. Jadk do sanatorium, pan jak widzk też sik wybiera do sanatorium, a Pawor niech sik kładzie do łużka. Dośzh zarażania grypNo. l Wiktor spojrzał na zegarek. - Czy nie jest za wcześnie? - Jak pan chce. Tylko niech pan pamikta, że od dzisiejszego dnia autobus nie chodzi. Jest nierentowny. - A może najpierw zjemy obiad? - Jak pan chce - powturzył Golem. - Ja nigdy nie jadani obiaduw. I panu nie radzk. Wiktor pomacał sik po brzuchu. - Tak - powiedział. Potem popatrzył na Pawora. - Chyba pojadk. - Nic mi do tego - odparł Pawor. Był obrażony. - Niech pan przynajmniej ksiNożki przywiezie. - Na pewno - obiecał Wiktor i zaczNoł sik ubierazh. Kiedy wsiedli do samochodu, pod wilgotny brezent, do wilgotnej, śmierdzNocej tytoniem, benzynNo i lekarstwami kabiny, Golem zapytał: - Czy rozumie pan aluzje? - Czasami - odpowiedział Wiktor. - Kiedy wiem, że to aluzja. A bo co? - A wikc zwracam panu uwagk: aluzja. Niech pan mniej gada. - Hm - wymamrotał Wiktor. - I jak mam to rozumiezh? - Jako aluzjk. Niech pan przestanie trzaskazh dziobem. - Z przyjemnościNo - powiedział Wiktor i popadł w zamyślenie. Przejechali miasto, minkli fabrykk konserw, przecikli pusty miejski park, zapuszczony, mizerny, na wpuł zgniły z wilgoci, przemknkli obok stadionu, na kturym umorusani, w błotnych cktkach jak żyrafy, "Bracia w sapiencji" uparcie kopali mokrymi, napkczniałymi butami napkczniałNo piłkk i wytoczyli sik na szosk prowadzNocNo do sanatorium. Dookoła, za kurtynNo deszczu leżał mokry, płaski jak stuł step, niegdyś suchy, wypalony i kłujNocy a teraz z wolna przemieniajNocy sik w grzNoskie mokradła. - Pana aluzja - rzekł Wiktor - przypomniała mi pewnNo rozmowk, mojNo rozmowk z jego ekscelencjNo panem referentem pana prezydenta do spraw passtwowej ideologii. Jego ekscelencja wezwał mnie do swego skromnego - trzydzieści metruw na dwadzieścia - gabinetu i zainteresował sik: "Wiktor, czy chce pan nadal miezh swuj kawałek chleba z masłem?" Ja, naturalnie odpowiedziałem twierdzNoco. "No to niech pan przestanie brzdNokazh!" - ryknNoł jego ekscelencja i odprawił mnie skinieniem dłoni. Golem uśmiechnNoł sik. , - A właściwie na czym pan brzdNokał? - Jego ekscelencja miał na myśli moje zhwiczenia na banjo w młodzieżowych klubach. Golem spojrzał na niego zezem. - A właściwie skNod pan ma pewnośzh, że nie jestem szpiclem? - A ja wcale nie mam takiej pewności - zaprzeczył Wiktor. - Po prostu mi to zwisa. Poza tym teraz nie muwi sik "szpicel". "Szpicel" to archaizm. Teraz wszyscy kulturalni ludzie muwiNo "kabel". - Nie wyczuwam rużnicy - zauważył Golem. - Praktycznie, ja ruwnież - powiedział Wiktor. - A wikc przestajemy trzaskazh dziobem. Czy pana pacjent wyzdrowiał? - Moi pacjenci nigdy nie wracajNo do zdrowia. - Pan ma wspaniałNo opinik! Ale ja pytam o tego nieszczkśnika, ktury wpadł w potrzask. Jak jego noga? Golem milczał chwilk, a potem zapytał: - Kturego z nich ma pan na myśli? - Nie rozumiem - odparł Wiktor. - Naturalnie, że tego, ktury wpadł w potrzask. - Było ich czterech - stwierdził Golem wpatrzony w drogk zalanNo deszczem. - Jeden wpadł w potrzask, drugiego niusł pan na plecach, trzeciego zabrałem samochodem, a z powodu czwartego niedawno rozpktał pan skandalicznNo bujkk w restauracji. Wiktor milczał, oszołomiony. Golem milczał ruwnież. Świetnie prowadził samochud, objeżdżajNoc niezliczone wyboje na starym asfalcie. - No, no, niech sik pan tak nie mkczy - oznajmił wreszcie Golem. - Żartowałem. On był jeden. I jego noga zagoiła sik tej samej nocy. - To także żart? - zapytał Wiktor. - Ha - ha - ha. Teraz rozumiem, dlaczego passcy chorzy nigdy nie wracajNo do zdrowia. - Moi chorzy - powiedział Golem - nigdy nie wracajNo do zdrowia z dwuch powoduw. Po pierwsze, ja, jak zresztNo każdy przyzwoity lekarz, nie umiem leczyzh genetycznych chorub. A po drugie, oni nie chcNo wyzdrowiezh. - Zabawne - wymamrotał Wiktor - Tyle już sik nasłuchałem o tych passkich mokrzakach, że teraz, jak Boga kocham, jestem w stanie uwierzyzh we wszystko - i w deszcze, i w koty, i w to, że zgruchotana kośzh może sik zrosnNozh w ciNogu jednej nocy. - No tak - rzekł Wiktor. - Dlaczego w mieście nie ma kotuw? Przez mokrzaki. A Teddyego niedługo zjedzNo myszy... Mugłby pan zaproponowazh mokrzakom, żeby przy okazji wyprowadzili z miasta ruwnież i myszy. - A la szczurołap z Hamelin? - zapytał Golem. - Tak - lekkomyślnie potwierdził Wiktor. - Właśnie a la - potem przypomniał sobie czym skosczyła sik historia ze szczurołapem z Hamelin. - Nie ma w tym nic śmiesznego - powiedział. - Byłem dzisiaj w gimnazjum. Widziałem dzieci. - I widziałem, jak sik zachowywały, kiedy pojawił sik jakiś tam mokrzak. Teraz wcale sik nie zdziwik, jeśli pewnego pikknego dnia wyjdzie na miejski rynek mokrzak z akordeonem i wyprowadzi dzieci diabli wiedzNo dokNod. - Nie zdziwi sik pan - powiedział Golem. - A co jeszcze pan zrobi? - Nie wiem... może zabiork mu akordeon. - I sam pan zagra? - Tak - westchnNoł Wiktor. - To prawda. Nie mam czym przyciNognNozh tych dzieci, zrozumiałem to dzisiaj . Ciekawe, czym oni je przyciNogajNo? Przecież pan to wie, Golem. - Wiktor, niech pan przestanie brzdNokazh - powiedział Golem. - Jak pan sobie życzy - odparł Wiktor. - Bardzo starannie, i mniej lub bardziej zrkcznie uchyla sik pan od odpowiedzi na moje pytania, świetnie to zauważyłem. Bez sensu. Dowiem sik tak czy inaczej, a pan straci sposobnośzh, aby nadazh informacji wygodne dla pana zabarwienie emocjonalne. - Tajemnica lekarska! - wyrzekł Golem. - A poza tym, ja nic nie wiem. Mogk sik tylko domyślazh. Przyhamował. Przed nimi, za welonem deszczu, pojawiły sik na drodze jakieś sylwetki. Trzy szare sylwetki i szary słup przydrożny z drogowskazami "Leprozorium - 6 km" i "Sanatorium GorNoce YArudła - 2,5 km". Sylwetki cofnkły sik na pobocze - dorosły mkżczyzna i dwoje dzieci. - Niech sik pan zatrzyma - powiedział Wiktor ochrypłym nagle głosem. - Co sik stało? - Golem zahamował. Wiktor nie odpowiedział. Patrzył na ludzi obok słupa, na rosłego czarnego mokrzaka w dresie przesiNokniktym wodNo, na chłopca, ktury ruwnież był bez płaszcza i na dziewczynkk, bosNo, w sukience oblepiajNocej ciało. Nastkpnie gwałtownie otworzył drzwi i wyskoczył na szosk. Deszcz i wiatr uderzyły go po twarzy, aż sik zachłysnNoł, ale nie zauważył tego. Czuł niepohamowanNo wściekłośzh, kiedy "na sik ochotk tłuc i łamazh, ale jeszcze ma sik świadomośzh własnego szalesstwa. Na sztywnych nogach podszedł do mokrzaka. " - Co tu sik dzieje? - wycedził przez zkby. A potem do curki patrzNocej na niego ze zdziwieniem: - Irma, natychmiast do samochodu! - A potem znowu do mokrzaka: - Niech pana diabli wezmNo, co pan wyprawia? - i znowu do Irmy: Marsz do samochodu, do kogo muwik! Irma nie ruszyła sik z miejsca. Wszyscy troje stali nadal, oczy mokrzaka nad czarnNo opaskNo spokojnie mrugały. A potem Irma powiedziała z niepojktNo intonacjNo "To muj ojciec" i Wiktor nagle zrozumiał, rdzeniem pacierzowym zrozumiał, że tu nie można wrzeszczezh, wymachiwazh pikściami, nie można grozizh, chwytazh za kołnierz, ciNognNozh... i w ogule nie można sik wściekazh. Powiedział bardzo spokojnie: - Irma, idYA do samochodu, jesteś cała mokra. Bol-Kunac, na twoim miejscu też poszedłbym do samochodu. Był pewny, że Irma posłucha i rzeczywiście posłuchała. Ale niezupełnie tak, jakby sobie tego życzył. Nie, nie to, żeby chozhby spojrzeniem poprosiła mokrzaka o zgodk, ale powstał cies wrażenia, że jednak coś zaszło, jakaś wymiana poglNoduw, jakaś krutka narada, w wyniku kturej podjkto decyzjk na jego korzyśzh. Irma zadarła nos i poszła w kierunku samochodu, a Bol-Kunac odparł grzecznie: - Jestem panu niezmiernie wdzikczny, panie Baniew, ale doprawdy lepiej bkdzie jeżeli zostank. - Jak chcesz - stwierdził Wiktor. - Bol-Kunac mało go wzruszał. Teraz trzeba jeszcze było powiedziezh coś na pożegnanie temu mokrzakowi. Wiktor z gury wiedział, że to bkdzie coś bardzo głupiego, ale cuż poczNozh? - tak zwyczajnie odejśzh po prostu nie mugł. Ze wzglkduw czysto prestiżowych. I powiedział. - Pana zaś, łaskawco - oznajmił wyniośle - nie zapraszam. Najwidoczniej czuje sik pan tu jak ryba w wodzie. Nastkpnie odwrucił sik i rzuciwszy wyobrażonNo rkkawick, odmaszerował. Wypowiedziawszy te słowa, myślał z obrzydzeniem, hrabia oddalił sik z godnościNo... Inna wlazła z nogami na przednie siedzenie i wyżymała wodk z warkoczykuw. Wiktor wcisnNoł sik do tyłu, pochrzNokujNoc ze wstydu, a kiedy Golem ruszył, powiedział: - Wypowiedziawszy te słowa, hrabia oddalił sik... Wsus tutaj nogi, Irma, to ci je rozetrk. - Po co? - z ciekawościNo zapytała Irma. - Chcesz złapazh zapalenie płuc? Daj tu nogi! - Bardzo proszk - odrzekła Irma, zwinkła sik na siedzeniu i przesunkła do tyłu jednNo nogk. Już z gury zadowolony z siebie, że oto nareszcie zrobi coś pożytecznego i właściwego, Wiktor ujNoł obiema rkkami tk chudNo, dziewczysskNo nogk - mokrNo i wzruszajNocNo, już przymierzył sik, żeby jNo rozcierazh - do czerwoności, do purpury, dobrymi ojcowskimi dłosmi, tk brudnNo, zlodowaciałNo nogk, odwieczne YArudło kataruw, gryp, stanuw zapalnych drug oddechowych i obustronnych zapales płuc - kiedy stwierdził, że jego dłonie sNo chłodniejsze niż jej stopy. SiłNo inercji wykonał jeszcze kilka ruchuw masujNocych, a nastkpnie ostrożnie tk stopk wypuścił. Przecież wiedziałem, pomyślał nagle, przecież wiedziałem o tym jeszcze wtedy, kiedy stałem przed nimi, wiedziałem, że tu sik kryje jakiś podstkp, że dzieciom nic nie grozi, żadne katary i zapalenia, tylko nie chciałem w to uwierzyzh, ale chciałem ratowazh, wyrywazh ze szponuw, płonNozh sprawiedliwym gniewem, spełniazh obowiNozek i znowu napuścili mnie na wodk, i znowu wyszedłem na idiotk, drugi raz tego samego dnia... - Zabieraj swojNo nogk - rzekł do Irmy. Irma zabrała nogk i zapytała: - DokNod jedziemy - do sanatorium? - Tak - powiedział Wiktor i spojrzał na Golema czy ten aby nie zauważył jego hasby. Ale Golem z niewzruszonym spokojem patrzył na drogk, cikżki, rozlany, siedział spokojnie przy kierownicy siwy, niechlujny, przygarbiony i wszystkowiedzNocy. - A po co? - zapytała Irma. - Przebierzesz sik w suche ubranie i położysz do łużka. - Jeszcze czego! - powiedziała Irma. - Coś ty wymyślił? - Dobra, dobra... - wymamrotał Wiktor. - Dam ci ksiNożki i bkdziesz sobie czytazh. Rzeczywiście, po jakiego diabla wiozk jNo tam? - pomyślał. Diana... No, to sik jeszcze zobaczy. Żadnego picia i w ogule nic z tych rzeczy, ale jak ja jNo odwiozk z powrotem? E tam, wezmk jakikolwiek samochud i odwiozk... Dobrze by było coś sobie łyknNozh - Golem... - zaczNoł, ale sik opamiktał. Nie wypada, do diabla. - Tak? - zapytał Golem nie odwracajNoc sik. - Nie, nic - westchnNoł Wiktor, wpatrzony w szyjkk butelki sterczNocej z kieszeni Golema. - Irma - powiedział znużonym głosem. - Co robiliście na tych rozstajach? - Myśleliśmy mgłk - odpowiedziała Irma. - Co? - Myśleliśmy mgłk - powturzyła Irma. - O mgle - poprawił Wiktor - albo na temat mgły. - A to po co - o mgle? - zapytała Irma. - Myślezh - to czasownik nieprzechodni - objaśnił Wiktor - a wikc wymaga przyimka. Czy przerabialiście czasowniki przechodnie? - Zależy, jak na to popatrzezh - odparła Irma. - Myślezh mgłk - to jedno, a myślezh o mgle - to zupełnie coś innego... i nie wiadomo komu to potrzebne - myślezh o mgle. Wiktor wyjNoł papierosa i zapalił. - Poczekaj - powiedział. - Myślezh mgłk - tak sik nie muwi, to niegramatycznie. SNo takie czasowniki - nieprzechodnie, myślezh, biegazh, chodzizh... Zawsze wymagajNo przyimka. Chodzizh po ulicy. Myślezh o... no o czymś tam... - Myślezh głupstwa - podpowiedział Golem. - No, to jest wyjNotek - stwierdził Wiktor nieco stropiony. - Szybko chodzizh - powiedział Golem. - Szybko - to nie jest rzeczownik - zapalczywie oznajmił Wiktor. - Niech pan nie mNoci dziecku w głowie, Golem. - Tato, czy możesz nie palizh? - zainteresowała sik Irma. Zdaje sik, że Golem wydał z siebie jakiś dYAwikk, a byzh może to silnik kichnNoł wspinajNoc sik pod gurk. Wiktor zgniutł papierosa i rozdeptał go obcasem. Podjeżdżali do sanatorium, a z boku od stepu na spotkanie deszczu sunkła nieprzejrzysta biała ściana. - No i masz mgłk - rzekł Wiktor. - Możesz jNo myślezh. A także wNochazh, biegazh i chodzizh. Irma chciała coś powiedziezh, ale wtrNocił sik Golem. - Nawiasem muwiNoc - stwierdził - czasownik "myślezh" wystkpuje jako przechodni także w zdaniach podrzkdnie złożonych. Na przykład - myślk, że... i tak dalej. - To zupełnie inna sprawa - nie zgodził sik Wiktor. Obrzydło mu. Miał okropnNo ochotk wypizh i zapalizh. Zachłannie popatrzył na szyjkk butelki. - Nie jest ci zimno, Irma? - zapytał z niejasnNo nadziejNo. - Nie. A tobie? - Trochk mnie trzksie - przyznał sik Wiktor. - Trzeba wypizh dżinu - zauważył Golem. - Tak, byłoby nieYAle... A może pan ma? - Mam - powiedział Golem. - Ale już prawie jesteśmy na miejscu. Jeep wjechał w bramk i zaczkło sik to, o czym Wiktor jakoś nie pomyślał. Pierwsze smugi mgły dopiero zaczkły przesNoczazh sik przez kratk ogrodzenia i widocznośzh była znakomita. Na drodze przed samochodem leżała postazh w przemokniktej piżamie, leżała z takNo minNo jakby spoczywała tu już od wielu dni i nocy. Goleni ostrożnie objechał ciało, minNoł gipsowNo wazk ozdobionNo nieskomplikowanymi rysunkami i odpowiednimi napisami i przyłNoczył sik do stada samochoduw stłoczonych przed wejściem do prawego skrzydła. Irma otworzyła drzwi i natychmiast jakaś zapita morda wychyliła sik z okna najbliższego samochodu i wybeczała: "Dziecino, chcesz, to ci sik oddam?" Wiktor wysiadł zamierajNoc. Irma z ciekawościNo rozglNodała sik dookoła. Wiktor mocno ujNoł jNo za rkkk i poprowadził do wejścia. Na schodkach, pod deszczem siedziały dwie dziwki w bieliYAnie i ulicznymi głosami śpiewały o okrutnym aptekarzu, co to nie chce im sprzedazh heroiny. Na widok Wiktora umilkły, ale kiedy przechodził obok, jedna z nich sprubowała złapazh go za spodnie. Wiktor wepchnNoł Irmk do holu. Było tu ciemno, okna zasłonikte, śmierdziało dymem tytoniowym i jakimś kwaskiem, trzeszczał projektor i na białej ścianie podskakiwały pornograficze obrazki. Wiktor z zaciśniktymi zkbami deptał po cudzych nogach ciNognNoc za sobNo potykajNocNo sik Irmk, a za nimi biegły gniewne, niecenzuralne okrzyki. Pokonali wreszcie hol i Wiktor, przeskakujNoc po trzy stopnie, pobiegł po pokrytych dywanem schodach. Irma milczała i Wiktor bał sik na niNo spojrzezh. " Na podeście czekał już na niego z otwartymi objkciami Roscheper Nant. "Wiktor! - zachrypiał - Przy - yyjacielu! - w tym momencie zauważył Irmk i wpadł w entuzjazm. - Wiktor! I ty też! Na małoletnie małolatki!" Wiktor przymknNoł oczy, mocno nadepnNoł mu na nogk i pchnNoł w pierś - Roscheper upadł na plecy przewracajNoc kosz na śmieci. Zlany potem Wiktor pomaszerował korytarzem. Irma bezszelestnymi susami sadziła obok. PchnNoł drzwi Diany - były zamknikte, klucza nie było. Załomotał wściekle, i Diana natychmiast sik odezwała: "Wynoś sik do wszystkich diabłuw! - wrzasnkła z furiNo. - ŚmierdzNocy impotent! Guwniarz, łajno zasrane!" "Diana - zaryczał Wiktor. - Otwieraj!" Diana zamilkła i drzwi sik otwarły. Stała na progu z importowanym parasolem w pogotowiu. Wiktor odsunNoł jNo, wepchnNoł Irmk do pokoju i zatrzasnNoł za sobNo drzwi. - A, to ty - powiedziała Diana. - A ja myślałam, że znowu Roscheper. - Czuzh było od niej alkoholem. - Boże - powiedziała. - Kogoś ty przyprowadził? - To jest moja curka - z trudem odparł Wiktor. - Irma. Irmo, to jest Diana. Patrzył Dianie w oczy z rozpaczNo i nadziejNo. Dzikki Bogu, zdaje sik, że nie była pijana. Albo z miejsca wytrzeYAwiała. - Ty chyba oszalałeś - rzekła cicho. - Irma przemokła - wydusił z siebie. - Przebierz jNo w suche rzeczy, połuż do łużka i w ogule... - Nie położk sik - oznajmiła Irma. - Irma - powiedział Wiktor. - BNodYA łaskawa słuchazh, bo inaczej zaraz kogoś spiork... - Niekturych z tu obecnych rzeczywiście należałoby sprazh - stwierdziła Diana beznadziejnym głosem. - Diano - rzekł Wiktor. - Proszk cik. - Dobra - powiedziała Diana. - IdYA do siebie. Damy sobie radk. Wiktor wyszedł z ogromnNo ulgNo. Poszedł prosto do swojego pokoju, ale i tam nie było spokoju. Na poczNotek musiał wyrzucizh na korytarz absolutnie nieznanNo park, ktura sik tam zagnieYAdziła oraz uświnionNo bieliznk pościelowNo. Potem zamknNoł drzwi, zwalił sik na goły materac, zapalił wilgotnego papierosa i zaczNoł sik zastanawiazh, co też właściwie narozrabiał. * Wiktor obudził sik puYAno, była pora obiadu. Trochk bolała głowa, ale nastruj okazał sik nieoczekiwanie dobry. Wieczorem, wypaliwszy paczkk papierosuw, zszedł na duł, damskNo szpilkNo do włosuw otworzył czyjś samochud, wyprowadził Irmk służbowym wyjściem i odwiuzł jNo do matki. PoczNotkowo jechali w milczeniu. Wiktora aż skrkcało, tak paskudnie sik czuł, Irma zaś siedziała obok, czyściutka, schludna, uczesana według najnowszej mody - żadnych tam warkoczykuw - i zdaje sik miała nawet podmalowane wargi. Miał ogromnNo ochotk na nawiNozanie rozmowy, ale musiałby zaczynazh od przyznania sik do niebotycznej głupoty, a to wydało mu sik niepedagogiczne. Skosczyło sik na tym, że Irma nagle, ni z tego ni z owego, pozwoliła mu zapalizh (pod warunkiem, że wszystkie okna bkdNo otwarte) i zaczkła opowiadazh, jakie to wszystko było dla niej ciekawe, jakie to podobne do tego, o czym poprzednio czytała, ale w co nie bardzo wierzyła, jak to znakomicie z jego strony, że zorganizował jej takNo nieoczekiwanNo i w najwyższym stopniu pouczajNocNo przygodk, że w ogule jako ojciec jest całkiem do przyjkcia, nie zanudza i nie gada głupstw, że Diana jest "prawie nasza", wszystkich nienawidzi, szkoda tylko, że tak niewiele wie i za bardzo lubi wypizh, ale to akurat w koscu nie jest takie straszne, ty też lubisz wypizh, a wszystkim sik spodobałeś, dlatego, że muwiłeś uczciwie, nie udawałeś jakiegoś tam strażnika elitarnej wiedzy i całkiem słusznie, ponieważ nie jesteś żadnym strażnikiem, i nawet Bol-Kunac powiedział, że w całym mieście jesteś jedynym człowiekiem wartościowym, jeśli oczywiście nie liczyzh doktora Golema, ale Golem właściwie nie ma z miastem nic wspulnego, a poza tym nie jest pisarzem, nie wyraża ideologii, a jak ty uważasz, czy ideologia jest w ogule potrzebna, czy lepiej bez niej, wielu teraz uważa, że nadchodzi koniec wieku ideologii... W rezultacie odbyła sik znakomita rozmowa, obie strony były pełne szacunku jedna dla drugiej i po powrocie do hotelu (samochud postawił na jakimś zagraconym podwurzu), Wiktor uważał już, że ojcostwo nie jest tak bardzo niewdzikcznym zajkciem, szczegulnie jeśli zna sik życie i umie sik wykorzystazh w celach wychowawczych nawet jego ciemne strony. W zwiNozku z tym wypił z Teddym, ktury także był ojcem i także interesował sik problemami wychowania, ponieważ jego pierworodny miał I4 lat - trudny wiek przejściowy, twoja jeszcze da ci do wiwatu... to znaczy wnuk Teddyego miał I4 lat, a wychowaniem syna nie mugł sik zajmowazh dlatego, że syn spkdził dziecisstwo w obozie koncentracyjnym. Nie wolno bizh dzieci, twierdził Teddy. I bez ciebie przez całe życie bkdzie je bizh każdy, kto ma rkce i nogi, a jeśli masz chkzh uderzyzh dzieciaka, lepiej daj po mordzie samemu sobie, ze znacznie wikkszym pożytkiem dla sprawy. Po kturymś z rzkdu kieliszku Wiktor przypomniał sobie, że Irma ani słowem nie wspomniała o jego okropnym zachowaniu na rozstajnych drogach i doszedł do wniosku, że jego curka jest przebiegłym stworzeniem i w ogule uciekazh sik za każdym razem do pomocy kochanki, kiedy nie wiadomo jak wykaraskazh sik z trudnej sytuacji, w kturNo sam sik uwikłałeś - to co najmniej nieuczciwe. Te wnioski zmartwiły go, ale właśnie przyszedł doktor R. Kwadryga i zamuwił swojNo codziennNo butelkk rumu, wikc wypili tk butelkk, na skutek czego Wiktor znowu zobaczył wszystko w rużowych barwach, ponieważ stało sik jasne, że Irma po prostu nie chciała go martwizh, co oznacza, że szanuje ojca, a byzh może nawet go kocha. .. Potem przyszedł jeszcze ktoś, i coś zamuwił. Potem prawdopodobnie Wiktor poszedł spazh... Prawdopodobnie... Należy przypuszczazh, że spazh... Co prawda zachowało sik jeszcze jedno wspomnienie - kafelki na podłodze zalane wodNo, ale co to była za podłoga i co to była za woda, nie sposub było odtworzyzh... I lepiej nie odtwarzazh... Doprowadziwszy sik do porzNodku Wiktor zszedł na duł, zabrał z recepcji świeże gazety i porozmawiał o przeklktej pogodzie. - Jak ja wczoraj? - zapytał niedbale. - Nie za bardzo? - Właściwie nie za bardzo - powiedział uprzejmie recepcjonista. - Rachunek da panu Teddy. - Aha - powiedział Wiktor i postanowiwszy chwilowo niczego nie precyzowazh, poszedł do restauracji. Wydało mu sik, że lamp na sali jest jakby mniej. - O, do diabła - pomyślał ze strachem. Teddyego jeszcze nie było. Wiktor skłonił sik młodemu człowiekowi w okularach i jego towarzyszowi, usiadł przy swoim stoliku i rozłożył gazetk. Na świecie nic sik nie zmieniło. Jedno passtwo zatrzymywało handlowe statki drugiego i to drugie passtwo wysyłało kategoryczne protesty. Passtwa, kture podobały sik panu prezydentowi, prowadziły sprawiedliwe wojny w obronie swoich naroduw i demokracji. Passtwa, kture z jakiegoś powodu nie podobały sik panu prezydentowi, prowadziły wojny zaborcze, a właściwie nie prowadziły wojen, tylko po prostu po bandycku napadały. Sam pan prezydent wygłosił dwugodzinne przemuwienie o konieczności skosczenia z korupcjNo raz na zawsze i szczkśliwie przeszedł operacjk usunikcia migdałuw. Znajomy krytyk - wyjNotkowe ścierwo - wychwalał nowNo powieśzh Roc-Tusowa i było to nader tajemnicze, ponieważ ksiNożka była naprawdk dobra. Podszedł kelner, jakiś nowy, nieznajomy, po przyjacielsku doradził ostrygi, przyjNoł zamuwienie, pomachał serwetkNo nad obrusem i oddalił sik. Wiktor odłożył gazety, zapalił, usiadł wygodniej i zaczNoł myślezh o pracy. Po dobrym pijasstwie zawsze z ochotNo rozmyślał o pracy. Dobrze byłoby napisazh optymistycznNo, wesołNo ksiNożkk... O tym, jak żyje sobie na świecie człowiek, kocha swojNo prack, niegłupi, lubi przyjaciuł, a przyjaciele go ceniNo, o tym jak mu z tym dobrze - sympatyczny chłopak, dowcipny, trochk dziwak. Nie ma fabuły. A jeśli nie ma fabuły, to znaczy, że nudne. A w ogule, jeśli już usiNośzh do takiej powieści, to trzeba sik zastanowizh, dlaczego temu miłemu człowiekowi jest tak dobrze, a wtedy niewNotpliwie dojdzie sik do wniosku, że dobrze jest mu wyłNocznie dlatego, że ma ukochanNo prack, a wszystko inne mu po prostu zwisa. A w takim razie co to za człowiek, jeśli wszystko ma gdzieś oprucz swojej pracy. Można oczywiście napisazh o człowieku, kturego sensem życia jest miłośzh bliYAniego i jest mu dobrze na świecie, ponieważ kocha swoich bliYAnich i kocha swojNo prack, ale o takim człowieku park tysikcy lat temu napisali już panowie Łukasz, Mateusz, Jan i jeszcze jakiś - w sumie było ich czterech. Tak w ogule, to było ich znacznie wikcej, ale tylko ci czterej pisali odpowiednio, a pozostali byli pozbawieni rużnych rzeczy, jeden świadomości narodowej, drugi prawa korespondencji... a człowiek, o kturym pisali, niestety był szalony... Właściwie byłoby zajmujNoce opisazh, jak Chrystus przychodzi na Ziemik dzisiaj, nie tak, jak o tym pisał Dostojewski, ale tak jak pisał ten Łukasz z kumplami... Chrystus przychodzi do sztabu generalnego i proponuje: kochajcie swoich bliYAnich. A w sztabie, rzecz jasna, siedzi jakiś antysemita... - Pan pozwoli, panie Baniew? - zahuczał nad nim sympatyczny, mkski głos. Był to pan burmistrz we własnej osobie. Nie tamten apoplektycznie purpurowy, kwiczNocy z niezdrowego podniecenia wieprz na ogromnym łożu Roschepera, lecz elegancko zaokrNoglony, idealnie wygolony, ubrany bez zarzutu imponujNocy mkżczyzna ze skromnNo wstNożeczkNo w klapie i z emblematem Legiii na lewym ramieniu. - Proszk - powiedział Wiktor bez cienia radości. Pan burmistrz usiadł, rozejrzał sik i położył dłonie na stole. - Postaram sik nie dokuczazh panu zbyt długo swojNo obecnościNo - oznajmił - i sprubujk nie przeszkodzizh w passkiej biesiadzie, jednakże problem, z kturym zamierzam sik do pana zwrucizh, dojrzał już ostatecznie, abyśmy wszyscy, wielcy i mali, ci kturym drogi jest honor i dobrobyt naszego miasta byli gotowi odłożyzh własne sprawy, aby go jak najszybciej i najefektywniej rozwiNozazh. - Słucham pana - rzekł Wiktor. - Spotykamy sik tu panie Baniew, raczej nieoficjalnie, ponieważ zdajNoc sobie sprawk z tego, że jest pan nadzwyczaj zajkty, nie chciałem niepokoizh pana w czasie pracy, szczegulnie biorNoc pod uwagk jej specyfikk. Jednakże zwracajNoc sik obecnie do pana jako osobistośzh oficjalna - i w swoim własnym imieniu i w imieniu całego magistratu... Kelner przyniusł butelkk białego wina i ostrygi. Burmistrz zatrzymał go wzniesionym palcem. - Przyjacielu - powiedział. - Pul porcji kitchigasskiej i kieliszek miktuwki. Jesiotr bez sosu... A wikc pozwolk sobie kontynuowazh - oznajmił, ponownie zwracajNoc sik do Wiktora. - Obawiam sik co prawda, że naszNo rozmowk trudno bkdzie uznazh za pogawkdkk przy stole, ponieważ mowa bkdzie o sprawach i okolicznościach nie tylko smutnych, ale, powiedziałbym, nieapetycznych. Zamierzałem porozmawiazh z panem o tak zwanych mokrzakach, o tym złośliwym nowotworze, ktury już nie pierwszy rok zżera nasz nieszczksny region. - Tak, tak - przytaknNoł Wiktor. Zaczynało go to interesowazh. Burmistrz niezbyt głośno wygłosił dobrze przemyślane i nieskazitelne stylistycznie przemuwienie. Opowiedział, jak dwadzieścia lat temu, od razu po okupacji, w Kosskim WNowozie zbudowano leprozorium, obuz - kwarantannk dla osub cierpiNocych na tak zwany żułty trNod czyli chorobk okularniczNo. ZresztNo prawdk muwiNoc choroba ta, jak dobrze wiadomo panu Baniewowi, pojawiła sik w naszym kraju jeszcze w niepamiktnych czasach, przy czym, jak dowodzNo specjalnie przeprowadzone badania, szczegulnie czksto atakowała ona nie wiedziezh czemu mieszkascuw właśnie naszego regionu. Jednakże wyłNocznie dzikki wysiłkom pana prezydenta, chorobie tej poświkcono niezmiernie wiele uwagi i tylko na skutek jego osobistego zalecenia pozbawieni opieki lekarskiej, rozproszeni po całym kraju i czkstokrozh niesprawiedliwie prześladowani przez zacofane grupy ludności, zaś przez okupantuw fizycznie likwidowani, nieszczkśnicy ci zostali wreszcie przewiezieni w jedno miejsce, gdzie stworzono im warunki znośnej egzystencji, odpowiedniej do ich sytuacji. Wszystko to nie budzi żadnego sprzeciwu, przedsikwzikte środki można jedynie pochwalazh, jednakże, jak to u nas czasami sik zdarza, najlepsze i najszlachetniejsze inicjatywy zwracajNo sik przeciwko nam. Nie bkdziemy w tej chwili szukazh winnych. Nie bkdziemy prowadzizh śledztwa w sprawie działalności niejakiego doktora Golema, działalności byzh może ofiarnej, ale jednak brzemiennej, jak sik teraz okazało, w nadzwyczaj nieprzyjemne skutki. Nie bkdziemy także zajmowazh sik przedwczesnym krytykanctwem, chociaż stanowisko niekturych wystarczajNoco wysokich instancji uporczywie ignorujNocych nasze protesty nam osobiście wydaje sik dośzh zagadkowe. PrzejdYAmy do faktuw... - Burmistrz wypił miktuwkk, ze smakiem zakNosił jesiotrem i jego głos stał sik jeszcze bardziej aksamitny, nie sposub było wyobrazizh sobie, że ten człowiek zastawia potrzaski na ludzi. Wielosłownie wyraził pragnienie nieprzeciNożania uwagi pana Baniewa krNożNocymi po mieście plotkami, kture to plotki, jak musi wyznazh wprost, sNo rezultatem niedostatecznie precyzyjnego i jednoznacznego wykonywania zaleces pana prezydenta przez wszystkie szczeble administracyjne, mamy na myśli nadzwyczaj rozpowszechniony poglNod o fatalnej roli tak zwanych mokrzakuw, obciNożanie ich odpowiedzialnościNo za gwałtownNo zmiank klimatu, zwikkszenie liczby poronies i procentu bezpłodnych małżesstw, za gwałtowny exodus niekturych zwierzNot domowych, za inwazjk szczegulnego rodzaju pluskwy domowej a konkretnie - pluskwy skrzydlatej... - Panie burmistrzu - powiedział z westchnieniem Wiktor. - Muszk panu wyznazh, że jest mi niezmiernie trudno śledzizh passkie długie okresy. Może porozmawiajmy wprost, jak dobrzy synowie jednego narodu. Może nie bkdziemy muwizh, o czym nie bkdziemy muwizh, a bkdziemy - o czym bkdziemy. Burmistrz obrzucił go szybkim spojrzeniem, coś sobie obliczył, coś pokojarzył, diabli go tam wiedzNo, co tam skojarzył, ale zapewne wszystko co trzeba - i to, że Wiktor pił z Roscheperem i to, że w ogule pił, hałaśliwie z cyrkiem i fajerwerkiem, na cały kraj, i to, że Irma jest wunderkindem, i to, że jest na świecie niejaka Diana i jeszcze zapewne niemało innych rzeczy - tak, że blichtr pana burmistrza po prostu w oczach mocno przyblakł i pan burmistrz krzyknNoł, żeby mu przynieśli kieliszek koniaku. Wiktor też poprosił o koniak. Burmistrz zarechotał, obejrzał pustNo już salk, leciutko uderzył pikściNo w stuł i oznajmił. - Rzeczywiście, co ja tu bkdk krkcił. Życie w mieście stało sik niemożliwe - może pan za to podzikkowazh passkiemu Golemowi - nawiasem muwiNoc, czy pan wie, że Golem to tajny komunista? Tak, tak, zapewniam pana, sNo na niego materiały... ten passki Golem wisi na włosku... A wikc, powiadam - na naszych oczach demoralizujNo nasze dzieci. Te ścierwa przenikły do szkuł i doszczktnie zdemoralizowały nam dzieci... wyborcy sNo niezadowoleni, niekturzy wyjeżdżajNo z miasta, zaczyna sik ferment, tylko patrzezh, jak rozpocznNo sik samosNody, oto jak wyglNoda sytuacja. - Osuszył kieliszek. - Muszk sik panu przyznazh, że ja ich nienawidzk, zabijałbym jak szczury, tylko nie chck sobie brudzizh rNok. Nie uwierzy pan, panie Baniew, doszedłem do tego, że zastawiam na nich potrzaski... No dobrze, zdemoralizowali dzieci, muwi sik trudno. Dzieci to dzieci, można je demoralizowazh dzies i noc, a im wszystkiego mało. Ale niech pan sik postawi w mojej sytuacji. Te deszcze, to jednak ich robota, chociaż nie wiem, jak oni to robiNo. Zbudowaliśmy sanatorium, lecznicze wody, cudowny klimat, spaliśmy na pieniNodzach. Przyjeżdżali do nas ze stolicy, a jak sik to wszystko skosczyło? Deszcze, mgły, kuracjusze zakatarzeni, im dalej, tym gorzej, przyjechał tu znany fizyka.. zapomniałem nazwiska, zresztNo pan na pewno go zna... pomieszkał dwa tygodnie i gotowe - choroba okularnicza, marsz do leprozorium. Świetna reklama dla sanatorium! Potem jeszcze jeden przypadek i jeszcze, no i koniec - kuracjuszy ani na lekarstwo. Restauracja za chwilk zbankrutuje, sanatorium ledwie dyszy - Bogu dzikki znalazł sik trener kretyn, trenuje specjalnNo drużynk do gry w kraj ach o deszczowym klimacie... No i pan Roscheper oczywiście pomaga nam w jakimś stopniu... Pan mnie rozumie? Prubowałem dogadazh sik z tym Golemem - jak groch o ściank - czerwony, to zawsze czerwony. Pisałem na gurk - żadnych rezultatuw. Pisałem wyżej - to samo. Jeszcze wyżej - odpowiadajNo, że przyjkli do wiadomości i skierowali sprawk do rozpatrzenia we właściwych instancjach na dole... Nienawidzk ich, ale sik przemogłem i sam pojechałem do leprozorium. Wpuścili. Prosiłem, udowadniałem... Co za wstrktne typy! MrugajNo swoimi wyliniałymi ślepiami jak na jakiegoś wrubla, jakbym był powietrzem... - pochylił sik do Wiktora i wyszeptał. - Bojk sik buntu, krew sik poleje. Pan mnie rozumie? - Owszem - powiedział Wiktor. - Ale co ja mam z tym wspulnego? Burmistrz rozparł sik w fotelu, wyjNoł cygaro z aluminiowego futerału, zapalił. - W mojej sytuacji - oznajmił - zostaje tylko jedno - uruchomizh wszystkie dYAwignie. Potrzebna jest jawnośzh. Magistrat uchwalił petycjk do departamentu ochrony zdrowia, podpisze jNo pan Roscheper, mam nadziejk pan ruwnież, ale to jeszcze niewiele daje. Potrzebna jest jawnośzh! Potrzebny jest dobry artykuł w stołecznej gazecie podpisany głośnym nazwiskiem. Passkim nazwiskiem, panie Baniew. A problem jest palNocy, wymarzony dla takiego trybuna jak pan. Bardzo pana proszk. I w swoim własnym imieniu i w imieniu magistratu, i w imieniu nieszczkśliwych rodzicuw... Trzeba zrobizh wszystko co w naszej mocy, żeby leprozorium zabrali stNod do wszystkich diabłuw! DokNodkolwiek, ale żeby z mokrzakuw nie zostało tu ani śladu, żebyśmy mogli zapomniezh o tej zarazie. Oto, co chciałem panu powiedziezh. - Tak... rozumiem - wolno odparł Wiktor. - Bardzo dobrze pana rozumiem. Ty bydlaku, myślał, ty gruba świnio, naprawdk mogk cik zrozumiezh. Ale co sik stało z mokrzakami? Byli cisi, przygarbieni, chodzili boczkiem, niczego takiego sik o nich nie słyszało, tylko niekturzy muwili, że podobno mokrzaki śmierdzNo, że podobno sNo zaraYAliwi, podobno robiNo niezwykłe zabawki i w ogule rużne rzeczy z drzewa... matka Fryda muwiła, o ile pamiktam, że umiejNo rzucazh uroki, i przez nich mleko kwaśnieje, że mogNo ściNognNozh na nas wojnk, mur i głud... A teraz siedzNo za drutem kolczastym, i co też oni robiNo tam u siebie? Oj, robiNo, robiNo i to dużo. Pogodk robiNo, i dzieci zwabiajNo do siebie (po co?), koty przepkdzili (też dlaczego?), pluskwy zmusili do latania... - Pewnie pan sNodzi, że my tutaj siedzimy z założonymi rkkami - powiedział burmistrz. - W żadnym wypadku. Ale co my możemy? Przygotowujk proces przeciwko Golemowi. Pan inspektor sanitarny Pawor Summan zgodził sik zostazh konsultantem. Położymy nacisk na infekcyjnośzh choroby - w tej sprawie nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo, a Golem jako tajny komunista oczywiście ten fakt wykorzystuje. To jedno. Nastkpnie prubujemy odpowiedziezh terrorem na terror. Miejscowa Legia, nasza duma, chłopcy jak złoto jeden w drugiego, no, po prostu orły... ale to jakoś nie to. Przecież nie otrzymujemy żadnych instrukcji z gury... Policja znajduje sik w fałszywej sytuacji... i w ogule... A wikc przeciwdziałamy jak tylko możemy. Zatrzymujemy ładunki, kture do nich idNo... prywatne, oczywiście, nie żywnośzh i nie pościel rzecz jasna, ale rozmaite ksiNożki, oni zamawiajNo bardzo dużo ksiNożek... Dzisiaj na przykład zatrzymaliśmy cikżaruwkk, i od razu jakoś lżej na duszy. Ale to wszystko drobiazgi, żeby sik pocieszyzh, a należałoby radykalnie... - Tak - powiedział Wiktor. - Wikc orły jeden w drugiego. Jak mu tam... Flamenda? Ten, no bratanek... - Famenco Juventa - oznajmił burmistrz. - Muj zastkpca do spraw Legii, orzeł! Pan go już poznał? - Trochk poznałem - rzekł Wiktor. - Ale po co zatrzymujecie ksiNożki? - Jak to po co? To oczywiście głupota, ale człowiek jest tylko człowiekiem i w kturymś momencie nie wytrzymuje. A poza tym... - burmistrz uśmiechnNoł sik wstydliwie. - Śmieszne, naturalnie, ale chodzNo plotki, że oni bez ksiNożek nie mogNo... jak normalni ludzie bez jedzenia i tak dalej... Zapadła cisza. Wiktor bez apetytu dłubał widelcem w befsztyku i rozmyślał. Mało wiem o mokrzakach, a to co wiem, nie budzi we mnie sympatii. Byzh może chodzi o to, że niezbyt lubiłem ich w dziecisstwie. Ale za to burmistrza i jego bandk znam dobrze - sadło i śmietanka narodu, sfora prezydenta, czarna sotnia... Nie, jeśli wy jesteście przeciwko mokrzakom, to znaczy, że w mokrzakach coś jednak jest... Z drugiej strony mogk napisazh artykuł, chozhby nie wiem jak rozpasany, to i tak nikt nie zaryzykuje jego druku, a burmistrz bkdzie zadowolony, miałbym przynajmniej z tego jakNoś korzyśzh, żyłbym sobie tutaj śpiewajNoco... Jaki prawdziwy pisarz może sik pochwalizh, że żyje jak pNoczek w maśle? Mugłbym sik tu urzNodzizh, dostazh synekurk, zostazh na przykład jakimś inspektorem magistrackim do spraw miejskich plaż i pisazh sobie na zdrowie... o tym jak wspaniale żyje sik człowiekowi pochłoniktemu ukochanNo pracNo... i wygłaszazh na ten temat odczyty dla wunderkinduw... E tam, wszystka polega na tym, żeby kiedy ci plujNo w pysk, udawazh, że to deszcz i spokojnie sik wytrzezh. Na poczNotku ze wstydem, potem ze zdziwieniem, a wreszcie, zanim sik człowiek obejrzy, zacznie sik wycierazh z godnościNo i nawet bkdzie miał z tego satysfakcjk. - My, rzecz jasna, w żadnym razie nie nakłaniamy pana do pośpiechu - powiedział burmistrz. - Jest pan człowiekiem zapracowanym i tak dalej. Powiedzmy w granicach tygodnia, co? Wszystkie materiały otrzyma pan od nas, możemy nawet dostarczyzh coś w rodzaju schematu, planu, według kturego życzylibyśmy sobie... a pan tylko wygładzi wprawnNo rkkNo i rzecz nabierze właściwego blasku. A podpisaliby sik pod tym artykułem trzej wybitni synowie naszego miasta - poseł do parlamentu Roscheper Nant, sławny pisarz Baniew i passtwowy laureat doktor Rem Kwadryga... NieYAle mu to idzie, pomyślał Wiktor. A my, ci z drugiej strony, nie mamy nawet cienia takiej wytrwałości. Byłoby bicie piany, chodzenie dookoła Wojtek - żeby tylko nie urazizh człowieka, nie poddawazh go przesadnej presji, żeby tylko, nie daj Boże, nie posNodził nas o prywatk... Wybitni synowie miasta! A przecież ten łajdak jest absolutnie pewny, że ja artykuł napiszk i podpiszk, że nie mam wyjścia, że zesłany Baniew bkdzie musiał podnieśzh rkce do gury i w pocie duszy odpracowazh swuj beztroski pobyt w rodzinnym mieście... I o schemacie wspomniał... dobrze wiemy, jaki to musi byzh schemat, żeby obryzganego prezydenckNo ślinNo Baniewa nawet teraz można było wydrukowazh. Ta - ak, panie Baniew, lubi pan koniak, lubi pan dziewczynki, i marynowane minogi z cebulkNo też pan lubi, wikc musisz pan polubizh pana burmistrza... - Zastanowik sik nad passkNo propozycjNo - powiedział, uśmiechajNoc sik. - Pomysł wydaje mi sik wystarczajNoco interesujNocy, ale zrealizowanie go wymaga pewnej ugody z sumieniem - obleśnie mrugnNoł do burmistrza. Burmistrz zarechotał. - No a jak! "Sumienie narodu, precyzyjne zwierciadło" i tak dalej... Pamiktam, jakże inaczej... - ponownie nachylił sik do Wiktora z minNo spiskowca. - Zapraszam pana na jutro do siebie - zahuczał. - BkdNo wyłNocznie sami swoi. Tylko, uprzedzam, bez żon. No? - Tu - oznajmił Wiktor wstajNoc - jestem zmuszony stanowczo odrzucizh passkNo propozycjk. Mam ważne sprawy - znowu obleśnie mrugnNoł. - W sanatorium. Rozstali sik nieomal jak przyjaciele. Pisarz Baniew został zaliczony do miejscowej elity i żeby doprowadzizh do porzNodku roztrzksione takim zaszczytem nerwy, zmuszony był wychłeptazh szklaneczkk koniaku natychmiast, jak tylko plecy pana burmistrza znikły za drzwiami. Można oczywiście wyjechazh stNod do wszystkich diabłuw, myślał Wiktor. Za granick mnie nie wypuszczNo, zresztNo nie chck wyjeżdżazh za granick, co ja tam bkdk robił, wszkdzie jest tak samo. Ale i w tym kraju znajdzie sik sporo miejsc, w kturych można sik schowazh i przesiedziezh. Wyobraził sobie słoneczne przestrzenie, bukowe zagajniki, upajajNoce powietrze, milczNocych farmeruw, zapachy mleka i miodu... i nawozu, i komary, i smrud wychodka, i straszliwNo nudk... staroświeckie telewizory oraz miejscowNo inteligencjk: cwany pop - dziwkarz, wiecznie pijany nauczyciel, samogon... ZresztNo, co tu gadazh, jest gdzie pojechazh. Ale przecież tylko tego im trzeba, żebym gdzieś wyjechał, żebym zszedł z oczu, skrył sik w mysiej dziurze, i to z własnej woli, bez przymusu, ponieważ gdyby mnie zesłali, podniusłby sik krzyk, hałas, mieliby kłopoty... na tym polega cały kłopot, że bkdNo bardzo zadowoleni - wyjechał, zamk