka, wyjął mapk i rozłożył ją na skawalonej bryle rudy w wagoniku. Samej kopalni nie było stąd widazh, zasłaniało ją wzgurze z czarnym, osmalonym drzewem na szczycie. To wzgurze należało obejśzh z prawej strony, kotliną mikdzy nim a sąsiednim pagurkiem, ktury ruwnież był stąd widoczny - nagle wzniesienie pokryte burym kamienistym żwirem. Wszystko sik zgadzało, ale Red nie był zadawolony. Wieloletni instynkt stalkera kategorycznie protestował przeciwko samej myśli - nonsensownej i sprzecznej z naturą - żeby wytyczazh szlak mikdzy dwoma wzniesieniami. Dobra, pomyślał, puźniej sik okaże, na miejscu sik zobaczy. Droga do tej kotliny prowadziła przez błoto, ruwniną, ktura stąd wydawała sik bezpieczna, ale przyjrzawszy sik uważniej Red dostrzegł mikdzy suchymi kupkami jakąś ciemnoszarą plamk. Spojrzał na mapk. Tam był narysowany krzyżyk i napisane koślawymi literami "Cwajnos". Czerwone kropki omijały krzyżyk z prawej strony. Przezwisko było jakby znajome, ale kto to był ten Cwajnos, jak on wyglądał. Red nie mugł sobie przypomniezh, nie wiadomo dlaczego pamiktał tylko to: zadymiona sala "Barge", ogromne czerwone łapy ściskające szklanki, grzmot śmiechu, rozwarte zułtozkbne paszcze - fantastyczne stado tytanuw i gigantuw przy wodopoju, Jedno z najżywszych wspomnies dziecisstwa - pierwsze spotkanie z "Barge". Co ja wtedy przyniosłem? Zdaje sik, "pustaka". Prosto ze Strefy, mokry, głodny, nieprzytomny, z workiem na ramieniu władowałem sik do knajpy i rzuciłem worek na ladk przed Ernestem, wściekle szczerząc zkby przetrzymałem salwk szyderstw, doczekałem sik aż Ernest, wtedy jeszcze młody, obowiązkowo w muszce - wyliczy mi te zielone papierki... Nie, wtedy przecież nie było zielonych, były jeszcze te kwadratowe, krulewskie, z jakąś pułgołą dziwką w płaszczu i wianku na głowie... doczekałem sik, schowałem forsk do kieszeni i niespodziewanie dla siebie samego capnąłem z lady cikżki kufel i z całej siły rąbnąłem nim w najbliższą rechoczącą paszczk... Red uśmiechnął sik i pomyślał - a może to właśnie był Cwajnos? - A czy mikdzy wzgurzami można, mister Shoehart? - zapytał pułgłosem Artur. Stał obok i też patrzył na mapk. - Zobaczymy na miejscu - odparł Red. Wciąż patrzył na mapk. Na mapie były jeszcze dwa krzyżyki: jeden na zboczu wzgurza z drzewem, drugi na kamienistym osypisku. Pudel i Okularnik. Droga prowadziła dołem mikdzy nimi. - Zobaczymy na miejscu - powturzył i schował mapk do kieszeni. Spojrzał na Artura i zapytał: - Jak tam stolec? - I nie czekając na odpowiedź polecił: - Pomuż założyzh plecak... Pujdziemy jak poprzednio - powiedział, potrząsając plecakiem i poprawiając rzemienie. - Idziesz przede mną, tak, żebym cik ani na chwilk nie stracił z oczu. Nie oglądaj sik, ale nadstawiaj uszu. Muj rozkaz jest prawem. Pamiktaj, że trzeba bkdzie długo czołgazh sik na brzuchu, nie waż sik bazh błota, na jedno słowo, morda w błoto, bez gadania... I kurtkk zapnij. Jesteś gotuw? - Gotuw - powiedział Artur głucho. Zdrowo sik denerwował. Rumieniec z twarzy znikł, jakby go nigdy nie było. - Kierunek... tam - Red ostro machnął dłonią w stronk najbliższego wzgurza, sto krokuw od nasypu. - Jasne? Ruszaj. Artur konwulsyjnie westchnął, przekroczył szynk i bokiem zaczął schodzizh z nasypu. Żwir sypał sik z szelestem. - Spokojnie, spokojnie - powiedział Red. - Nie ma sik dokąd śpieszyzh. Ostrożnie zaczął schodzizh za Arturem, automatycznie ruwnoważąc inercjk cikżkiego plecaka mikśniami nug. Kątem oka jednak śledził Artura. Boi sik chłopak, myślał. I ma racjk, że sik boi. Chyba przeczuwa. Jeżeli ma takiego nosa jak ojciec, to powinien przeczuwazh... Gdybyś ty wiedział, Ścierwniku, na co ci przyjdzie. Gdybyś ty wiedział, Ścierwniku. że tym razem cik usłucham. "A tkdy. Rudy, sam nie przejdziesz. Chcesz czy nie chcesz, bkdziesz musiał zabrazh kogoś ze sobą. Mogk kturegoś ze swoich odstąpizh, kturego nie żal..." namuwiłeś mnie, stary draniu. Pierwszy raz w życiu przystałem na taką rzecz. No, trudno, pomyślał. Może jeszcze wszystko jakoś sik obejdzie, nie jestem jednak Ścierwnikiem, może coś wymyślk... - Stop! - powiedzaiał do Artura. Chłopiec zatrzymał sik, stał po kostki w rdzawej wodzie. Zanim Red zszedł, Artur zapadł sik w trzksawisko po kolana. - Widzisz ten kamies? - zapytał Red. - Tam, pod zboczem? Trzymaj kurs na kamies. Artur ruszył naprzud. Red dał sik wyprzedzizh o dziesikzh krokuw i poszedł jego śladem. Cmokało błoto pod nogami. To było martwe trzksawisko - ani komaruw, ani żab, nawet łozina zwikdła i zgniła. Red automatycznie rozglądał sik dookoła, ale na razie wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Wzgurze zbliżało sik powoli, zasłoniło nikle jeszcze słosce, a potem całą wschodnią czkśzh nieba. Przy kamieniu Red odwrucił głowk i spojrzał na nasyp. Nasyp jasno oświetlało słosce, stało na nim dziesikzh wagonikuw, niekture wykolejone leżały na boku i w tym miejscu nasyp pokrywały czerwone plamy wysypanej rudy. A dalej, w kierunku kopalni, na pułnoc od wagonikuw, powietrze nad szynami mieniło sik i drgało, od czasu do czasu błyskały w nim i gasiy maleskie tkcze. Red popatrzył na to drganie i splunął resztką śliny. - Dalej - powiedział i Artur zwrucił ku niemu twarz pełną napikcia. - Widzisz te szmaty? Nie tam! Bardziej na prawo... - Tak - powiedział Artur. - A wikc to był niejaki Cwajnos. Dawno temu przestał byzh czymkolwiek. Nie słuchał starszych i teraz tam leży specjalnie po to, żeby mądrzejszym od niego wskazywazh drogk. Weź dwa palce na prawo od tego Cwajnosa... Już? Znalazłeś punkt? Mniej wikcej tam, gdzie łozina jest trochk przerzedzona... Tak trzymaj! Marsz! Teraz szli ruwnolegle do nasypu. Z każdym krokiem wody pod nogami ubywało i wkrutce maszerowali już po suchych sprkżystych kkpkach. A według mapy tu wszkdzie ma byzh błoto, pomyślał Red. Przestarzała jest ta mapa. Dawno tu Barbridge'a nie było i dlatego jest przestarzała. To źle. Oczywiście suchą drogą łatwiej iśzh, ale lepiej już, żeby tu było to błoto... Ale maszeruje, pomyślał, patrząc na Artura. Jak po Alei Centralnej. Arturowi widocznie wrucił dobry nastruj, bo szedł teraz długim krokiem. Jedną rkkk wsadził do kieszeni, a drugą wesoło wymachiwał jak na spacerze. Wuwczas Red poszperał w kieszeni, wybrał mutrk, mniej wikcej dwudziestogramową, wycelował i trafił Artura prosto w kark. Chłopak jkknął, złapał sik za głowk i skurczony runął na suchą trawk. Red zatrzymał sik nad nim. - Oto jak tu bywa, Archie - powiedział pouczająco. - To nie aleja w parku i nie poszedłeś ze mną na poranną przechadzkk. Artur powoli wstał. Twarz miał białą jak papier. - Wszystko jasne? - zapytał Red. Artur przełknął ślink i kiwnął głową. - No to dobrze. A nastkpnym razem dostaniesz w zkby. Jeżeli bkdziesz jeszcze żył. Marsz! A z chłopca mugłby byzh niezły stalker, pomyślał Red. Nazywaliby go pewnie Archie Cherubin. Był już u nas jeden Cherubin, nazywał sik Dickson, a teraz wołają go Suseł. Jedyny stalker, ktury dostał sik w "wyżymaczkk" i żyje. Miał szczkście. Ten głupek do tej pory myśli, że to Barbridge go z "wyżymaczki" wyciągnął. A jakże! Z "wyżymaczki" nikogo sik nie wyciągnie... Ze Strefy go wytaszczył, to prawda. Zdobył sik Barbridge na taki niesłychany wyczyn! Sprubowałby go nie wytaszczyzh! Te jego numery wtedy już ostatecznie wszystkim obrzydły i tym razem chłopcy wprost go ostrzegli - sam lepiej w ogule nie wracaj. A przecież właśnie wtedy Barbridge'a przezwali Ścierwnikiem, przedtem biegał u nas za Perszerona... Red poczuł nagle na lewym policzku ledwie dostrzegalny prąd powietrza i błyskawicznie, nie zdążywszy nawet o niczym pomyślezh, krzyknął: - Stuj! Wyciągnął rkkk w lewo. Prąd powietrza był tam silniejszy. Gdzieś mikdzy nimi a torem kolejowym leżała "łysica", a może nawet szła samym nasypem - nie przypadkiem przecież wywruciły sik wagoniki. Artur stał jak wkopany, nawet sik nie odwrucił. - Bardziej w prawo - rozkazał Red. - Marsz! Tak, niezły byłby stalker... Co jest, do cholery, żal mi go czy co? Tego tylko brakowało. A czy mnie ktoś kiedyś żałował? Właściwie to raczej tak. Na przykład Kirył. I Dick Nunnun. Co prawda Dick to nie tyle mnie żałuje, ile go ciągnie do Guty, ale byzh może i żałuje, przyzwoity człowiek może jedno z drugim pogodzizh... Tylko ja nikogo nie mogk żałowazh. Albo - albo. Tak sprawa stoi... Po raz pierwszy z całkowitą jasnością zrozumiał - albo ten chłopiec, albo Mariszka. Jeżeli tylko cud jest naprawdk możliwy, powiedział jakiś wewnktrzny glos, i Red z okrutnym przerażeniem stłumił w sobie ten głos. Minkli kupk burych szmat. Z Cwajnosa nic nie zostało, tylko nie opodal, w zeschłej trawie leżał długi zardzewiały kij - wykrywacz min. W tamtych czasach czksto używano wykrywaczy min, kupowano je po cichu u wojskowych intendentuw. Liczyli na te kije jak na samego Pana Boga, a potem kolejno dwuch stalkerow w ciągu paru dni zabiły podziemne wyładowania. I jak nożem uciął... Ale w koscu, ktury był ten Cwajnos? Ścierwnik go tu przyprowadził, czy sam przyszedł? I dlaczego tak ich wszystkich ciągnkło do tej kopalni? Dlaczego nigdy nic o tym nie słyszałem?... O do diabla, ależ grzeje! I to rano, a co bkdzie potem? Artur, ktury szedł o pikzh krokuw przed nim, podniusł rkkk i otarł pot z czoła. Red spojrzał na słosce. Słosce stało jeszcze bardzo nisko. I nagle zdał sobie sprawk, że sucha trawa pod nogami już nie szeleści jak przedtem, tylko trzeszczy jak mąka kartoflana, że już nie jest twarda i kłująca, ale mikkka i nietrwała - rozsypuje sik pod butami niczym warstwa sadzy. Zobaczył wyraźnie odciśnikte ślady Artura i rzucił sik na ziemik z okrzykiem: "padnij!" Upadł twarzą w trawk i trawa rozsypała sik w pył pod jego policzkiem. Zazgrzytał ze złości zkbami - taki niefart! Leżał, starając sik nie ruszazh, ciągle jeszcze licząc, że może sik jakoś obejdzie, chociaż już wiedział, że sik nie obejdzie, że wpadli. Żar rosł, atakował, opasywał całe ciało jak powijak zmoczony we wrzątku, oczy zalewał pot i Red z opuźnieniem krzyknął do Artura: "nie ruszaj sie! Odwagi!" I sam zebrał całą odwagk, na jaką go było stazh. I wytrzymałby i skosczyłoby sik na strachu, trochk by sik zgrzali, ale Artur nie wytrzymał. Czy nie usłyszał okrzyku Reda, czy przeraził sik ponad wszelką miark, a może przypiekło go raz mocniej niż Reda - w każdym razie stracił panowanie nad sobą i na oślep, z jakimś gardłowym wrzaskiem popkdził tam, gdzie go pkdził bezmyślny instynkt, do tyłu, właśnie w stronk, w kturą w żadnym wypadku uciekazh nie należało. Red ledwie zdążył unieśzh sik, oburącz złapazh go za nogk i Artur całym cikżarem runął na ziemik wzbijając chmurk popiołu, zawył nienaturalnie wysokim głosem, kopnął Reda wolną nogą w twarz, zatrząsł sik w konwulsjach, ale Red sam już nie bardzo wiedząc, co sik z nim dzieje z bulu, wgramolił sik na niego wtulając poparzoną twarz w skurzaną kurtkk i usiłował wdusizh, wbizh w ziemik dygoczącą głowk, wściekle kopiąc noskami butuw po nogach tamtego, po ziemi, po grzbiecie. Jak przez watk słyszał jkki i rzkżenie wydobywające sik spod niego i własny ochrypły ryk: "Leż, gnido, leż, bo zabijk..." a z gury wciąż i wciąż spadała masa rozżarzonego wkgla i już płonkło na nim ubranie, trzeszczała wydymając sik bąblami i pkkając skura na nogach i bokach, i Red zanurzając czoło w szarym popiele i rozpaczliwie przyciskając piersią głowk tego przeklktego smarkacza, nie wytrzymał i zawył z całej siły... Nie pamiktał, kiedy to sik skosczyło. Pojął tylko, że znowu może oddychazh, że powietrze znowu jest powietrzem, a nie rozpalonym gazem spalającym gardło, i zrozumiał, że trzeba sik śpieszyzh, że trzeba jak najprkdzej uciec z tego diabelskiego rusztu, zanim znowu nie spadnie na nich ogies. Zsunął sik z Artura, ktury leżał zupełnie nieruchomo, zacisnął jego obie nogi pod pachą i pomagając sobie wolną rkką poczołgał sik naprzud nie spuszczając oczu z granicy, za kturą znowu zaczynała sik trawa, martwa, sucha, kłująca, ale prawdziwa zwyczajna trawa - wydawała mu sik teraz życiodajną oazą. Popiuł zgrzytał mu w zkbach, w poparzoną twarz co chwila buchało żarem, pot zalewał oczy - pewnie dlatego, że nie miał już ani brwi, ani rzks. Ciało Artura sunkło za nim, jakby na złośzh zaczepiając o wszystko kurtką, palił spieczony zadek, a plecak przy każdym ruchu uderzał w poparzony kark. Obolały i zaczadziały, Red pomyślał z przerażeniem, że za mocno sik poparzył i że teraz już nie dojdzie do celu. Z tego strachu jeszcze silniej zaczął pracowazh swobodnym łokciem i kolanami i wypluwając z zaschniktego gardła najstraszliwsze przeklesstwa, jakie mu przychodzily do głowy, nagle z jakąś obłąkaną radością przypomniał sobie, że ma jeszcze w zanadrzu prawie pełną manierkk, najmilszą, najwierniejszą, ona jedna nie zdradzi, nie sprzeda, aby tylko dopełznązh jeszcze trochk, jeszcze kawałeczek, no postaraj sik Red, jeszcze trochk Rudy, w Boga, w matkk, pod trzydziestoma pierzynami, na Biegunie Pułnocnym, Ścierwojada w duszk... Potem długo leżał zanurzywszy twarz i rkce w zimną rdzawą wodk, z rozkoszą wdychając cuchnący, zgniły chłud. Sto lat mugłby tak leżezh, ale zmusił sik do wstania, klkcząc zrzucił plecak, na czworakach dowlukł sik do Artura, ktury ciągle jeszcze nieruchomo leżał trzydzieści krokuw od błota, i przewrucił go na plecy. Tak, to był kiedyś ładny chłopiec. Teraz ta urodziwa buzia przypominała szaroczarną maskk z popiołu i spiekłej krwi, i przez kilka sekund Red z tkpym zainteresowaniem wpatrywał sik w podłużne bruzdy na tej masce - ślady grud i kamykuw. Potem wstał, ujął Artura pod pachy i przyciągnął go do wody. Artur dyszał ochryple i od czasu do czasu jkczał. Red wrzucił go twarzą w najwikkszą kałużk, sam upadł obok, znowu przeżywając rozkosz mokrej lodowatej pieszczoty. Artur poruszył sik, zabulgotał, podciągnął pod siebie rkce i uniusł glowk. Oczy miał wytrzeszczone. Nie rozumiał, co sik z nim dzieje i chciwie łapał ustami powietrze plując i kaszląc. Potem jego wzrok oprzytomniał i zatrzymał sik na Redzie. - Uf-f-f... - powiedział i potrząsnął głową rozpryskując brudną wodk. - Co to było, mister Shoehart? - To była śmierzh - niewyraźnie powiedział Red i zakasłał. Obmacał twarz. Bolało, nos spuchł, ale brwi i rzksy, na przekur wszystkiemu, były na miejscu. I skura na rkkach też, tylko trochk poczerwieniała. Można sądzizh, że i zadek nie spalił sik do kości... Pomacał - nie, z pewnością nie do kości, nawet spodnie są całe. Tak jakby sik oblał wrzątkiem. Artur ruwnież ostrożnie dotykał palcami twarzy. Teraz, kiedy straszną maskk zmyła woda, jego twarz też okazała sik wbrew oczekiwaniom - nieomal w porządku. Kilka zadrapas, siniak na czole, rozcikta dolna warga, a poza tym można wytrzymazh. - Nigdy o czymś podobnym nie słyszałem - powiedział Artur i spojrzał za siebie. Red ruwnież sik odwrucił. Na poszarzałej, spopielonej trawie zostało sporo śladuw i Red był wstrząśnikty widząc, jak krutka, okazuje sik, była ta straszna droga bez kresu, niespełna trzydzieści metruw od skraju do skraju wypalonego pasma. Ale z bulu, oślepiony, czołgał sik jakimiś dzikimi zygzakami, jak karaluch po rozpalonej patelni. Bogu dzikki, że przynajmniej czołgał sik z grubsza we właściwym kierunku, a przecież mugłby wypełznązh na "łysick" z lewej albo w ogule zawrucizh... Nie, nie mugłbym, pomyślał z wściekłością. Jakiś młokos mugłby, ale nie ja, i gdyby nie ten dures, to w ogule nic by sik nie stało - osmaliłbym sobie zadek i po krzyku. Spojrzał na Artura. Artur mył sik parskając i pojkkując, kiedy urażał bolące miejsca. Red wstał i przygryzając wargi, kiedy zesztywniate ubranie dotykało poparzonej skury, wyszedł na suche miejsce i pochylił sik nad plecakiem. Plecak najbardziej ucierpiał. Wierzchnie kieszenie zwyczajnie sik spaliły, buteleczki w apteczce popkkały z gorąca w cholerk, i od pomarszczonej plamy paskudnie zajeżdżało szpitalem. Red odpiął kieszes i zabrał sik do usuwania resztek szkła i plastyku, a wtedy za jego plecami odezwał sik Artur. - Dzikkujk panu, mister Shoehart! Uratował mi pan życie. Red nie odpowiedział. Też pomysł - dzikkowazh! Nie miałem nic lepszego do roboty, jak cik ratowazh! - Sam sobie jestem winien - powiedział Artur. - Przecież słyszałem, że pan mi kazał leżezh, ale okropnie sik przestraszyłem, a kiedy mocniej przypiekło - zupełnie straciłem głowk. Ja sik strasznie bojk bulu, mister Shoehart... - Wstawaj i nie gadaj tyle - powiedział Red nie odwracając głowy. - To była jeszcze kaszka z mlekiem... Wstawaj, na co czekasz! Sycząc z bulu zarzucił plecak na poparzone ramiona, zapiął rzemienie. Miał uczucie, że skura na oparzonych miejscach skurczyła sik i pokryła bolesnymi zmarszczkami. Boi sik bulu guwniarz!... Ciebie i twuj bul!... Obejrzał sik. W porządku, z drogi nie zeszli. Teraz te pagurki z nieboszczykami. Plugawe pagurki - stoją, gnidy, sterczą jak pułdupki starej baby i ta kotlinka mikdzy nimi... Mimo woli wciągnął nosem powietrze. Ach plugawa kotlinka, najprawdziwsze plugastwo. Ścierwo. - Widzisz tk kotlinkk mikdzy wzgurzami? - zapytał Artura. - Widzk. - Prosto na nią. Marsz! Artur otarł nos grzbietem dłoni i ruszył naprzud człapiąc po kałużach. Utykał, nie był już taki dziarski i wyprostowany jak poprzednio - pochyliło go, szedł teraz ostrożnie i lkkliwie. Ktury to już bkdzie? Piąty? Szusty? I teraz powstaje pytanie - po co? Czy to on muj brat, czy swat? Odpowiadam za niego? Słuchaj no, Rudy, a po coś ty go uratował? O mało sam przez niego nie odkorkowałeś... Teraz, na spokojnie, mogk powiedziezh - słusznie zrobiłem, nie mogk sik bez niego obejśzh, to muj zakładnik za Mariszkk, nie człowieka uratowałem, ratowałem swuj wykrywacz min. Wytrych. Ale wtedy, w tamtej strasznej chwili, nawet mi na myśl nie przyszło, żeby go zostawizh, chociaż o wszystkim zapomniałem - i o wytrychu zapomniałem, i o Mariszce... I co z tego wynika? Wynika, że w głkbi duszy jestem przyzwoitym człowiekiem. To mi Guta ciągle powtarza i nieboszczyk Kirył tak uważał, i Richard bez przerwy o tym truje... Ale znaleźli sobie przyzwoitego człowieka! Przestas - powiedział do samego siebie. Teraz twoja przyzwoitośzh tylko psu na budk! najpierw trzeba pomyślezh, a dopiero potem brazh sik za robotk. Żeby mi to było pierwszy i ostatni raz, zrozumiano? Przyzwoity. Muszk go zachowazh dla "wyżymaczki", pomyślał zimno i jasno. Tu przez wszystko można przejśzh oprucz "wyżymaczki" - Stuj! - powiedział do Artura. Kotlinka była tuż przed nimi i Artur już stał, niepewnie patrząc na Reda. Dno kotliny pokrywała tłusto połyskująca na słoscu żułto - zielona maź. Powierzchnia bagna lekko parowała, mikdzy pagurkami para gkstniała i na trzydzieści krokuw nic już nie było widazh, i ten smrud. Diabli wiedzą, co tam gniło w tym miksiwie, ale Redowi wydało sik, że sto tysikcy rozbitych cuchnących jaj wylanych na sto tysikcy cuchnących rybich łbuw i zdechłych kotuw nie może śmierdziezh tak, jak śmierdziała ta maź. "Tam bkdzie zapaszek. Rudy, to ty nie tego... nie spietraj sik". Artur wydał z siebie gardłowy dźwikk i odstąpił do tylu. Wtedy Red otrząsnął sik z odrktwienia, pośpiesznie wydobył z kieszeni paczkk waty przesączonej dezodorantem, zatkał sobie nos tamponami i podał watk Arturowi. - Dzikkujk, mister Shoehart - powiedział słabym głosem Artur. - A czy gurą jakoś nie da sik, przejśzh? Red w milczeniu wziął go za włosy i wykrkcił głowk, w stronk kupy szmat na kamienistym wysypisku. - To był Okularnik - powiedział. - A na lewym wzgurzu, stąd go nie widazh - leży Pudel. W identycznym stanie. Zrozumiałeś? Naprzud! Maź była ciepła i lepka jak ropa. Początkowo szli wyprostowani, zanurzeni po pas, dno pod nogami na szczkście było kamieniste i dosyzh ruwne, ale po niedługim czasie Red usłyszał znajome bzyczenie po obu stronach. Na oświetlonym słoscem pagurku po lewej nic sik nie dzialo, a na zboczu po prawej, w cieniu, zatasczyły blade liliowe płomyki. - Pochyl sik! - zakomenderował przez zkby i sam sik pochylił. - Niżej, idioto! - krzyknął. Artur pochylił sik przerażony i w tejże sekundzie potkżne wyładowanie rozdarło powietrze. Tuż nad ich glowmi, przebiegła we wściekłym tascu rozszczepiona błyskawica ledwie widoczna na tle nieba. Artur przysiadł i zanurzył sik po ramiona. Red czując, że ogłuchł od łoskotu, odwrucił glowk, zobaczył w cieniu na kamienistym zboczu szkarłatną szybko topniejącą plamk i jednocześnie rozbłysła nastkpna blyskawica. - Naprzud! naprzud! - wrzasnął nie słysząc własnego głosu. Teraz posuwali sik przykucnikci, wystawiając na powierzchnik tylko głowy, przy każdym wyładowaniu Red widział, jak długie włosy Artura stają dkba i czuł, jak tysiące igiełek wbija mu sik w twarz. "Naprzud! - powtarzał monotonnie. - Naprzud!" Już niczego nie słyszał. Jeden raz Artur odwrucił sik do niego profilem i Red zobaczył wytrzeszczone przerażone oko zezujące na niego, białe rozdygotane wargi i zasmarowany zielenią spocony policzek. Potem pioruny zaczkły bizh tak nisko, że musieli zanurzyzh głowy. Zielony śluz zalepiał usta, było trudno oddychazh. Łapiąc ustami powietrze, Red wyrwał z nosa tampony i wtedy zauważył, że smrud zniknął, że powietrze pachnie ozonem, a para dookoła jest coraz gkściejsza, a może tylko pociemniało mu w oczach i już nie widział pagurkuw ani z lewej, ani z prawej strony - nie było widazh nic, oprucz oblepionej mazią głowy Artura i żułtych kłkbuw gkstej pary. Przejdk, przejdk, myślał Red. nie pierwszy raz, przecież przez całe życie właśnie tak, po szyjk w guwnie, a nad głową pioruny, zawsze tak było... i skąd tyle guwna? Tyle guwna... zwariowazh można, tyle guwna w jednym miejscu, chyba tu spłynkło guwno z całego świata... To wszystko Ścierwnik, pomyślał z furią. To Ścierwnik tkdy przeszedł, to po nim zostało... Okularnik leży po prawej. Pudel po lewej, a wszystko po to, żeby Ścierwnik mugł przejśzh mikdzy nimi i zostawizh za sobą, całe swoje guwno... Dobrze ci tak, powiedział do siebie. Kto idzie śladem Ścierwnika, ten zawsze łyka guwno. Ty co, nie wiedziałeś o tym? Tak jest na całym świecie. Zbyt wielu jest Ścierwnikuw i dlatego nie ma już czystego miejsca na świecie, wszystko obsrane... Nunnun jest głupi: "Ty, Red, naruszasz ruwnowagk, masz naturk wichrzyciela, tobie. Rudy, bkdzie źle w każdym systemie i w złym systemie ci źle, i w dobrym też ci źle, przez takich jak ty nigdy nie nastanie Krulestwo Boże na Ziemi..." Co ty tam w ogule rozumiesz, grubasie? Kiedyż to ja widziałem dobry system? Przez cale życie widzk tylko, jak umierają, Kiryły i Okularnicy, a Ścierwniki przepełzają mikdzy ich trupami, po ich trupach, jak robaki, i paskudzą, paskudzą, paskudzą... Poślizgnął sik na kamieniu, zanurzył sik z głową, wypłynął i tuż obok siebie zobaczył wytrzeszczone oczy i ściągniktą grymasem twarz Artura i na moment zmartwiał - wydało mu sik, że pomylił kierunek. Ale nie pomylił kierunku, natychmiast wiedział, że trzeba iśzh tam, gdzie z mazi sterczy kawałek czarnego kamienia, wiedział, chociaż oprucz tego kawałka kamienia nic nie było widazh w żułtej mgle. - Stuj! - wrzasnął. - Bardziej na prawo! Na prawo od kamienia! I znowu nie usłyszał swojego głosu. Wtedy dogonił Artura, złapał go za ramik i pokazał rkką - na prawo od kamienia, i schyl głowk. Zapłacicie mi za to, pomyślał. Przy kamieniu Artur dał nurka i w tejże chwili z trzaskiem w czarną krawkdź uderzył piorun, rozprysnkły sik w powietrzu rozżarzone okruchy. Zapłacicie mi za to, powtarzał, zanurzając sik z głową i ze wszystkich sił pracując rkkami i nogami. W uszach echem odezwało sik nowe uderzenie gromu. Duszk z was wytrzksk za to wszystko! Pomyślał mimochodem - a o kogo mi chodzi? nie wiem. Ale ktoś powinien za to zapłacizh i ktoś mi za to zapłaci! Poczekajcie, niech ja tylko znajdk tk kulk, niech ją tylko znajdk, ja wam to guwno w gardło wepchnk, nie jestem Ścierwnik, ja z wami pogadam po swojemu... Kiedy wydostali sik na suche miejsce, na rozpalony słoscem kamienny żwir, otumanieni, wyżkci z sił, kiedy tak chwiejąc sik podtrzymywali jeden drugiego, żeby nie upaśzh. Red zobaczył oblazły furgon, ktury osiadł na osiach. Mktnie przypomniał sobie, że tu obok tego furgonu można usiąśzh i odpoczązh w cieniu. Dotarli do cienia. Artur legł na plecy i słabymi palcami zaczął rozpinazh kurtkk, a Red oparł sik plecakiem o ściank furgonu, byle jak wytarł dłonie o żwir i sikgnął w zanadrze. - Ja też poproszk - powiedział Artur. - I ja też. mister Shoehart. Red zdumiał sik słysząc, jakim donośnym głosem muwi ten chłopiec, wypił łyk, przymknął oczy czując, jak płomienny oczyszczający strumies przepływa przez gardło i rozpływa sik w piersi, łyknął jeszcze raz i podał manierkk Arturowi. Skosczone, pomyślał tkpo. Przeszliśmy. Nawet przez to przeszliśmy. Teraz - suma słownie. Myślicie, że zapomniałem? nie, wszystko pamiktam. Myślicie, że wam podzikkujk za to, żeście mnie nie utopili, za to, że żyjk? Tak wam podzikkujk, że już sik do kosca dni swoich nie pozbieracie. Kamies na kamieniu z tego nie zostanie. Teraz ja o wszystkim decydujk. Ja, Red Shoehart w pełni świadomości i przy zdrowych zmysłach, bkdk decydowazh za wszystkich. A wy, ŚcierwnikI, gnidy, przybysze, quarterbloody, szpicle, chrypy pod krawatami, w mundurkach, eleganccy, wypielkgnowani, z teczkami, z mowami, dobroczyscy i pracodawcy, z wiecznymi akumulatorami, z wiecznymi silnikami, z "łysicami". z kłamliwymi obietnicami - dosyzh wodziliście mnie za nos, starczy, cale moje życie wodziliście mnie za nos, a ja idiota pkkalem z dumy - patrzcie, robik, co chck, a wyście mi tylko przytakiwali, a sami, mendy przeklkte mrugaliście jeden do drugiego, i wodziliście mnie za nos, ganialiście jak głupiego, przez guwno, przez wikzienia, przez knajpy. Starczy! Odpiął pasy plecaka i wziął manierkk z rąk Artura. - Nigdy bym nie pomyślał - muwił Artur z łagodnym zdumieniem w głosie - nawet wyobrazizh sobie nie mogłem... Wiedziałem oczywiście - śmierzh, ogies... ale coś takiego? Jakże my bkdziemy szli z powrotem? Red nie słuchał. To, co teraz muwił ten człowiek, nie miało żadnego znaczenia. I przedtem nie miało żadnego znaczenia, ale przedtem jeszcze był człowiekiem. A teraz... teraz to po prostu gadający wytrych, niech sobie muwi. - Żeby sik tak umyzh... - Artur rozglądał sik zatroskany. - Chociaż opłukazh twarz. Red spojrzał na niego z roztargnieniem i zobaczył zlepione, skołtunione włosy, wysmarowaną obsychającym śluzem twarz, ślady palcuw na policzkach i całego Artura pokrytego warstwą spkkanego błota i nie czuł ani litości, ani rozdrażnienia, nie czuł nic. Gadający wytrych. Odwrucił oczy. Przed nim rozpościerała sik, smktna jak porzucony plac budowy, ruwnina, zasypana tłuczonym kamieniem, przypudrowana białym kurzem, zalana palącym słoscem, nieznośnie biała, zła, martwa. Stąd było już widazh odległy skraj kopalni - ruwnież oślepiająco biały, z tej odległości wydawał sik idealnie ruwny i prostopadły, a bliższy brzeg wytyczyły zwały wielkich roztrzaskanych kamieni, na duł odkrywki schodziło sik w tym miejscu, gdzie wśrud kamieni widazh było czerwoną plamk kabiny koparki. To był jedyny punkt orientacyjny, należało iśzh prosto na tk plamk i już liczyzh tylko na szczkście. Nagle Artur uniusł sik, wsunął rkkk pod furgon i wyciągnął stamtąd zardzewiałą puszkk po konserwach. - Niech pan spojrzy, mister Shoehart - powiedział z ożywieniem. - To na pewno zostawił ojciec... Tam jest jeszcze kilka. Red nie odpowiedział. Nie w pork, pomyślał obojktnie. Lepiej dla ciebie, żebyś teraz ojca nie wspominał, lepiej żebyś pomilczał. A zresztą, co za rużnica... Wsta! i syknął z bulu, ubranie przykleiło sik do ciała, do poparzonej skury i teraz coś tam sik odrywało, jak bandaż przyschnikty do rany. Artur też wstał, też zasyczał, stkknął i boleśnie spojrzał na Reda - widazh było, że ma ogromną ochotk poskarżyzh sik, ale nie ma odwagi. Powiedział tylko zdławionym głosem: - Czy nie mugłbym jeszcze trochk sik napizh, mister Shoehart? Red schował manierkk, kturą do tej pory trzymał w rkku, wsadził za pazuchk i powiedział: - Widzisz to czerwone mikdzy kamieniami? - Widzk - powiedział Artur i spazmatycznie wciągnął powietrze. - Prosto na to czerwone. Ruszaj. Artur przeciągnął sik z jkkiem, wyprostował ramiona, skrzywił sik, jeszcze raz rozejrzał dookoła i powiedział: - Żeby chociaż trochk sik umyzh... Wszystko sik lepi... Red czekał w milczeniu. Artur spojrzał na niego bez nadziei na zmiłowanie, kiwnął głową i już miał ruszyzh, kiedy znowu stanął. - Plecak - powiedział. - Pan zapomniał o plecaku, mister Shoehart. - Marsz! - rozkazał Red. Nie chciało mu sik wyjaśniazh, ani kłamazh, zresztą po co? I tak pujdzie. Nie ma innego wyjścia. Pujdzie. I Artur poszedł. Powlukł sik przygarbiony, ledwie przestawiając nogi, prubując zerwazh z twarzy mocno przyschniktą skorupk, poszedł maleski teraz, chudy i żałosny jak mokry bezdomny kociak. Red ruszył za nim i jak tylko wyszedł z cienia, słosce poraziło go, musiał zasłnizh oczy dłonią żałując, że nie zabrał ciemnych okularuw. Każdy krok wzbijał obłoczek białego kurzu, kurz osiadł na butach i śmierdział, a właściwie to śmierdziało od Artura, nie można było po prostu iśzh za nim i Red nie od razu zrozumiał, że najbardziej śmierdzi on sam. Zapach był obrzydliwy, ale jakby znajomy - tak właśnie śmierdziało w mieście, kiedy pułnocny wiatr wdmuchiwał na ulice dym z fabryki. I od ojca tak śmierdziało, kiedy wracał do domu, ogromny, ponury, z czerwonymi wściekłymi oczami. Wtedy Red chował sik w najdalszym kącie i stamtąd patrzył ze strachem, jak ojciec zdziera z siebie roboczą kurtkk i rzuca matce, jak ściąga z olbrzymich stup zdeptane buty, jak wpycha je pod wieszak, a sam w skarpetkach lepko człapie do łazienki pod prysznic i długo sik tam chlapie, klepie po mokrym cielsku, trzaska miednicami, coś mamrocze pod nosem, a potem ryczy na cały dom: "Maria! Zasnkłaś tam?" Trzeba było odczekazh, aż sik umyje i siądzie za stuł, na kturym stoi już zhwiartka, miska z gkstą zupą, keczup, trzeba było czekazh, puki nie obciągnie swojej zhwiartki, nie zje zupy i dopiero wtedy można było wyjrzezh na świat boży, wdrapazh s