wyrzuty - nie zadzwonił. ZdjNoł płaszcz, popatrzył na truskawki, zszedł do kuchni i wyprosił butelkk śmietanki. Kiedy wrucił, w pokoju siedział Pawor. - Dzies dobry - powiedział Pawor z oślepiajNocym uśmiechem. Wiktor podszedł do stołu, wysypał truskawki do miski, zalał śmietankNo, posypał cukrem i usiadł. - No, dzies dobry, dzies dobry - odparł ponuro. - Ma pan mi coś do powiedzenia? Nie miał ochoty patrzezh na Pawora. Po pierwsze Pawor był kanaliNo, a po drugie okazuje sik, że nie jest przyjemnie patrzezh na człowieka, kturego sik zakapowało. Nawet jeżeli to kanalia i nawet jeżeli zakapowałeś go z najszlachetniejszych pobudek. - Wiktorze, proszk mnie wysłuchazh - odezwał sik Pawor. - Jestem gotuw przeprosizh pana. Obaj zachowywaliśmy sik idiotycznie - ale ja chyba bardziej. To wszystko z powodu służbowych kłopotuw. Szczerze proszk o wybaczenie. Byłoby mi diabelnie przykro, gdybyśmy pogniewali sik na siebie z powodu takiego głupstwa. Wiktor zamieszał truskawki łyżeczkNo i zaczNoł jeśzh. - Jak Boga kocham, ostatnio mi sik nie wiedzie - ciNognNoł Pawor dalej - jestem zły na cały świat. Nikt mi nie wspułczuje, nikt nie pomaga, ta świnia burmistrz wciNognNoł mnie w brudnNo aferk... - Panie Summan - powiedział Wiktor. - Niech pan nie udaje idioty. NieYAle pan potrafi udawazh, ale ja na szczkście rozszyfrowałem pana i studiowanie pana aktorskich talentuw nie sprawia mi żadnej przyjemności. Nie chciałbym sobie psuzh apetytu, wikc może pan sobie pujdzie. - Wiktorze - rzekł Pawor z wyrzutem. - Przecież jesteśmy dorośli. Nie można przecież przywiNozywazh takiej wagi do gadania przy stole. Czyżby pan uwierzył, że te głupstwa, kture wygadywałem, to moje poglNody? Migrena, przykrości, katar... Czego można wymagazh od człowieka w takiej sytuacji? - Można wymagazh, żeby człowiek nie bił mnie z tyłu kastetem po głowie - wyjaśnił Wiktor. - A jeżeli już bije - rużnie bywa na świecie - żeby potem nie udawał przyjaciela. - Ach wikc o to chodzi - odparł Pawor z zadumNo. Jego twarz niespodziewanie jakby zmizerniała. - Niech pan posłucha, wszystko panu wytłumaczk. To był czysty przypadek. Nie miałem pojkcia, że to pan. A poza tym... Sam pan przecież powiedział, że rużnie bywa. - Panie Summan - oznajmił Wiktor oblizuj Noc łyżkk. - Nigdy nie przepadałem za ludYAmi passkiej profesji. Jednego nawet zastrzeliłem - był bardzo odważny w sztabie, kiedy oskarżał oficeruw o nielojalnośzh, ale kiedy go posłano na pierwszNo linik... Wikc niech sik pan wynosi. Jednakże Pawor nie wyniusł sik. Zapalił papierosa, założył nogk na nogk i rozwalił sik w fotelu. Jasne - chłop jak dNob, na pewno zna karate, w kieszeni ma kastet... Dobrze byłoby sik rozzłościzh... Czego on, jak Boga kocham, psuje mi apetyt... - Widzk, że pan dużo wie - stwierdził Pawor. - To niedobrze. Mam na myśli - dla pana. No, dobra. Jednego tylko pan nie wie, że ja osobiście szczerze pana lubik i szanujk. Niech sik pan nie wzdryga i nie udaje, że zbiera sik panu na wymioty. Muwik serio. Z przyjemnościNo gotuw jestem wyrazizh ubolewanie z powodu incydentu z kastetem. Przyznajk nawet, że wiedziałem kogo bijk, ale nie miałem innego wyjścia. Za rogiem leży jedyny świadek, atu jeszcze pan nadszedł... No wikc jedyne co mogłem zrobizh, to uderzyzh pana możliwie delikatnie i tak zresztNo zrobiłem. Za co jak najszczerzej przepraszam. Pawor wykonał arystokratyczny gest. Wiktor patrzył na niego nawet z niejakiego rodzaju ciekawościNo. W sytuacji tej było coś nowego, coś czego jeszcze nigdy nie doświadczył i co nawet trudno było sobie wyobrazizh. - Jednakże przepraszazh za to, że jestem funkcjonariuszem wiadomego departamentu - muwił dalej Pawor - nie mogk i zresztNo nie chck, muwiNoc szczerze. Proszk sobie nie wyobrażazh, że tam u nas zebrali sik sami dusiciele wolnej myśli i łajdaki karierowicze. Tak - pracujk w kontrwywiadzie. Tak - wykonujk brudnNo robotk. Tylko że każda robota jest brudna, czysta robota nie istnieje. Pan w swoich powieściach przedstawia podświadomośzh, swoje sławetne libido, no a ja to robik inaczej... O szczegułach panu nie opowiem, bo nie mogk, zresztNo, sam pan sik pewnie wszystkiego domyśla. Tak, śledzk leprozorium, nienawidzk tych mokrych stworuw, bojk sik ich - i nie tylko o siebie sik bojk, bojk sik o wszystkich ludzi, kturzy sNo coś warci. O pana na przykład. Przecież pan ni cholery nie rozumie. Wolny artysta, człowiek emocji, ach, och - i koniec rozmowy. A tu chodzi o losy systemu. Albo, jeżeli pan woli - o losy ludzkości. Nie podoba sik panu prezydent - dyktator, tyran, idiota... Ale nadciNoga taka dyktatura, jaka sik wam, wolnym artystom, nawet nie śniła. Wczoraj w restauracji nagadałem głupstw, ale było w tym racjonalne ziarno - człowiek jest zwierzkciem anarchistycznym, i anarchia go zniszczy, jeżeli system nie bkdzie wystarczajNoco mocny. A wikc passkie ulubione mokrzaki proponujNo takNo dyktaturk, że dla zwykłego człowieka po prostu nie bkdzie już miejsca. Pan myśli, że jeśli ktoś cytuje Zurtzmansora albo Hegla to hoho! Ale taki człowiek patrzy na pana i widzi jedno wielkie guwno, i wcale mu pana nie żal, dlatego że i według Hegla jest pan guwnem i według Zurtzmansora także guwnem. Guwnem zdefiniowanym. A to co sik znajduje poza granicami tej definicji - już go nie interesuje. Pan prezydent na skutek swego wrodzonego ograniczenia - no, nawymyśla panu, no, w ostatecznym wypadku każe posadzizh, ale potem wypuści z okazji świkta narodowego i pełen najlepszych uczuzh jeszcze zaprosi pana na obiad. Lecz Zurtzmansor popatrzy na pana przez lupk i zakwalifikuje - psie guwno nie nadajNoce sik do niczego - i wnikliwie kierowany wielkim intelektem, przemyśleniami światowej filozofii, strzepnie brudnNo ścierkNo do wiadra na śmiecie i zapomni, że pan kiedyś istniał... Wiktor aż przestał jeśzh. To było dziwne widowisko, nieoczekiwane. Pawor denerwował sik, wargi mu drżały, z twarzy odpłynkła krew, nawet oddychał z trudem. WyraYAnie wierzył w to co muwił, w jego oczach zastygło przerażajNoce widmo straszliwego świata. No, no powiedział do siebie Wiktor ostrzegawczo. To przecież wrug, oprawca. To przecież aktor, prubuje cik kupizh za złamany szelNog... Nagle zrozumiał, że ze wszystkich sił stara odepchnNozh sik od Pawora. To przecież urzkdnik, nie zapominaj o tym. Z definicji nie może kierowazh sik ideowymi pobudkami - kazano mu - no to pracuje jak umie. KażNo mu bronizh mokrzakuw - bkdzie ich bronizh. Znam te ścierwa, niejednego już widziałem... Pawor wziNoł sik w garśzh i uśmiechnNoł. - Wiem co pan myśli - powiedział. - Na passkiej twarzy widazh jak prubuj e pan odgadnNozh - czego ten typ sik przyczepił, czego ode mnie chce. Proszk wikc sobie wyobrazizh, że niczego od pana nie chck. Po prostu szczerze pragnk pana ostrzec, żeby pan sik zorientował w sytuacji i stanNoł po właściwej stronie... - boleściwie wyszczerzył zkby. - Nie chck, żeby pan stał sik zdrajcNo ludzkości. Potem ocknie sik pan - i bkdzie za puYAno... Nie muwik już o tym, że w ogule powinien sik pan stNod wynieśzh i przyszedłem tu, by pana do tego namuwizh. NadchodzNo cikżkie czasy, zwierzchnośzh jest w stadium służbowej gorliwości, niekturym dano do zrozumienia, że niby kiepsko pracujecie, panowie, jakieś nieporzNodki... Ale to jeszcze drobiazg, o tym jeszcze porozmawiamy. Ja chck, żeby pan zrozumiał to, co najważniejsze. A najważniejsze to nie to, co bkdzie jutro. Jutro oni jeszcze bkdNo siedziezh u siebie za drutem kolczastym pod strażNo tych kretynuw... - znowu wyszczerzył zkby. - Ale za jakieś dziesikzh lat... Wiktor już nie dowiedział sik, co bkdzie za dziesikzh lat. Drzwi otwarły sik bez pukania i weszli dwaj w jednakowych szarych płaszczach i Wiktor od razu wiedział co to za jedni. Automatycznie ścisnkło go w dołku i pokornie wstał, czujNoc mdłości i bezsilnośzh. Ale powiedziano mu: "Siadazh, a Faworowi": "Wstazh". - Pawor Summan, jest pan aresztowany. Pawor, biały, nawet jakoś niebieskawo biały jak odciNogane mleko, wstał i powiedział ochryple. - Nakaz. Pokazali mu jakiś papierek i kiedy patrzył na ten świstek niewidzNocymi oczami, ujkli go pod łokcie, wyprowadzili i zamknkli za sobNo drzwi. Wiktor nadal siedział jakby wypuszczono z niego powietrze, patrzył na miskk z truskawkami i powtarzał sobie: "niech sik zagryzajNo wzajemnie, niech sik zagryzajNo..." WciNoż czekał na odgłos zapuszczanego silnika na ulicy i stuk drzwi, ale sik nie doczekał. Wtedy zapalił i czujNoc, że już dłużej nie może tak siedziezh, czujNoc, że musi z kimś porozmawiazh, zapomniezh, albo ostatecznie napizh sik z kimś wudki, wyszedł na korytarz. InteresujNoce, skNod wiedzieli, że on jest u mnie. Nie, to wcale nie jest interesujNoce. Nic interesujNocego w tym nie ma... Na klatce schodowej majaczył wysoki profesjonalista. Było tak niezwyczajnie widziezh go samego, że Wiktor obejrzał sik i rzeczywiście - w kNocie na kanapie siedział młody mkżczyzna z teczkNo i rozkładał gazetk. - A, otuż i on - powiedział wysoki. Młody mkżczyzna spojrzał na Wiktora, wstał i zaczai składazh gazetk. - Właśnie wybierałem sik do pana - powiedział wysoki. - Ale jeżeli już tak wyszło, chodYAmy do nas, tam bkdzie spokojniej. Wiktorowi było wszystko jedno dokNod pujdzie, wikc pokornie powlukł sik na drugie piktro. Wysoki dłuższNo chwilk otwierał drzwi numer trzysta dwanaście. Miał cały pkk kluczy i zdaje sik, wyprubował je wszystkie. Tymczasem Wiktor i młody człowiek w okularach stali obok siebie, i młody człowiek miał bardzo znudzony wyraz twarzy, Wiktor zaś zastanawiał sik, co by sik stało, gdyby dazh mu teraz w łeb. wyrwazh teczkk i pobiec korytarzem. Potem weszli do środka i młody człowiek natychmiast wyszedł do sypialni po lewej stronie, a wysoki powiedział do Wiktora: "Chwileczkk" i oddalił sik do sypialni po prawej stronie. Wiktor usiadł przy stole ze szlachetnego drewna i zaczNoł wodzizh palcem po szorstkich kułkach pozostawionych na politurze przez szklanki i kieliszki. KrNożkuw było mnustwo, ze stołem nikt sik nie cackał, nie zwracano uwagi na szlachetne drewno, kładziono na nim zapalone papierosy i co najmniej raz strzNośnikto atrament z piura. Potem ze swojej sypialni wyszedł młody człowiek - tym razem bez teczki i marynarki, w domowych kapciach, z gazetNo w jednej rkce i pełnNo szklankNo w drugiej. Usiadł w swoim fotelu pod lampNo i natychmiast ze swojej sypialni pojawił sik wysoki z tacNo, kturNo postawił na stole. Na tacy stała zaczkta butelka szkockiej, szklanka i leżało spore, kwadratowe pudełko. - Najpierw formalności - powiedział wysoki. - Chociaż nie, najpierw druga szklanka - rozejrzał sik, wziNoł z biurka szklany kubeczek na ołuwki, zajrzał do niego, wytrzNosnNoł, dmuchnNoł i postawił na tacy. - A wikc formalności - powturzył. Wyprostował sik, stanNoł w postawie zasadniczej i surowo wybałuszył oczy. Młody człowiek odłożył gazetk, wstał ruwnież, ze znudzeniem patrzNoc w ściank. Wtedy Wiktor podniusł sik ruwnież. - Wiktorze Baniew! - przemuwił wysoki urzkdowo wzniosłym tonem. - Szanowny panie! W imieniu i na specjalne polecenie pana prezydenta, mam zaszczyt wrkczyzh panu medal "Srebrnej Koniczyny drugiej klasy" w nagrodk za szczegulne usługi okazane departamentowi, ktury mam honor tu reprezentowazh! Otworzył granatowe pudełko, uroczyście wyjNoł z niego medal na białej wstNożeczce z mory i zaczNoł przypinazh go do piersi Wiktora. Młody człowiek zareagował grzecznymi oklaskami. Nastkpnie wysoki wrkczył Wiktorowi legitymacjk i pudełko, uścisnNoł mu dłos, cofnNoł sik o krok, przez chwilk z zachwytem kontemplował i też zaklaskał. Wiktor, czujNoc sik jak idiota, ruwnież zaczNoł klaskazh. - A teraz trzeba to oblazh - oznajmił wysoki Wszyscy usiedli. Wysoki rozlał whisky, sobie wziNoł kubeczek na ołuwki. - Zdrowie kawalera "Koniczyny"! - powiedział. Wszyscy ponownie wstali, wymienili uśmiechy, wypili i znowu usiedli. Młody człowiek w okularach natychmiast wziNoł gazetk i zasłonił sik niNo. - Trzeciej klasy, zdaje sik, już pan ma - rzekł wysoki. Teraz tylko jeszcze pierwsza i bkdzie pan pełnym kawalerem. Bezpłatne przejazdy i tak dalej. Za co panu dali ten pierwszy? - Nie pamiktam - odparł Wiktor. - Coś tam było, pewnie zabiłem kogoś... A, przypomniałem sobie. To za kitchegasski przyczułek. - O! - rzucił wysoki i znowu rozlał whisky. - A ja na wojnie nie byłem. Nie zdNożyłem. - Miał pan szczkście - stwierdził Wiktor. Wypili. - MuwiNoc mikdzy nami, nie mam pojkcia za co dostałem ten medal. - Przecież powiedziałem - za szczegulne zasługi. - Za Summana, czy jak? - zapytał Wiktor, uśmiechajNoc sik gorzko. - Niech pan przestanie! - rzekł wysoki. - Jest pan przecież ważnNo osobistościNo, przecież tam, w kołach. .. - niejasno pomachał rkkNo dookoła ucha. - W jakich znowu kołach... - powiedział Wiktor. - Wiemy, wiemy! - figlarnie zawołał wysoki. - Wszyscy wiemy. Generał Pferd, generał Pukki, pułkownik Bambarcha... Brawo. - Pierwszy raz słyszk - odparł Wiktor nerwowo. - RozpoczNoł sprawk pułkownik. Nikt, jak pan sam rozumie, nie protestował - ja myślk! No, a potem generał Pferd był z raportem u prezydenta i podsunNoł mu wniosek na pana... - Wysoki roześmiał sik. - Podobno było niezłe kino. Stary wrzeszczał: "Jaki Baniew? Kuplecista? Za nic!" Ale generał do niego, tak surowo: "Trzeba tak, wasza magnificencjo!" Słowem udało sik. Staruszek nawet sik wzruszył, dobra, powiada, przebaczam. Co tam mikdzy wami zaszło? - Nic takiego - niechktnie odpowiedział Wiktor. - Posprzeczaliśmy sik na temat literatury. - Rzeczywiście pisze pan ksiNożki? - zapytał wysoki. - Tak. Jak pułkownik Lawrence. - I jak, przyzwoicie płacNo? - Też bkdk chyba musiał sprubowazh - oznajmił wysoki. - Tylko, że ciNogle nie mam czasu. To jedno, to drugie... - Tak, czasu brakuje - zgodził sik Wiktor. Przy każdym ruchu medal kiwał sik i stukał po żebrach. Wrażenie było takie, jak przy kataplazmach. Że jak sik zdejmie, od razu bkdzie lżej. - Wie pan - rzekł wstajNoc - ja już sobie pujdk. Najwyższy czas. Najwyższy czas. Wysoki natychmiast sik poderwał. - Do widzenia - powiedział. - Do widzenia. - Mam honor pożegnazh - skłonił sik wysoki. Młody człowiek w okularach opuścił gazetk i skłonił sik. Wiktor wyszedł na korytarz i natychmiast zdarł z siebie medal. Miał okropnNo ochotk wrzucizh go do kosza na śmiecie, ale sik powstrzymał i wsadził go do kieszeni. Zszedł na duł do kuchni, wziNoł butelkk dżinu, a kiedy wracał, recepcjonista oznajmił: - Panie Baniew, dzwonił do pana pan burmistrz. Nie było pana w pokoju i ja... - Czego chciał? - ponuro zapytał Wiktor. - Prosił, żeby pan do niego niezwłocznie zadzwonił. Idzie pan do siebie? Jeżeli pan burmistrz zadzwoni jeszcze raz... - Proszk mu powiedziezh, żeby mnie pocałował w dupk - odparł Wiktor. - Teraz wyłNoczk u siebie telefon, a jeżeli on zadzwoni proszk mu właśnie tak powturzyzh: pan Baniew, kawaler Koniczyny drugiej klasy proponuje, żeby pan, panie burmistrzu, pocałował go w dupk. ZamknNoł sik w swoim pokoju, wyłNoczył telefon i z jakiegoś powodu przykrył go poduszkNo. Potem usiadł przy swoim stole, nalał dżinu i nie rozwadniajNoc go, wypił duszkiem całNo szklankk. Dżin sparzył gardło i przełyk. Wtedy złapał łyżkk i zaczNoł zjadazh truskawki ze śmietankNo nie wiedzNoc co robi. Mam dosyzh, mam dosyzh, myślał. Nic nie chck, ani orderuw, ani honorariuw, ani waszej jałmużny, nie potrzeba mi waszej opieki, ani waszej nienawiści, ani waszej miłości, zostawcie mnie samego, mam po uszy siebie samego, nie wplNotujcie mnie w wasze afery.... ŚcisnNoł rkkami głowk, żeby nie widziezh przed sobNo sinawobiałej twarzy Pawora i tych bezbarwnych i bezlitosnych pyskuw w jednakowych płaszczach. Generał Pferd z wami, generał Buttock, generał Arschmann razem z waszymi uściskami i orderami, i Zurtzmansor z odklejonNo twarzNo... WciNoż prubował zrozumiezh, co mu to przypomina. Wypił jeszcze puł szklanki i zrozumiał, że w konwulsjach zwija sik na dnie okopu, a ziemia wywraca sik pod nim, całe warstwy geologiczne, gigantyczne masy granitu, bazaltu, lawy wypierajNo sik wzajemnie, jkczNoc z wysiłku wypuczajNo sik, wybrzuszajNo i przy okazji, nie zwracajNoc uwagi, wyciskajNo go na gurk, coraz wyżej, wyduszajNo z okopu, wznoszNo nad ziemiNo, a czasy sNo cikżkie, władza ma atak służbowej gorliwości, zwrucono uwagk, że kiepsko pracujecie, a on tu na widoku, goluteski zasłania oczy rkkami, wypchnikty z okopu. Opaśzh by na dno, myślał. Opaśzh by na samo dno, żeby nikt nie słyszał i nie widział. Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna i ktoś mu podpowiedział: uciec radarom. Tak, tak. Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, uciec radarom. I nikomu nie dazh znazh o sobie. Nie ma mnie, nie ma. Milczk. Sami sik wygrzebujcie. Boże, dlaczego w żaden sposub nie mogk zostazh cynikiem? Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, uciec radarom, leżezh i spazh. Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, powtarzał, swoich sygnałuw nigdzie nie słazh. Poczuł już rytm, i od razu przyszło: dośzh mam po uszy, po czubek głowy. Wszystko mi zbrzydło. Zbrzydło mi do dna... Nadal sobie dżinu i wypił. Wudka, gitara, muzyka, pieśs, opaśzh by na dno jak łudYA podwodna... Gdzie jest banjo, pomyślał. Gdzie ja podziałem banjo? Wlazł pod łużko i wyciNognNoł banjo. Mam was wszystkich gdzieś, pomyślał. Och, do jakiego stopnia mam was gdzieś! Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, uciec radarom. Rytmicznie uderzał po strunach i w tym rytmie poczNotkowo stuł, a nastkpnie cały świat zaczai przytupywazh i poruszazh ramionami. Wszyscy generałowie i pułkownicy, wszyscy mokrzy ludzie z odpadajNocymi twarzami, wszystkie departamenty bezpieczesstwa, wszyscy prezydenci i Pawor Summan, kturemu wykrkcano rkce i bito po mordzie... Dośzh mam po uszy, po czubek głowy, Boże jak ja mam serdecznie dośzh, wudka, gitara, muzyka, pieśs. Opaśzh by na dno, opaśzh by na dno... Uciec radarom, leżezh i spazh... ŁudYA podwodna... i wypizh do dna i do ostatka... łagier nie matka. * Do drzwi już od dawna ktoś pukał coraz głośniej i głośniej i Wiktor wreszcie usłyszał, ale sik nie przestraszył, dlatego że to nie było TO pukanie. Zwyczajne, cieszNoce uszy pukanie normalnego człowieka, ktury sik złości, że mu nie otwierajNo. Wiktor otworzył drzwi. To był Golem. - Wesoło panu? - zapytał. - Pawora aresztowano. - Wiem, wiem - odpowiedział wesoło Wiktor. - Niech pan siada i słucha... Golem nie usiadł, ale Wiktor i tak uderzył w struny i zaśpiewał: Dośzh mam po uszy, po czubek głowy, Boże, jak ja mam serdecznie dośzh, Opaśzh by na dno, jak łudYA podwodna, Wszystkim radarom uciec na złośzh. - Dalej jeszcze nie mam. - krzyknNoł. - Dalej bkdzie kac, spazh, pizh, nic, do ostatka, lagier - nie matka... A potem - niech pan słucha: Kurwa, czy wudka, nic nie pomogło. Kurwa paskuda, po wudce kac. Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, Uciec radarom, leżezh i spazh. Wszystko mi zbrzydło, zbrzydło mi do dna. Wudka, gitara, muzyka, pieśs. Opaśzh by na dno jak łudYA podwodna, Opaśzh by na dno i miezh to gdzieś. - Koniec! - krzyknNoł i rzucił banjo na łużko. Poczuł ogromnNo ulgk, jak gdyby coś sik zmieniło, jakby nagle stał sik bardzo potrzebny, tam nad okopem na oczach wszystkich - oderwał dłonie od zmrużonych oczu, spojrzał na szare, brudne pole, na zardzewiały drut kolczasty, szare toboły, kture niedawno były ludYAmi, niemrawNo, monotonnNo krzNotanink, kturNo kiedyś nazywano życiem i ze wszystkich stron ludzie zaczkli wstawazh z okopu, ktoś cofnNoł palec ze spustu... - Zazdroszczk panu - powiedział Golem. - Ale czy nie czas usiNośzh do artykułu? - Mowy nie ma - odrzekł Wiktor. - Pan mnie jeszcze nie zna, Golem - mam ich wszystkich gdzieś. I niech pan wreszcie usiNodzie do diabła! Jestem pijany, i, i niech sik pan też napije. Proszk sik rozebrazh... Niech sik pan rozbiera, do kogo muwik! - wrzasnNoł. - I siada! Tu jest szklanka, niech pan pije! Nic pan nie rozumie, chociaż jest pan prorokiem. A ja na to nie pozwolk. Nie rozumiezh - to moja prerogatywa. Na tym świecie wszyscy zbyt dobrze wszystko rozumiejNo - co byzh powinno, co jest i co bkdzie, i ogromnie brakuje ludzi, kturzy nie rozumiejNo. Zastanawiał sik pan kiedyś, na czym polega moja wartośzh? Tylko na tym, że nie rozumiem. OdsłaniajNoc przede mnNo olśniewajNoce perspektywy - ale ja muwik, nie, nic z tego nie rozumiem. OgłupiajNo mnie teoriami uproszczonymi do granic możliwości - ale ja muwik, nie, nadal nic nie rozumiem... Właśnie dlatego jestem potrzebny... Chce pan truskawek? Chociaż zdaje sik, że już wszystkie zjadłem. W takim razie zapalimy sobie... Wstał i przespacerował sik po pokoju. Golem ze szklankNo w rkku obserwował go nie odwracajNoc głowy. - To zdumiewajNocy paradoks, Golem. Były czasy, kiedy wszystko rozumiałem. Miałem szesnaście lat, byłem starszym rycerzem Legii, rozumiałem absolutnie wszystko i na nic nikomu nie byłem potrzebny! W jakiejś bijatyce rozwalono mi głowk, miesiNoc przeleżałem w szpitalu, a wszystko szło swojNo kolejNo - Legia zwyciksko maszerowała naprzud beze mnie, pan prezydent nieubłaganie stawał sik panem prezydentem - także beze mnie. Wszyscy świetnie obchodzili sik beze mnie. Potem to samo powturzyło sik na wojnie. Byłem oficerem, dostawałem ordery i naturalnie wszystko rozumiałem. Przestrzelono mi pierś, trafiłem do szpitala - no i co, czy ktoś zainteresował sik, gdzie jest Baniew, co sik stało z Baniewem, gdzie sik podział nasz odważny, wszystko rozumiejNocy Baniew? Takiego wała! Ale za to kiedy przestałem rozumiezh cokolwiek - o, wtedy wszystko sik zmieniło. Wszystkie gazety mnie zauważyły. Wszystkie departamenty. Pan prezydent osobiście zaszczycił... No? Wyobraża pan sobie, jaka to rzadkośzh - człowiek, ktury nie rozumie! Wszyscy go znajNo, troszczNo sik o niego generałowie i pokuj... e - e... pułkownicy, jest okropnie potrzebny mokrzakom, uważa sik, że to jest ktoś, koszmar! Dlaczego? A dlatego, panowie, że nic nie rozumie. - Wiktor usiadł. - Bardzo jestem pijany? - zapytał. - Owszem - powiedział Golem. - Ale to nieważne, niech pan muwi dalej. Wiktor rozłożył rkce. - To już wszystko - oznajmił przepraszajNoco. - Wyczerpałem sik... Może zaśpiewazh panu? - Niech pan śpiewa - zgodził sik Golem. Wiktor wziNoł banjo i zaczai śpiewazh. Zaśpiewał "Piosenkk dzielnych żołnierzy", potem "Uratowanych ludzi", potem "O pastuchu, kturemu byk wybił jedno oko i ktury dlatego poszedł na zielonNo passtwowNo granick", potem "Dośzh mam po uszy", potem "Miasto obojktnych", potem o prawdzie i kłamstwie, potem znowu "Dośzh mam po uszy", potem hymn passtwowy na melodik "Ach, co za nużki", ale zapomniał słuw, pomylił zwrotki i odłożył banjo. - Znowu wyczerpałem sik - oznajmił ze smutkiem. - Wikc powiada pan, że aresztowano Pawora? A ja o tym wiem. Siedział akurat u mnie, tam gdzie pan siedzi... Czy pan wie, co on chciał powiedziezh, tylko nie zdNożył? Że za dziesikzh lat mokrzaki opanujNo kulk ziemskNo i wszystkich nas zlikwidujNo. A co pan sadzi? - Raczej wNotpik - powiedział Golem. - ZresztNo, po co nas likwidowazh? Sami sik wzajemnie zlikwidujemy. - A mokrzaki? - Byzh może nie pozwolNo nam sik zlikwidowazh... Trudno powiedziezh. - A byzh może jeszcze pomogNo? - rzekł Wiktor z pijackim uśmiechem. - Przecież my nawet zabijazh nie umiemy. Dziesikzh tysikcy lat wybijamy sik i rezultaty wciNoż sNo nie najlepsze... Proszk posłuchazh, Golem, po co pan mnie okłamywał opowiadajNoc o ich leczeniu? Oni wcale nie sNo chorzy, sNo zdrowsi od nas, tylko nie wiadomo dlaczego żułci... - Hm - mruknNoł Golem. - SkNod ma pan takie informacje? Nic o tym nie wiem. - Dobra, dobra, wikcej mnie pan nie oszuka. Rozmawiałem z Żur,., z Zu... Zurtzmansorem. Wszystko mi opowiedział - tajny instytut... założyli opaski w celu zachowania... Wie pan, Golem, oni tam u was wyobrażajNo sobie, że mogNo manipulowazh generałem Pferdem bezgranicznie długo. Ale tak naprawdk - to sNo kacyki na piktnaście minut. Generał zeżre ich razem z opaskami i rkkawiczkami, kiedy sik przegłodzi... Fu, do diabła, ależ ja jestem pijany - wszystko płynie... Trochk jednak udawał. WyraYAnie widział przed sobNo grubo ciosanNo, szarawNo twarz i maleskie, niezwykle czujne oczka. - I Zurtzmansor powiedział panu, że jest zdrowy? - Tak - oznajmił Wiktor. - ZresztNo nie pamiktam... Raczej chyba nie... Ale i tak przecież widazh. Golem poskrobał podbrudek krawkdziNo szklanki. - Szkoda, że pan jest pijany - rzeki. - ZresztNo, może to i lepiej. Mam dzisiaj nastruj. Chce pan, żebym opowiedział wszystko czego sik domyślam i co wiem o mokrzakach? - Niech pan muwi - zgodził sik Wiktor. - Tylko proszk wikcej nie kłamazh. - Choroba okularnicza - powiedział Golem - to bardzo interesujNoca rzecz. Czy wie pan kogo atakuje ta choroba? - zamilkł. - Nie, nic panu nie opowiem. - E tam - odparł Wiktor. - Przecież pan już zaczNoł. - Jestem głupi, dlatego zaczNołem - stwierdził Golem. Spojrzał na Wiktora i uśmiechnNoł sik. - Proszk o pytania - powiedział. - Jeżeli pytania bkdNo głupie, z przyjemnościNo na nie odpowiem... Niech pan zaczyna, bo sik znowu rozmyślk. Ktoś zapukał do drzwi. - Wynosizh sik do diabła! - wrzasnNoł Wiktor. - Jestem zajkty! - Przepraszam panie Baniew - odezwał sik nieśmiały głos recepcjonisty. - Ale dzwoni passka małżonka. - Kłamstwo! Nie mam żadnej małżonki.. ZresztNo, pardon. Zapomniałem. Dobra, zaraz do niej zadzwonik, dzikkujk - złapał szklankk, nalał po brzegi, wrkczył Goleniowi i rzekł - Proszk pizh i nie myślezh o niczym. Ja zaraz. WłNoczył telefon i nakrkcił numer Loli. Lola rozmawiała bardzo sucho - daruj, że ci przeszkadzam, ale mam zamiar jechazh do Irmy, może bkdziesz łaskaw sik przyłNoczyzh. - Nie - odpowiedział Wiktor. - Nie bkdk łaskaw. Jestem zajkty. - Pomimo wszystko ona jest ruwnież twojNo curkNo! Czyżbyś upadł tak nisko.. - Jestem zajkty! - ryknNoł Wiktor. - Nie wzruszajNo cik losy twojej, curki? - Przestas udawazh idiotkk - powiedział Wiktor. - Zdaje sik, że chciałaś pozbyzh sik Irmy. Pozbyłaś sik. Czego ci jeszcze trzeba? Lola zaczkła płakazh. - Przestas - rzekł Wiktor krzywiNoc sik. - Irmie jest tam dobrze. Lepiej niż na najlepszej pensji. JedYA i sama sik przekonaj. - Ordynarna, bezduszna, egoistyczna świnia - oświadczyła Lola i odłożyła słuchawkk. Wiktor zaklNoł szeptem, znowu wyłNoczył telefon i wrucił do stołu. - Niech pan posłucha, Golem - powiedział. - Co wy tam wyprawiacie z moimi dziezhmi? Jeśli przygotowujecie sobie zmiank, to ja sik nie zgadzam. - JakNo zmiank? - No, jakNo... Właśnie pytam pana - jakNo? - O ile mi wiadomo - odparł Golem. - Dzieci sNo bardzo zadowolone. - To nic nie znaczy... I bez pana wiem, że sNo zadowolone. Ale co one tam robiNo? - Kto? - Dzieci. - A czy one panu nie powiedziały? - Jak mi mogły cokolwiek powiedziezh, jeżeli ja jestem tu, a one tam? - One budujNo nowy świat - rzekł Golem. - A... Tak, to mi powiedziały. Ale to przecież tylko tak, filozofia... Znowu mnie pan okłamuje, Golem ! Jaki może byzh nowy świat za drutem kolczastym? Nowy świat pod komendNo generała Pferda! A jeżeli one sik zarażNo? - Czym? - zapytał Golem. - ChorobNo okularniczNo, oczywiście! - Po raz szusty powtarzam panu, że choroby genetyczne nie sNo zaraYAliwe! - Szusty, szusty... - wymamrotał Wiktor utraciwszy wNotek. - A co to w ogule takiego ta choroba okularnicza? Co przy niej boli? Może to też tajemnica? - Nie, to było wszkdzie publikowane. - No to niech pan opowie - zaproponował Wiktor. - Tylko bez terminologii. - W pierwszym okresie - zmiany na skurze. Pryszcze, pkcherze, szczegulnie na rkkach i nogach... czasami - ropiejNoce wrzody... - Niech pan posłucha, Golem, czy to w ogule jest ważne? - W jakim sensie? - Dla istoty rzeczy. - Dla istoty - nie - odparł Golem. - Myślałem, że to interesujNoce. - Ja chck zrozumiezh istotk! - oświadczył Wiktor dociekliwie. - Ale istoty pan nie zrozumie - powiedział Golem nieco podnoszNoc głos. - Dlaczego? - Po pierwsze dlatego, że jest pan pijany... - To jeszcze nie powud - rzekł Wiktor. - A po drugie dlatego, że tego w ogule nie da sik wytłumaczyzh. - Tak nigdy nie jest - oświadczył Wiktor. - Pan mi po prostu nie chce powiedziezh. Ale nie mam żalu. Tajemnica służbowa, rozpowszechnianie, trybunał wojskowy... Pawora na przykład zabrali... Bug z panem. Tylko nie rozumiem, dlaczego dziecko ma budowazh nowy świat w leprozorium. Czy nie było innego miejsca? - Nie było - odparł Golem. - W leprozorium mieszkajNo architekci. I kierownicy robut. - Z automatami - stwierdził Wiktor. - Widziałem. Nic nie rozumiem. Kturyś z was kłamie. Albo pan, albo Zurtzmansor. - Oczywiście, że Zurtzmansor - odpowiedział Golem z zimnNo krwiNo. - A byzh może kłamiecie obydwaj. Ale ja wierzk wam obu, dlatego, że coś w was jest... Niech pan mi tylko powie, Golem, czego oni chcNo? Ale uczciwie. - Szczkścia - powiedział Golem. - Dla kogo? Dla siebie? - Nie tylko. - A czyim kosztem? - Dla nich takie pytanie nie ma sensu - powoli odrzekł Golem. - Kosztem trawy, kosztem obłokuw, kosztem płynNocej wody... kosztem gwiazd. - Dokładnie tak jak my - stwierdził Wiktor. - No nie - zaprotestował Golem. - Zupełnie inaczej. - Dlaczego? My też... - Nie, dlatego, że my wydeptujemy trawk, rozpraszamy obłoki, spiktrzamy wodk... Zrozumiał mnie pan zbyt dosłownie, a to była analogia. - Nie rozumiem - odrzekł Wiktor. - Uprzedzałem pana. Sam rozumiem bardzo niewiele, ale sik domyślam. - A czy jest ktoś, kto rozumie? - Nie wiem. Raczej wNotpik. Byzh może dzieci... Ale nawet one jeżeli rozumiejNo, to po swojemu. Bardzo po swojemu. Wiktor wziNoł banjo i trNocił struny. Palce sik nie słuchały. Położył banjo na stole. - Golem - rzekł. - Jest pan komunistNo. Co u diabła robi pan w leprozorium? Dlaczego pan nie jest na barykadzie? Dlaczego nie na wiecu? Moskwa nie bkdzie z pana zadowolona. - Ja jestem architektem - spokojnie odparł Golem. - Jaki tam z pana architekt, jeśli pan ni cholery nie rozumie? I w ogule niech mi pan przestanie robizh wodk z muzgu. Przez godzink bijemy piank, a co mi pan powiedział? Pije pan muj dżin i mNoci mi w głowie. Wstyd, Golem. I do tego kłamie pan jak najkty. - Że jak najkty, to przesada - odpowiedział Golem. - Chociaż nie powiem, że nie. Oni nie miewajNo ropiejNocych wrzoduw. - Niech pan mi odda szklankk - zażNodał Wiktor. - Już pan sik napił - nalał sobie z butelki i wypił. - Diabli pana wiedzNo, Golem. Po co to wszystko? Dlaczego pan krkci? Jeśli może pan opowiedziezh, to niech pan opowie, a jeżeli to tajemnica - to po co było zaczynazh? - Wyjaśnienie jest bardzo proste - oznajmił niefrasobliwie Golem wyciNogajNoc nogi. - Przecież jestem prorokiem, sam pan mnie tak przezwał. A wszyscy prorocy sNo w takiej samej sytuacji - i dużo wiedzNo, i chcieliby opowiedziezh, podzielizh sik informacjNo w miłym towarzystwie, pochwalizh sik, żeby przydazh sobie powagi. Ale kiedy zaczynajNo opowiadazh, pojawia sik dziwne uczucie niewygody, niezrkczności... Wikc zaczynajNo wibrowazh tak jak Pan Bug, kiedy zadano mu pytanie w sprawie kamienia. - Jak pan sobie życzy - powiedział Wiktor. - Pojadk do leprozorium i wszystkiego dowiem sik bez pana. No, proszk mi coś podpowiedziezh... Obserwował z ciekawościNo jak traci władzk w rkkach i nogach i myślał, że dobrze byłoby wypizh jeszcze jednNo szklankk do kompletu, uwalizh sik spazh, a potem obudzizh sik i pojechazh do Diany. Wszystko właściwie zapowiada sik nie najgorzej. W ogule nie jest najgorzej. Wyobraził sobie, jak zaśpiewa Dianie o łodzi podwodnej i zrobiło mu sik zupełnie dobrze. WziNoł mokre wiosło, kture leżało na rufie, odepchnNoł sik od brzegu i łudkNo od razu zakołysało. Nie było żadnego deszczu, czerwono zachodziło słosce, wikc popłynNoł prosto ku słoscu, a wiosła odskakiwały od grzbietuw fal. Opaśzh by na dno... Zapewne by opadł, ale było mu jakoś głupio, dlatego, że nad uchem leniwie buczał głos Golenia: - .. .Oni sNo bardzo młodzi, wszystko przed nimi, a przed nami tylko oni. Rzecz jasna, że człowiek opanuje Wszechświat, ale nie bkdzie to rumiany - , umikśniony atleta, i oczywiście człowiek poradzi sobie sam ze sobNo, ale najpierw przemieni siebie. Natura nie oszukuje, dotrzyma swoich obietnic, ale nie tak jak myśleliśmy, i czksto nie tak jak byśmy chcieli. Zurtzmansor, ktury siedział na dziobie łodzi, odwrucił głowk, a wtedy okazało sik, że w ogule nie ma twarzy, twarz trzymał w rkku i twarz patrzyła na Wiktora - sympatyczna twarz, uczciwa, ale robiło sik niedobrze na jej widok, a Golem sik nie odczepiał, wciNoż buczał... - Niech pan sik kładzie spazh - wymamrotał Wiktor, wyciNogajNoc sik na dnie łodzi. Wrkgi wciskały mu sik w boki, było bardzo niewygodnie, ale tak okropnie chciało mu sik spazh. - Niech pan sik kładzie spazh, Golem... Kiedy sik obudził, stwierdził, że leży w łużku. Było ciemno, a w szyby bkbnił drobny deszcz. Wiktor z trudem wyciNognNoł rkkk w stronk nocnej lampki, ale palce trafiły na zimnNo, gładkNo ściank. Dziwne, pomyślał. A gdzie Diana? Czyżby nie był w sanatorium? Sprubował oblizazh wargi, ale gruby, chropawy jkzyk nie usłuchał go. Strasznie chciało mu sik palizh, ale palizh nie wolno było w żadnym wypadku... Aha, właściwie to chce mi sik pizh. "Diana!" - zawołał. Prawda, to nie sanatorium. W sanatorium lampka jest po prawej, a tu po prawej ściana... Ależ to muj pokuj w hotelu! - pomyślał z entuzjazmem. Jak ja tu trafiłem? Leżał pod kołdrNo w samej bieliYAnie. Jakoś nie pamiktam, żebym sik rozbierał, pomyślał. Ktoś mnie rozebrał. Chociaż, może jednak rozebrałem sik sam. Jeśli mam buty, to rozbierałem sik sam... potarł nogNo o nogk. Aha, jestem bosy. O do diabła, rkce swkdzNo, jakieś bNoble, zapluskwiony hotel. Wyprowadzk sik. A dokNod płynNołem łudkNo?... A, to ten Pawor napuścił pluskiew... Nagle przypomniał sobie Pawora i usiadł, zemdliło go i znowu położył sik na wznak. Jednak dawno sik tak nie uchlałem... Pawor... "Srebrna Koniczyna"... Kiedy to było? Wczoraj? Skrzywił sik i zaczNoł drapazh sik w lewNo rkkk. Co teraz jest - rano, czy wieczur? Zapewne rano... A może wieczur? Golem! - przypomniał sobie. ObciNognkliśmy z Golemem całNo butelkk. Dżinu bez wody. A przedtem puł butelki z tym wysokim. A przedtem jeszcze gdzieś piłem. A może to było wczoraj ? Poczekaj - no, a co teraz jest - dzisiaj, czy wczoraj? Warto by wstazh, napizh sik i te de... Nie, pomyślał uparcie. Najpierw muszk sik w tym wszystkim zorientowazh. Coś mi Golem ciekawego opowiadał, myślał, że jestem pijany i nic nie rozumiem, wikc można muwizh ze mnNo otwarcie. ZresztNo, rzeczywiście byłem pijany, ale o ile pamiktam, wszystko rozumiałem. A co rozumiałem? Wściekle potarł tylnNo stronk dłoni o wełniany koc. NadchodzNo cikżkie czasy... Nie, to Pawor. .. Aha, oto i Golem - oni majNo wszystko przed sobNo, a my mamy przed sobNo tylko ich. I choroba genetyczna... A co, zupełnie możliwe. W koscu kiedyś to sik musiało wydarzyzh. Byzh może trwa to już od dawna. WewnNotrz gatunku rodzi sik nowy gatunek, a my nazywamy to chorobNo genetycznNo. Stary gatunek dla jednych warunkuw, nowy gatunek dla innych. Dawniej były potrzebne silne mikśnie, płodnośzh, wytrzymałośzh na mrozy, agresywnośzh i jeżeli można tak powiedziezh, zaradnośzh. Powiedzmy, że teraz też jest to potrzebne, ale już raczej siłNo inercji. Przy pewnej zaradności można zatłuc milion ludzi i nic szczegulnie ważnego sik nie stanie. To jest zupełnie pewne i wielokrotnie wyprubowane. Ktoś powiedział, że gdyby z historii usunNozh kilkudziesikciu, no dobrze, niech bkdzie, kilkuset ludzi, to momentalnie okazalibyśmy sik w wieku kamienia łupanego. A nawet kilka tysikcy... Co to za ludzie? To, muj drogi zupełnie inni ludzie. Całkiem możliwe, że Newton, Einstein, Arystoteles - to mutanci. Rzecz jasna środowisko było niezbyt sprzyjajNoce i niewykluczone, że masa takich mutantuw zginkła, nie zdNożywszy sik ujawnizh, jak ten chłopiec z opowiadania ZHapka. Oczywiście, byli niezwykłymi ludYAmi - nie byli zaradni, nie mieli normalnych ludzkich potrzeb... Albo może tylko tak sik wydaje? Po prostu duchowo byli tak nadnaturalnie rozwinikci, że cała reszta zostawała w cieniu. No, tu przesadziłeś, powiedział. Einstein muwił, że najlepiej jest byzh latarnikiem - to samo w sobie dobrze brzmi... A w ogule ciekawe byłoby wyobrazizh sobie jak w naszych czasach rodzi sik homo super. Fabuła ekstra... Do diabła, jak strasznie swkdzNo rkce... Gdyby tak napisazh utopik w duchu Orwella albo Bernarda Wolfa. Co prawda, trudno sobie wyobrazizh takiego homo super - ogromna, łysa czaszka, wNotlutkie rNoczki i nużki, impotent - same banały. Ale właściwie to powinno byzh coś w tym rodzaju. W każdym razie przesunikcie potrzeb. Wudka niepotrzebna, jakieś szczegulnie wyrafinowane żarcie ruwnież, żadnych luksusuw, zresztNo i kobiety - o tyle o ile, dla wikkszego spokoju i lepszej koncentracji. Idealny obiekt eksploatacji - dazh mu oddzielny gabinet, biurko, papier, kupk ksiNożek... alejkk dla perypatetycznych rozmyślas, a on za to rodzi koncepcje... Nie wyjdzie z tego żadna utopia - zabiorNo go sobie wojskowi, oto cała utopia. StworzNo utajniony instytut, zwiozNo tam tych wszystkich homo super, postawiNo wartownika i koniec... Wiktor wstał postkkujNoc, człapiNoc bosymi stopami po zimnej podłodze wszedł do łazienki, odkrkcił kran i z rozkoszNo napił sik wody nie zapalajNoc światła. Sama myśl - żeby zapalizh światło - była przerażajNoca. Potem wrucił do łużka i przez czas jakiś drapał sik, przeklinajNoc pluskwy. W ogule, dla potrzeb fabuły wyglNoda to nawet dobrze - tajny instytut, wartownicy, szpiedzy... patriotyzm patriotycznej sprzNotaczki Klary... co za taniocha. Trudnośzh polega na tym, żeby wyobrazizh sobie ich prack, pomysły, możliwości - gdzie mi tam... To w ogule niemożliwe. Szympans nie potrafi napisazh powieści o ludziach. Jak ja mogk napisazh powieśzh o człowieku, ktury nie ma żadnych potrzeb poza duchowymi? Oczywiście, coś niecoś można sobie wyobrazizh. Atmosferk. Stan nieustannej twurczej ekstazy. Poczucie własnej wszechmocy, niezależności... brak kompleksuw, absolutny brak strachu... Tak, żeby napisazh takNo ksiNożkk, trzeba sik nażrezh LSD. W ogule emocjonalna sfera homo super, z punktu widzenia zwyczajnego człowieka wyglNodałaby jak patologia. Choroba... Życie - to choroba materii, myślenie - choroba życia. Choroba okularnicza, pomyślał. I nagle wszystko znalazło sik na swoim miejscu. A wikc to o to mu szło! - pomyślał Wiktor o Golemie. MNodrzy i jeden w drugiego utalentowani... Wikc co z tego wynika? Z tego wynika, że oni już nie sNo ludYAmi. Zurtzmansor po prostu mydlił mi oczy. To znaczy, że sik zaczkło... Nic sik nie da ukryzh, pomyślał z satysfakcjNo. A czegoś takiego tym bardziej. Pujdk do Golema, niech nie udaje proroka. Zapewne oni dużo mu powiedzieli.. Do diabła, to przecież przyszłośzh, ta sama przyszłośzh, ktura zapuszcza swoje macki w serce dnia dzisiejszego! Przed nami sNo tylko oni... Ogarnkło go gorNoczkowe wzburzenie. Każda sekunda była historyczna, i szkoda że nie wiedział o tym wczoraj, dlatego że wczoraj, i przedwczoraj, i tydzies temu każda sekunda też była historyczna... Zerwał sik z łużka, zapalił światło i mrużNoc oczy przed blaskiem bijNocym w oczy, zaczai po omacku szukazh ubrania. Ubrania nie było, ale potem oczy przywykły do światła, złapał spodnie wiszNoce na porkczy łużka i nagle zobaczył swojNo rkkk. Rkka pokryta była czerwonNo wysypkNo i trupio białymi gruzełkami. Niekture rozdrapane gruzełki krwawiły. Na drugiej rkce było to samo.