Joanna Usarek. Marcin --------------------------------------------------------------- © Copyright Joanna Usarek WWW: http://www.literatura.net.pl Ў http://www.literatura.net.pl Date: 25 Aug 2001 См. также русский перевод "Мартин" Ў martin.txt --------------------------------------------------------------- Nie mozna byc dobrym. Mozna tylko kochac i zyc na miare tego, co sie pokochalo... Siedze nad ta pusta kartka juz od kilkunastu minut i po prostu nie wiem, od czego zaczac. Juz na sama mysl, ze mam formulowac jakies mysli, czuje sie tak smiertelnie znuzony, ze najchetniej rzucilbym sie na lozko i zasnal. Ale predzej czy pozniej i tak bede musial Ci to wszystko powiedziec, bo ani sam nie zaznam spokoju, ani jak widac, Ty mi go nie dasz. Zrozum, ja mam jedno uczucie - ze jestem smiertelnie znuzony. Gdyby obliczyc caly ten wysilek, jaki bez Twojej pomocy musialbym wkladac codziennie w podstawowe formy przemieszczania sie, takie jak: z wozka na wozek, z boku na bok, z plecow na brzuch i, powiedzmy, jeszcze pare innych, sadze, ze dorownalbym gornikowi na przodku. Zreszta bez Ciebie w ogole bym nie wyrobil. Jednym ruchem potrafisz zaoszczedzic mi tyle meki, wprost trudno mi w to uwierzyc. Tak bardzo wroslem juz w ten trud, ktorym musze okupic kazdy drobiazg. Czasem leze, rzucony na lozko jak szmata, i budzi we mnie sprzeciw juz sama mysl, ze mialbym sie jakos podniesc. Kiedy podchodzisz do mnie w takiej chwili, ja jeden wiem, czym sa dla mnie Twoje rece. A przeciez ta mordercza walka z wlasnym cialem wyczerpuje mnie nie tylko fizycznie. Bolesna jest juz sama swiadomosc wlasnej bezradnosci, niezdarnosci, wreszcie nawet braku estetyki w tym wszystkim. Mecza mnie juz same slowa, ktorymi trzeba to wszystko nazywac - dzwignac sie, wesprzec, przesunac, podciagnac, ze juz daruje sobie inne. Czesto mysle, ze gdybys chciala opowiedziec swoim kolezankom z uczelni o tym, co musisz codziennie ze mna przezywac, one nie chcialyby tego nawet wysluchac. A gdybys chciala opowiedziec im to ze szczegolami, poczytalyby Ci to za nietakt. Poza tym jest jeszcze ta sprawa, ze nie jestem juz taki odporny na bol, jak bylem kiedys. Znasz mnie przeciez od tej strony. Sama kiedys powiedzialas, nawet pamietam kiedy i do kogo, ze "dopoki Andrzejowi reki nie urwie, nie zauwazy". Mialas wtedy ze trzynascie lat, moja Ty Jasnowidzaca Glowko. Ale teraz, po tym wszystkim co przeszedlem, jest juz, niestety, inaczej. Ja po prostu odruchowo juz cofam sie przed bolem, zanim on jeszcze nastapi. O ile w ogole mam sie gdzie wycofac. Stale mnie napieprza kregoslup, i kikuty, i wszystko. Wszystko mam dokladnie pojebane, sama wiesz. Nie chodzi o to, ze sie skarze - jest jak jest, i jeszcze sie jakos trzymam - ale chcialbym, zebys to sobie uswiadomila i nie wymagala ode mnie zbyt wiele. Nadal chcesz mnie widziec tym, kim bylem dawniej. Bog jeden wie, jak chcialbym temu sprostac, ale po prostu nie potrafie, nie mam na to sily. Nie traktuj mnie, jak okaleczonego bohatera, bo naprawde nim nie jestem. Jestem beznogi, bezreki, bezradny, bezsilny, bezczynny i tak juz ma zostac. Tesknie za gorami, za praca, za wysilkiem fizycznym, ktory mialby jakis sens, za tym, zeby sobie troche postac, ze juz nie osmiele sie powiedziec, pochodzic. Za tym, zeby ktos dostrzegl we mnie moze cos wiecej, niz dodatek do tego wozka... Tak, Kochanie. Nie mam wygorowanych wymagan. A przeciez... co moze byc moja jedyna realna tesknota, sama mozesz sie domyslic. A to przeciez dopiero jeden aspekt calej sprawy. Dodaj do tego jeszcze taka rzecz, jak swiadomosc, ze jestem Ci ciezarem. I nie zaprzeczaj - bo jestem. W najdoslowniejszym tego slowa znaczeniu. Wiem, ze sama tak moze tego nie czujesz, ale mnie sie chce plakac, kiedy mysle o tym, jak dzwigasz te moje strzepy. A to, ze, jak piszesz, sam tez "podcieralem Ci dupe w dziecinstwie", jakos mnie malo pociesza. Twoje "Olej to, szczaj, gdzie ci wypadnie!" rowniez nie jest szczegolnie pocieszajace. Ale za to bardzo kochane. Dobrze, mozesz mi to powiesic nad lozkiem, a nuz cos rzeczywiscie pomoze. Ale nie chodzi tylko o takie sprawy, kiedy mowie, ze Ci jestem ciezarem. Sam jestem, w pewnym sensie, bardziej obojetny na swoje kalectwo, niz Ty jestes. Naprawde. Widze przeciez, jak na mnie patrzysz i wiem, co czujesz. Zawsze wiedzialem, ale teraz zyskalem chyba jakis dar telepatii, bo po prostu widze Twoje mysli i widze, co czujesz bez posrednictwa jakiegokolwiek wnioskowania. I wiem, ze czesto czujesz sie tak, jakbys sama siedziala na tym wozku. To mnie dobija psychicznie, bo ostatnia rzecza, jakiej bym pragnal, jest to, zebys identyfikowala sie ze mna w taki sposob. Po prostu zabraniam Ci to robic! Obawiam sie tylko, ze moge Ci zabraniac do oporu. Ale naprawde, bardzo mnie to martwi. Boje sie, ze mozesz potem do konca zycia nie uwolnic sie od jakichs przykrych wizji. Co mnie pociesza, to Twoj optymizm. Traktujesz mnie traktatem o zbawiennym wplywie gimnastyki na zycie czlowieka i tak dalej. Az sie rozesmialem, kiedy to czytalem. Zupelnie jakbym slyszal nasza Bunie z jej przemowieniami na temat dyscypliny, woli i koniecznosci mycia sie w zimnej wodzie. Marcinku, okazuje sie jednak, ze jestes nieodrodna wnuczka wlasnej babci! Ale nie zapominaj o tym, ze i ja wyszedlem z tej samej szkoly. Doceniam Twoje intencje, ale ja sie Ciebie zapytowywuje, czym wlasciwie ja mam robic te gimnastyke? Nie brakuje mi woli. Po prostu - pozwolilem sobie na komfort nierobienia z siebie malpy. Dosc robie za malpe, kiedy przesiadam sie na wozek. I w paru innych powtarzajacych sie codziennie sytuacjach. Nie chce pelzac jak robak po dywanie, to nic nie da. A Tobie ten widok tez nie sprawia chyba przyjemnosci. Wiesz, ze nie boje sie wysilku. A jesli masz co do tego watpliwosci, to przysiegam Ci, ze gotow bylbym cwiczyc przez caly bozy dzien, gdybym mogl dzieki temu uwolnic Cie, na przyklad, od trudu pomagania mi w lazience, lub odciazyc Cie w jakikolwiek inny sposob. Czy w ogole, cokolwiek wiecej ze soba zrobic. Ale sama wiesz, jak to ze mna jest. Jestem Guliwerem w Kraju Twoich Dobrych Rak - bez Ciebie utonalbym w swoim wlasnym gownie. Pozwol wiec, ze nie bede jednak robil tej gimnastyki. Piszesz, ze sie zmienilem, ze nie chcesz, zebym mial te "odjazdy" itd. Kochanie, jakze moglem sie nie zmienic, skoro wszystko tak bardzo sie zmienilo? Zmienila sie relacja miedzy mna a przedmiotami, miedzy mna a innymi ludzmi, miedzy mna a zyciem w ogole. Zreszta, czy naprawde az tak bardzo sie zmienilem? Obawiam sie, ze rzecz cala polega raczej na tym, ze nie chce i nie potrafie sie zmienic. A ze mam te, jak to nazywasz, "odjazdy"? Jest to raczej jeden wielki totalny odjazd, nie uwazasz? Kiedy po raz pierwszy przeczytalem Twoj list (zabawna jest ta Twoja korespondencja przez sciane), mialem ochote zawolac Cie i powiedziec: Marcin, czego Ty jeszcze ode mnie chcesz? Co ja Ci wlasciwie mam takiego powiedziec? Czy chcesz, zebym sie przed Toba kompletnie wypatroszyl? A co to da. Ani mnie, ani Tobie nie bedzie od tego lzej. A poza tym to jest jak z rzyganiem. Moze i mialbym ochote sie wyrzygac, ale nie mam czym. Caly ten syf wszedl mi juz w krew. Nic co powiem, nie odda tego, co czuje, a masz racje, nie potrafie ani plakac, ani wyc. Chcialbym, ale nie potrafie, szczegolnie wobec Ciebie. Zreszta, co by to zmienilo. A poza tym, wierz mi, ze czasem nie czuje dokladnie nic. Wiec na co Ty jeszcze czekasz? Wyjdz wreszcie z tej zadymionej klatki, odetchnij kilka razy swiezym powietrzem i zobacz, ze swiat sie jeszcze nie skonczyl. Albo zadzwon do jakiegos kumpla i idzcie sobie razem na piwo, czy gdzie chcecie. Nie siedz tu przy mnie, przestan kontemplowac ten moj zalosny odwlok, zapomnij choc na chwile, ze ja w ogole jestem! Jestes mloda, jestes sliczna. Przeraza mnie mysl, ze zagrzebujesz sie tu ze mna w tym grobie. Przeciez widze, co sie z Toba dzieje. I nie wiem, kto tu bardziej potrzebuje pomocy - ja czy Ty. Jesli naprawde chcesz mi pomoc, musisz najpierw pomoc sama sobie, a to znaczy stanac na swoich wlasnych nogach i przestac stale sie na mnie ogladac. Pare dni temu, przegladajac stare papiery, znalazlem list, ktory napisalas do mnie kiedys z wakacji. Piszesz, ze snila Ci sie wielka straszna stodola, a Ty bylas pieskiem, czy cos takiego, i ktos Cie chyba gonil, czy przestraszyl. I ze bieglas do mnie z rozwianymi uszami, ogladajac sie i poszczekujac za siebie, pewna, ze ja Cie obronie. I tak sobie pomyslalem, ze minelo tyle lat od tamtej chwili, a Ty nadal biegniesz do mnie z tymi "rozwianymi uszami", w zyciu, ktore, bardziej niz kiedykolwiek, jest dzis wielka i straszna stodola. Szczerze mowiac kiedy na to patrze, ogarnia mnie cos posredniego miedzy wzruszeniem a irytacja. Wybacz. Wiem, ze jest Ci cholernie ciezko. Wiem i rozumiem duzo wiecej, niz jestem w stanie wyrazic slowami. Czasem wydaje mi sie, ze w ogole wiem wszystko o wszystkim. Ale, niestety, nie potrafie Ci tego przekazac. Zreszta nie wiem, czy niestety. Jest to wiedza, ktorej nie dostaje sie za darmo. I nie zawsze warta jest swojej ceny. Pytasz mnie, czy Cie kocham. To juz chyba gorzej niz zle. Kiedy bylas mala, potrafilas mi zadawac to pytanie po kilka razy dziennie. Mam juz tak wycwiczona odpowiedz, ze trudno by mi sie bylo pomylic. Ja Cie nie tylko kocham, Marcin - ja sie czuje za Ciebie odpowiedzialny. O ile to w ogole da sie rozgraniczyc. Wlasnie dlatego, ze wiem, ze jestem dla Ciebie nie tylko bratem, ale, jak sama piszesz, "ojcem, matka i jedynym prawdziwym przyjacielem". Ale dodaj do tego jeszcze dziadka i babcie, a zdystansujesz wkrotce caly ten slawny serial o krokodylu. Musisz, niestety, uswiadomic sobie, ze nie jestem dla Ciebie zadnym "calym swiatem". Ani ja dla Ciebie, ani Ty dla mnie. Wiem, ze jestem niezwykly, niekonwencjonalny, wybitnie przystojny i, w dodatku wyjatkowo atrakcyjny, bo wymagam szczegolnej opieki, ale - wybacz - czas juz wreszcie przeciac te pepowine. Pewne uklady skonczyly sie nieodwracalnie, a poza tym, za duzo tych wszystkich rol na moja jedna glowe. Bardzo serdecznie Cie prosze, naprawde, bardzo szczerze Cie prosze, nie ogladaj sie na mnie. Nie powiem: rob, co Ci serce dyktuje, bo serce Ci sie kaze obejrzec. Ale umowmy sie - pominawszy to, z czym sobie fizycznie nie radze, to znaczy pominawszy te drobne tysiac rzeczy - moje zycie i moje kalectwo to jest moja sprawa. I nie mysl za duzo o tym, co ja czuje, jak ja sie czuje itd. Albo z gory sobie zaloz, ze sie czuje chujowo i nie zawracaj sobie tym wiecej glowy. Prosze, abys wziela sobie do serca to, co mowie. Moze nie byc mi latwo to powtorzyc. Wszystko to nie jest takie proste niestety. Skoncze na tym, bo juz nie moge wyrobic, musze sie polozyc. Chcialbym cos jeszcze dopisac, skoro juz w ogole do tego doszlo, ale nie moge juz dluzej siedziec. Dziekuje Ci za to, ze zmusilas mnie do napisania tego listu. Jestes madra. Jestes madra i bardzo kochana. Wzrusza mnie ta ogromna desperacja, z jaka probujesz poderwac mnie do zycia, ale czesto moim jedynym pragnieniem jest, zebys zostawila mnie w spokoju, nie zmuszala mnie juz wiecej do zadnego wysilku, zebys pozwolila mi wreszcie odwrocic sie od samego siebie. Nie mam sily czytac tego, co napisalem, ani tym bardziej poprawiac bledow. Przepraszam. Strasznie to wszystko wyglada, ale reka mi dretwieje przy tej maszynie. Mam nadzieje, ze jakos to odczytasz. P.S. Na krotko przed tym wszystkim bylismy z Baska w M. i stanelismy w kolejce po piwo. Czekalismy dlugo, bo przed nami bylo chyba z piecdziesiat osob. Nagle Baska powiedziala: "Zobacz". Spojrzalem i zobaczylem mlodego czlowieka z potwornie znieksztalcona twarza. Byla to twarz nie tylko pokryta bliznami, ale taka, ktora w ogole nie zachowala rysow. Jedna jej polowa byla jakby rozlana, druga sciagnieta i asymetryczna. Gdzies w tym wszystkim, na roznej wysokosci, plywaly oczy. Bylismy wstrzasnieci. Baska powiedziala: "Boze. Nie ma chyba filozofii, ktora moglaby pomoc czlowiekowi w takiej sytuacji". (Ja jej sie nie dziwie! Juz kto jak kto, ale ona nie zna na pewno takiej filozofii!) Dzis czesto przypomina mi sie ta scena i przychodza mi do glowy rozne mysli. I staja mi przed oczami slowa z wiersza Lorki, z tego zbiorku, ktory podarowalas mi kiedys na urodziny: Drwalu, ulzyj mej mece. Odrab moj cien ode mnie, bym bez owocow nie widzial sie wiecej! Polezalem pare godzin i zwloklem sie jednak jeszcze raz do tej maszyny, zeby powiedziec juz wszystko do konca. Nie zrobilem tego od razu, bo nie mialem na to odwagi. Nie mialem odwagi byc wobec Ciebie az tak brutalny. Ale teraz poczulem, ze jesli nie powiem tego wlasnie teraz, to moze nigdy juz nie bedzie mnie na to stac - i moge juz nie zdazyc Ci tego powiedziec. Wybacz brutalnosc tych slow, ale wreszcie coz moze byc brutalniejszego niz samo zycie. Marcin, pomysl! Jestem odarty totalnie ze wszystkiego. Jestem zywcem wypreparowany z zycia. Musisz, musisz zechciec mnie zrozumiec. Ja mam jedna jeszcze tylko sprawe na tym swiecie - przekonac Cie, ze ja juz do tego swiata nie naleze. I ze mam prawo sam dokonac wyboru. Nie prosze Cie o Twoja zgode. Ani nie musze Cie o nia prosic, ani nie osmielilbym sie obciazyc Cie w podobny sposob. Prosze, abys to zrozumiala i wybaczyla. Bo wiem, ze jesli mi tego nie wybaczysz, nie bedziesz mogla z tym zyc. Dlatego nie chce, nie moge zalatwiac tego za Twoimi plecami. Choc moze byloby to latwiejsze. Latwiejsze w jakis sposob dla nas obojga. Ale wiem, ile dla Ciebie znacze. I Ty wiesz, ile znaczysz dla mnie. Wiec jestem Ci to po prostu winny. Jestesmy to sobie wzajemnie winni! Nigdy nie robilem sobie zludzen, ze bedzie mi dane wrocic do tak zwanego normalnego zycia. Ale nie myslalem, jednak nie myslalem, ze wszystko to bedzie wygladac wlasnie tak! Umialbym pogodzic sie nawet z kalectwem, gdyby pozostawilo mi jakas szanse. (I gdyby ludzie pozostawili mi jakas szanse!) Gdybym mogl chociaz chodzic o kulach, gdybym mial chociaz obie rece. Chociaz! Moj Boze, co ja mowie. Wystarczyloby mi duzo mniej. Ja sie czasem sam siebie przerazam, jak zalosne jest to "mniej", o ktorym marze. Kiedy bylem jeszcze w szpitalu, zazdroscilem chlopakowi, ktory jak ja, byl po amputacji obu ud. On mogl walczyc jeszcze o jakas godna przyszlosc. Ja - sralem wtedy i szczalem pod siebie, i bezradnie wspieralem sie na ramionach mlodych kobiet, ktore sam chetnie wzialbym w ramiona. Zastanawialem sie, czym moze byc pieklo, jesli to co przezywalem, nazywalo sie zyciem. Gdyby nie Ty, dawno juz bym ze soba skonczyl. Kiedy patrzylem na siebie oczami innych ludzi, czulem, ze nie mam juz plci, nie mam przeszlosci! Ze jestem niczym - i niczym pozostane. Patrzyli na mnie z litoscia. Nie ze wspolczuciem - a z litoscia i zgroza. Zreszta - co to za roznica. Jak ten dziadek, ktory powiedzial Ci wtedy na korytarzu, ze lepiej dla mnie byloby, gdybym w ogole z tego nie wyszedl. Albo to, co powiedziala ta ckliwa idiotka: ze jestem "sama dusza", ale za to "jaka piekna"! Myslalem, ze sie porzygam. Patrzyli na mnie, jakbym przestal byc czlowiekiem. A przeciez, kazdego z nich, w kazdej chwili, moglo spotkac to samo. Wydawali na mnie wyrok. Nie wiedzac, ze wydaja go sami na siebie! Jestes jedynym czlowiekiem, ktory po tym wszystkim potrafil zwyczajnie spojrzec mi w oczy. Ilez to ja tych oczu widzialem umykajacych wstydliwie przed moim wzrokiem! Ile razy mialem okazje obserwowac te farse, jaka graja przede mna inni ludzie. Te ich sztuczna swobode i zle ukrywane zaklopotanie, wszystkie te kiepskie chwyty, sluzace ukryciu tego, co sie naprawde czuje. Zastanawialem sie, co oni wlasciwie chca ukryc i przed kim, grajac w te gre, przejrzysta dla piecioletniego dziecka. Skad sie bierze to ich skrepowanie i uczucie zawstydzenia? I zrozumialem, ze tym, co chca ukryc tak wstydliwie, jest ich wlasne kalectwo. To, ze sa niemi i slepi. Ale my nie jestesmy ani niemi, ani slepi. My nie musimy grac przed soba w zadne gry. Kocham Cie, Marcin. I dlatego osmielam Ci sie powiedziec: Nie mam sily juz dluzej tego ciagnac! Moze jest w tym jakas niedojrzalosc, ale - nie mam juz na to sily. Kiedy patrze w tak zwana przyszlosc, widze przed soba tylko nieskonczenie dlugi ciag dni, wypelnionych borykaniem sie z wlasna fizjologia. I z wlasna zraniona dusza. Nie potrafie sie z tym pogodzic. Wiem, ze sa ludzie, ktorzy to potrafia, ale ja widocznie do nich nie naleze. Nie mam dosc pokory, aby sie z tym wszystkim pogodzic. I nie mam dosc pokory, aby przyjac watpliwy dar przezycia tych dni - za cene Twojego zycia! Bog mi wybaczy - to jego zawod, jak to ktos powiedzial. Nie dbam zreszta o jego wybaczenie. Pragne, abys TY mi wybaczyla. I wiem, ze Ci tego nie ulatwiam tym listem, ale chcialbym, zebys nie traktowala tego wszystkiego jako cos szczegolnie dramatycznego. Dramatyczne sa tylko nasze uczucia, naprawde nic wiecej. A nasze uczucia tez sa sprawa umowna. Pomysl sobie - kazde zycie musi sie kiedys skonczyc. I wlasciwie, co za roznica? Co za roznica, czy ja jeszcze dziesiec, dwadziescia lat bede sie meczyl na tym wozku? Obrazajac czyjes i wlasne poczucie sensu zycia. Ja uwazam swoje zycie za dobre. Naprawde. Mialem Ciebie i to bylo naprawde OK. Mialem gory, mialem konie. Mialem tych pare dziewczyn. Bylem bardziej niezalezny niz wiekszosc ludzi, ktorych znam. Chyba tylko Ty mi dorownujesz pod tym wzgledem, moj Ty Nieustraszony Zolnierzyku. Mimo wszystko. Mimo wszystko co Ci kiedykolwiek powiedzialem innego. I wlasciwie nadal jestem bardziej niezalezny, nawet na tym wozku. Uwazam sie za naprawde szczesliwego czlowieka, jakkolwiek by to paradoksalnie nie brzmialo. Za naprawde szczesliwego, rozumiesz? Ze wszystkim, co mnie kiedykolwiek spotkalo. Wiem, ze nie rozumiesz, ale to nie szkodzi - kiedys zrozumiesz. To, ze ktos cierpi, nie znaczy jeszcze, ze jest nieszczesliwy. To tylko swiat tak mysli. Ale popatrz, jaki swiat sam jest nieszczesliwy i zastanow sie, czy warto myslec kategoriami tego swiata. Skoncze juz, bo ledwie siedze. Moja pupa buntuje sie przeciwko calej tej filozofii. Nie martw sie niczym. Mysle, ze trzeba robic co sie moze i nie martwic sie o reszte. Twoj Andrzej P.S. Nie wiem, czy to sie wszystko trzyma kupy. Jestem smiertelnie zmeczony. Marcin, ja jestem smiertelnie zmeczony. Sam soba i tym wszystkim. Zmiluj sie, pozwol mi odrabac od siebie swoj cien! P.S. Chce mi sie rzygac, kiedy mysle, ze musisz grzebac sie w moich gownach. Chcialbym upasc przed Toba na kolana i blagac Cie o wybaczenie, ale nawet tego nie moge! Kiedy zblizasz sie, aby mi pomoc, mam ochote calowac Cie po rekach. Nie wiem, czemu nigdy tego nie zrobilem, wybacz prostakowi. Nienawidze tej lekliwej ostroznosci, jaka wymusza na mnie moje kalectwo. Nienawidze swoich kikutow i tego, ze musisz ich dotykac. Kiedy ich dotykasz, czasem mysle, ze jestes swieta. W ogole mysle, ze jestes swieta! Kocham Twoja czulosc, to naprawde jedyne, co mi zostalo w tym pieprzonym zyciu. Onanizuje sie co drugi dzien, zyc mi sie nie chce na mysl, ze juz nigdy nie dotkne kobiety. Nie wiem co bedzie z naszymi finansami, kiedy skoncza sie te pieniadze, ktore zarobilem w RFN. I nie wiem. Nie wiem co jeszcze. Moze to tylko, ze nigdy nie zalowalem tego co sie stalo, to znaczy nigdy nie zalowalem, ze pomoglem tamtemu chlopakowi. Naprawde, wierz mi. Sam sie sobie dziwie. No i widzisz. Chcialas wiedziec o mnie wszystko. Wybacz. Jestem niewdziecznym skurwysynem. ... I zadna w tym zasluga. Tak jak nie jest zasluga drzewa to ze rosnie. Andrzej! Dziekuje Ci za oba Twoje listy, jesli mozna je nazwac rzeczywiscie dwoma listami. Nie wiem wcale, czy taka zabawna jest ta nasza "korespondencja przez sciane", dla mnie przynajmniej jest malo zabawna. Ten Twoj drugi list, wiesz oczywiscie, ktory mam na mysli, zrobil na mnie po prostu wstrzasajace wrazenie. Ja sie nie boje wstrzasajacych wrazen, nie o to chodzi. Ale mowisz, ze mnie znasz, i uwazasz, ze znasz samego siebie. Cos sie tu chyba nie zgadza. Oczywiscie, ze mnie znasz, nie bede temu przeczyc, znasz mnie lepiej, niz wlasna kieszen - i na pewno kiedys znales mnie nawet lepiej, niz ja sama siebie. Moze bylo tak nawet do niedawna. I wcale nie ma w tym nic mistycznego, bo ostatecznie wychowujesz mnie od szostego roku zycia i sam mnie sobie wykreowales, ze tak to nazwe, zreszta na obraz i podobienstwo swoje wlasne. Ale zapomniales o tym, co sam mi mowiles, ze czlowiek jest procesem, a nie jakims statycznym punktem, czy jak Ty to nazywasz. Po prostu - ze czlowiek nie krowa i ze sie zmienia. Przepraszam, brzmi to jakos wulgarnie, ale niestety, nic na to nie poradze, ze Twoja "kurwa" zawsze brzmi o niebo subtelniej niz moja "krowa". A jeszcze poza tym, wlasnie jestem na Ciebie wsciekla, wiec nie mam czasu bawic sie w subtelnosci, bo chce Ci w tym stanie jak najwiecej powiedziec, a boje sie, ze mi zaraz przejdzie. No wiec chyba o tym zapomniales (o tym czlowieku-nie krowie), bo ja sie wlasnie przed chwila zmienilam! I w dodatku, z punktu widzenia tej zmiany, dostrzeglam, ze cos tu nie jest OK. - z ta Twoja odpowiedzialnoscia, znajomoscia mojej osoby i w ogole! Bo mowisz, ze Ci na mnie zalezy, i w ogole taki niby jestes dobry i tak sie o mnie martwisz. Ale niestety, chyba tak to nie jest, bo nie wziales nawet pod uwage, jak niesamowicie wstrzasajace wrazenie moze zrobic na mnie Twoj list. Choc podobno mnie znasz i czytasz w moich myslach. Wiec wyglada mi to na jedno: mowisz, zebym Cie olala, bo w gruncie rzeczy sam mnie olewasz! A ja Cie nie oleje i tak, i mam Cie w dupie! Moze to wszystko nie jest specjalnie logiczne, ale nic mnie to nie obchodzi. Bo mnie sie wszystko i tak lepiej zgadza niz do tej pory. Ty mi mowisz, ze jestes smiertelnie zmeczony. To ja Ci powiem - ja tez jestem smiertelnie zmeczona! Bo od chwili przeczytania Twego listu, to znaczy od prawie szescdziesieciu godzin, prawie wcale nie spalam, bo po prostu nie moglam zasnac. Ty bys powiedzial na moim miejscu, ze "troska o mnie spedza Ci sen z powiek". No i dobrze, niech Ci spedza. Bo wydaje mi sie, ze gdybys sie o mnie naprawde zatroszczyl, to wlasnie wtedy dopiero moglbys spokojnie zasnac. Po przeczytaniu Twego listu bylam taka wstrzasnieta, ze po prostu musialam zostac sama, zeby sie jakos poskladac do kupy. Pomyslalam: niech sobie robi za tego gornika, jak mu tak na tym zalezy, poszlam do Jurka i siedze u niego, to znaczy w jego mieszkaniu, bo on wyjechal. Moze to nie jest takie wazne - jasne! to jest zupelnie niewazne, w szczegolnosci dla Ciebie! - ale chce, zebys wiedzial, ze przez caly ten czas nic nie jadlam, bo nic mi przez gardlo nie przechodzi, choc tu jest kupa fajnego zarcia w lodowce. Natomiast wypilam nie wiem ile kawy i wypalilam Jurkowi chyba z piec paczek papierosow - nie wiem, nie moge sie doliczyc. Ale nie martw sie, to jakies zachodnie, wiec chyba sie nie zatruje. Zreszta przepraszam, Ty sie przeciez nie martwisz. To dobrze, bo wlasnie zaczelam szosta paczke. Siedzialam tu jak idiotka, ale poniewaz nie mam Twojego daru wymowy, nie jestem w stanie opisac, co sie ze mna dzialo. Zreszta, jak wiesz wszystko o wszystkim, w co skadinad nie watpie, to i tak wiesz. Przyszla mi nawet do glowy taka idiotyczna mysl - zreszta moze nie taka idiotyczna w tej sytuacji - zeby zadzwonic do Telefonu Zaufania i z kims porozmawiac. Po prostu juz naprawde nie wiedzialam, co ze soba zrobic. Nie mialam nadziei na zadne rewelacje, bo wiedzialam z gory, ze Ty, razem ze swoim listem, jestes dostatecznie rewelacyjny, zeby zapedzic w kozi rog nie jedna pania w Telefonie Zaufania, a dziesiec pan razem wzietych, a poza tym, co te panie mogly mi poradzic, co mnie ktokolwiek moze powiedziec nowego o Tobie. Ale po prostu chcialam uslyszec czyjs glos. (Nie Twoj!) Nie moglam sie tam dodzwonic przez pol nocy, bo tam stale jest zajete, a jak sie wreszcie dodzwonilam - odlozylam sluchawke. Nie, to ta pani pierwsza odlozyla sluchawke, bo ja sie nie odzywalam. Sprawila mi tym wielka przykrosc, bo choc sama balam sie odezwac, chcialam chociaz posluchac czyjegos milczenia. Zreszta, scisle biorac, ta pani odlozyla sluchawke nie raz, a dwa razy - bo ja dzwonilam dwa razy, i dwa razy sie nie odezwalam. Prawde powiedziawszy, nie moglam sie jej nadziwic - ja bym nie odlozyla tej sluchawki na jej miejscu. Naprawde. Do tej pory nie moge sie nadziwic. Ale mniejsza o to. Jednym slowem, wszystko polegalo na tym, ze dzwonilam do tego Telefonu przez cala noc - i albo bylo zajete, i wtedy bardzo sie niecierpliwilam, albo nie bylo zajete i sie nie odzywalam. Nerwica jakas sytuacyjna czy co, jak Boga kocham?! Opisuje Ci to wszystko, bo jest zabawne. Co mi zalezy, posmiej sie troche. (Mowie powaznie, bardzo mnie to teraz rozsmiesza). Wreszcie te objawy nerwicowe ustapily na tyle, ze zaczelam belkotac cos do tej sluchawki. Doslownie belkotac, bo bylam strasznie zdenerwowana, i rece mi sie trzesly, i wszystko mi sie trzeslo w srodku. Nie mowie, ze to Twoja wina, po prostu, cos mi sie takiego stalo, i mialam uczucie, ze sama jestem temu winna, nie wiem dlaczego. No wiec zaczelam cos belkotac - ze mam brata, no i ze mam tego brata, ale nic innego mi przez gardlo nie przechodzilo. Ta pani byla chyba troche zdegustowana, ale za to bardzo cierpliwa, co chwile powtarzala "Tak? Slucham pania.", ale powtarzala to z takim wystudiowanym wspolczuciem, ze od tego jeszcze gorzej sie zaplatalam. Wreszcie, piate przez dziesiate, opowiedzialam jej cos o nas, ze mojego brata wyrzucili z pociagu itd., ale czulam, ze jestem zupelnie beznadziejna. Wiec, moze dlatego, ona tez byla beznadziejna. Stale powtarzala, ze "to jest trudna sprawa", i ze "no tak, to jest bardzo trudna sprawa", az wreszcie sama zaczelam jej wspolczuc. A potem powiedziala, ze "sprawa jest trudna" i ze nastepny dyzur bedzie miala po dwudziestym, i zeby do niej wtedy zadzwonic. A ze byl wlasnie siodmy czy osmy (wszystko mi sie dokladnie pomylilo w czasie), wiec mialam dosyc taktu, zeby nic jej na to nie odpowiedziec i na tym sie pozegnalysmy. Ale na tym nie koniec. Moze jestem glupia, mysl sobie, co chcesz, ale bylo mi tak smutno i zle, a wlasciwie jeszcze gorzej, ze znowu zadzwonilam do tego Telefonu Zaufania. Bo za chwile znowu uplynelo pare godzin i zrobilo sie juz rano, a te panie w Telefonie Zaufania o osmej rano sie zmieniaja. A ja naprawde potrzebowalam pomocy i bylo mi juz wszystko jedno. To znaczy, nie potrzebowalam rady, tylko zeby ktos mnie wreszcie zrozumial i pomogl mi zrozumiec sama siebie. Ty piszesz, ze nie wiesz, kto tu naprawde potrzebuje pomocy - ja czy Ty. No wiec powiem Ci, to proste. Kazdy potrzebuje pomocy. Absolutnie kazdy, nawet te panie w Telefonie Zaufania! I mowisz, ze jesli chce Ci pomoc, to najpierw musze pomoc sama sobie. No wiec wlasnie to robie! Zastanawiam sie tylko, dlaczego Ty, przy tych wszystkich swoich slawnych zaletach serca i umyslu, jestes takim cholernym egoista. (Piszesz, ze jestes niewdziecznym skurwysynem. A co mnie to obchodzi, ze Ty siebie uwazasz za niewdziecznego skurwysyna?! Jestes? To nie badz!) Bo z tego, co piszesz, wynika, ze ja musze pomoc sobie, po to zeby pomoc Tobie? No to szkoda, ze w zaden sposob nie wynika, ze Ty musisz pomoc sobie, po to, zeby pomoc mnie! No, ale dobra. Zadzwonilam wiec jeszcze raz do tego Telefonu Zaufania, i to juz byla totalna kleska. I dobrze mi tak! Bo, nie gniewaj sie, ale ja zaczelam czytac tej pani Twoj list. A ta pani w ogole na to nie zaslugiwala. Zaczela od tego, ze zapytala, po co cala ta "wymiana listow", i ze w ogole byloby najlepiej, zebym ja Ciebie olala (Twoja szkola!), bo Ty jestes "kaleka" i tak bedzie dla Ciebie lepiej. A ja mam sie zajac "wlasnym zyciem". Wiec bardzo dlugo jej tlumaczylam, ze wlasnie zajmuje sie przeciez wlasnym zyciem, ale ona sie ze mna nie zgadzala i w ogole byla jakby zgorszona, ze ja sie tym wszystkim tak przejmuje. No wiec, zeby jej jakos pomoc, bo juz wtedy zaczelo mi sie robic jej troche zal, postanowilam przeczytac jej Twoj list. Stale sie niecierpliwila, bo ja sie troche jakalam nad tym listem, jakby nie rozumiala, jak trudno jest napisac taki list, juz nie mowiac o tym, ze lewa reka, i jak trudno jest go przeczytac obcej osobie. A jak doszlam do tego, ze Ty masz wszystko w srodku "pojebane", wiesz, to co pisales, poczula sie widocznie dotknieta, bo powiedziala, ze ona nie rozumie, jak czlowiek na poziomie moze uzywac podobnego slownictwa. (No naprawde, bez jaj!) Zupelnie mnie przytkalo, ze ona nie rozumie takiej prostej rzeczy (i ze nie ma wiekszych zmartwien w takiej chwili) i chcialam jej to wytlumaczyc, ale ona nic nie chciala zrozumiec i powtarzala, ze "mimo wszystko, daloby sie to slowo jakos zastapic". Wiec wreszcie sie zdenerwowalam i malo brakowalo, zebym jej rzeczywiscie powiedziala jak! Ale najgorsze bylo to, ze ona stale strasznie sie dziwila, ze mnie tak bardzo na Tobie zalezy i w zaden sposob jej nie moglam wytlumaczyc, ze mi po prostu zalezy i juz. Bo to jest zbyt proste, zeby sie w ogole dalo wytlumaczyc. A ona sie dziwila i dziwila, az wreszcie zapytala mnie, czy nas nie laczy "cos wiecej". To znaczy, wiesz, czy my naprawde zyjemy jak brat z siostra. Najpierw to w ogole do mnie nie dotarlo, ale za to, jak juz dotarlo, to mi po prostu rece opadly, no po prostu, rece mi opadly i juz! I wtedy wlasnie zrozumialam, ze te panie z Telefonu Zaufania tez potrzebuja pomocy. I naprawde, bardzo tej pani wspolczulam. I to bylo bardzo dziwne, ale cos takiego mi sie stalo na to wszystko, ze sie nagle zupelnie uspokoilam. No po prostu poczulam sie dziwnie spokojna. Zrobilo mi sie jakos lepiej i pomyslalam, ze moze w ogole nie jest tak zle. Ciesze sie, bo juz mi sie odcisk zrobil na palcu od tego pisania, zawsze to jakies zadoscuczynienie. Tak mi przykro, ze Ci reka dretwieje przy tej maszynie. Chyba masz racje, parszywe jest to zycie! Zreszta nie wiem, moze jednak nie jest takie parszywe? Ale swiat jest pojebany, to fakt. Zreszta, sama jestem pojebana i, jak widac, niezbyt zrownowazona (ta pani powiedziala, ze to jest "niezrownowazenie sytuacyjne" - czegos jednak sie od niej dowiedzialam), ale taka siebie lubie, wiec co Ty sie o mnie martwisz. Sam mowisz, ze tak naprawde, to uwazasz sie za szczesliwego czlowieka. "Ze wszystkim, co Ciebie spotkalo". I w dodatku zapisujesz mi to w testamencie! Ja mam to niby "kiedys" zrozumiec. Ja to juz znakomicie rozumiem! Ty Glupi, Ty Ciemnowidzu. Wiec daj mi, do cholery, prawo tez uwazac sie za szczesliwego czlowieka! Ze wszystkim, co Ciebie spotkalo. No niestety. Juz dawno mi przeszlo. Przestalam byc wsciekla i nie wiem, co teraz bedzie. Chyba znowu zaczne Cie wychwalac, albo skomlec o litosc. Nie wiem czemu, czasem to jest silniejsze ode mnie. Powiedziales mi we czwartek, wreczajac mi te swoja cholerna krwawice, ten swoj znakomity elaborat, ze moj list do Ciebie przypomina raczej "wynurzenia porzuconej kochanki", niz jakakolwiek rozsadna forme korespondencji. (Ty to masz gadane, jak Boga kocham! Ja Ci zazdroszcze. Ten szyk! Ten styl! Ta logika! Czekaj, ja Cie jeszcze zazyje.) No wiec, po pierwsze, to Twoje krasomowstwo doprowadzi mnie chyba kiedys do szalu, a po drugie - co Ty sie bedziesz teraz o mnie martwil. Ze ja siedze z Toba w tej zadymionej dziurze, ze sie identyfikuje i tak dalej. Trzeba sie bylo o to martwic wczesniej! A teraz - to wiesz co ja Ci powiem? Ze: serdecznie Cie prosze, no naprawde, bardzo szczerze Cie prosze - olej mnie! Nie ogladaj sie na mnie! A juz w zadnym wypadku, uchowaj Bog, nie zrob, co Ci serce dyktuje, bo serce Ci sie kaze obejrzec! I przypomnij sobie przy okazji, ze ostatecznie przez cale zycie nic innego nie robiles, tylko uczyles mnie, jak sie z Toba identyfikowac psychicznie, i szkoliles mnie na tego swojego "Marcina". Najpierw kazales mi brac do reki jakies paskudztwa, wlazic na jakies cholerne ostre przedmioty, do dzis pojecia nie mam, co to bylo, i nigdy sie nie dowiem, mam tylko taka "przykra wizje", ktora mnie "nie opusci do konca zycia", kazales mi jezdzic konno, jak mialam okres, a jeszcze calkiem niedawno, jak nie wrocilam na noc do domu, napadles na mnie, jak rozjuszony byk, zanim w ogole jeszcze zdazylam otworzyc usta! A co potem zrobiles, to sam wiesz. No niestety. Nawet jak byles z ta swoja Baska, to mi tak dawales popalic, ze oddechu zlapac nie moglam. I wtedy jakos sie nie bales, ze mnie od siebie "uzalezniasz uczuciowo"?! Poza tym, przez cale zycie sluzyles mi dobrym przykladem, pompowales we mnie te swoje idee o milosci blizniego, niezaleznosci wewnetrznej i tak dalej, nie pamietam juz, jak to dalej idzie teoretycznie, ale nie szkodzi, Ty i tak masz to obstukane. Wiec teraz? Teraz nie badz taki madry. Naprawde - rowno Cie olewam. No niestety. Mowisz, zebym sobie poszla na piwko. OK. Ja pojde na piwko, a Ty w tym czasie bedziesz "odwracal sie od samego siebie"! A gowno. Moze bys tak zaczal od siebie? Przeciez zawsze mi mowiles - zaraz, co to Ty mowiles - ze poczucia krzywdy trzeba sie wystrzegac, ze bledu zawsze trzeba szukac w samym sobie? W swoim stanie swiadomosci? Czy cos w tym stylu. Wlasnie - filozof to Ty jestes! To ja Cie jeszcze raz zazyje. A pamietasz, jak mowiles, ze tylko ludzie zaklamani, czy jacys tam, uwazaja, ze: "Filozofia? - OK, to jedno. Ale zycie? Zycie to juz calkiem inna sprawa" Dobra, nie bede Cie juz katowac. Sam sie pokatuj. Chyba jednak zrobie sobie jakas kanapke, rzygac mi sie juz chce od tych papierosow. Ale ten Jurek ma fajne zarcie! O rany, mam nadzieje, ze wpadles na to, zeby zajrzec do kuchni i zobaczyc, co sie dzieje z tym kurczakiem?! Bo nie jestem pewna, czy ja go z tego wszystkiego nie zostawilam na gazie. Ale mniejsza o kurczaka. Opowiem Ci, co bylo dalej. No wiec dalej bylo tak, ze - uwazaj, trzymaj sie mocno! - znowu zadzwonilam do Telefonu Zaufania. Na szczescie, tym razem trafilam na jakas mila i sensowna pania, ktora bardzo sie przejela nasza sprawa, i w ogole uwazala, ze my jestesmy oboje nadzwyczajni. Ale wydaje mi sie, ze i ta pani nie wszystko w tym rozumiala, bo stale powtarzala, ze to jest "taki dramat". No, ale powiedziala, ze nasz zwiazek jest unikalny, i nasza obecna sytuacja tez jest unikalna, wiec tu sie nakladaja na siebie dwie unikalne sytuacje. Mowila to bardzo milo i wcale to tak glupio nie brzmialo. I w ogole jestem jej wdzieczna, bo chociaz nic mi nowego nie powiedziala, zrobilo mi sie od tego jakos lepiej. Ja ja zreszta juz od razu na poczatku uprzedzilam, ze niczego szczegolnego od niej nie oczekuje, bo nie chcialam, zeby sie speszyla, jak nie bedzie wiedziala, co mi powiedziec. Bo po tych wszystkich telefonach (mam na mysli rowniez te, kiedy sie nie odzywalam) ja juz naprawde zrozumialam, ze sprawa jest trudna i ze stawiam ludzi w glupiej sytuacji. Ale tej pani jestem naprawde wdzieczna, i chyba jeszcze do niej kiedys zadzwonie i jej podziekuje. A potem, jak juz skonczylysmy rozmowe, bardzo dlugo milczala, w ogole nic nie mowila przez kilka minut albo dluzej, i to rowniez bylo bardzo mile, i chyba to wlasnie najbardziej mi pomoglo. Wiec lazilam po tej chalupie, zapisalam mase papierow, ktore wyladowaly oczywiscie w koszu "na smierci", ze dwanascie godzin uplynelo mi na tym wyrzucaniu, no i oczywista, na studiowaniu Twojego znakomitego dziela. Mialam juz wszystkie mozliwe mysli, wlacznie z ta, ze moze rzeczywiscie jestem Ci to winna. No bo: taki nieszczesliwy, nigdy w zyciu juz nie dosiadzie konia, za to wali konia co drugi dzien...? No i w ogole. Moze naprawde trzeba dac mu to blogoslawienstwo... Moze to tylko moj egoizm sprawia, ze tak wszystko sie we mnie buntuje na te mysl? Albo te "stereotypy myslenia", co to ciagle o nich slysze? Pomyslalam o tym, jak ciezko Ci sobie poradzic z czymkolwiek ta jedna reka, jak musisz walczyc o kazdy centymetr przy przesiadaniu sie na wozek, i ze wlasciwie nawet na tym wozku nie mozesz za dlugo usiedziec. Stanela mi przed oczami ta scena sprzed roku, kiedy jeszcze w ogole nic nie potrafiles ze soba zrobic, i kiedy runales na podloge, probujac sam przesiasc sie na lozko. Podbieglam wtedy do Ciebie, a Ty chwyciles mnie za reke, az myslalam, ze mi polamiesz kosci, i z taka bezsilna wsciekloscia, z taka straszna rozpacza, ze w ogole nie wiem, z czym to porownac, jakims obcym, zduszonym glosem krzyknales do mnie: Dobij mnie! Marcin, zlituj sie, dobij mnie! Och Andrzej. Tak bardzo Cie kocham. Co ja na to poradze. No, ale do rzeczy. Do rzeczy, bo sie rozkleimy. Krotko mowiac, jak zawsze, udalo Ci sie mnie zbajerowac. No bo faktycznie - logicznie - tu taki kaleka - tu ten egoizm - a tu jeszcze te stereotypy? Jednym slowem, jak mowie, w pewnym momencie dalam sie zbajerowac i, dobra, pomyslalam, ma moje blogoslawienstwo. Ale w tym samym momencie, a wlasciwie jakby nie w tym samym, poczulam do Ciebie jakas niechec. I jakis zal. Tak jakbys Ty mi zrobil jakies swinstwo. Nie bardzo jeszcze wiedzialam, co sie dzieje, wiec odruchowo zaczelam bronic sie - a raczej Cie - przed tym uczuciem, ale ono nie ustepowalo. I krotko mowiac, co tu wdawac sie w szczegoly - nie udalo mi sie przed nim obronic. Po prostu czulam, ze cos jest nie tak. Ze tu jakby o cos calkiem innego chodzi. I nagle cos takiego sie ze mna stalo, ze bardzo duzo zrozumialam w jednej chwili. Jakby wszystko naraz zrozumialam. Zrozumialam tez to, co Ty mi mowiles - o tym uzaleznianiu sie od Ciebie, o tej porzuconej kochance i tak dalej. I w ogole - przez chwile mialam takie uczucie, jakbym nagle zrozumiala wszystko. Wszystko, co jest. Jakby wszystko co jest, otworzylo sie na chwile przede mna - i zamknelo. Ale cos we mnie z siebie zostawilo. I to cos wystarczylo, zebym nagle poczula sie tak, jakbym uwolnila sie od nie wiem jakiego ciezaru. Zeby nagle to, co przedtem wydawalo mi sie tak zawile i trudne, stalo sie moze nie latwe, ale jakos zupelnie proste. Potem poszlam na spacer na Cmentarz Zydowski - musimy tam isc kiedys razem, tam jest ekstra! - troche sobie polazilam, jeszcze troche ryczalam, ale bylo mi dobrze. A potem wziela mnie na Ciebie taka zlosc (a jednoczesnie taka jasnosc tego, co mam Ci do powiedzenia), ze pedem wrocilam do Jurka, bo przestraszylam sie, ze mi przejdzie. I zaczelam pisac do Ciebie ten list. I pisze mi sie go tak latwo i prosto, jak nigdy dotad. Nie musze sie wiklac w jakies slowa, w jakies prosby o wybaczenie czy o zmilowanie, w jakies zawile i tragiczne argumentacje. Jest mi dobrze, a nawet wesolo, a kiedy pisalam pierwsza czesc tego listu, co drugie zdanie wybuchalam smiechem. Moze bylo to niezrownowazenie sytuacyjne, ale nie szkodzi. Masz racje, chyba brak mi piatej klepki. Czy Ty zawsze musisz miec racje? No, chyba musze juz po trochu konczyc, teskno mi cos za naszym grobem. Naprawde. Ciesze sie juz na sama mysl o drodze do domu. Ty tam tez pewnie kiepsko beze mnie prosperujesz. Jak ja sie ciesze, ze znow Cie zobacze! Dobra, moge, jak Ty to mowisz, robic za te "porzucona kochanke". Za wujka, dziadka, ciocie-babcie, za wszystko cokolwiek sobie zyczysz! I o Boze, nareszcie sie wyspie! Nie bedziesz mi spedzal snu z powiek. Chamie Pospolity. * * * Mam do Ciebie jeszcze te jedna sprawe. No wiec tak: To, co robie dla Ciebie, nie jest zadnym idiotycznym poswieceniem. Jestem do tego stopnia egoistka, o czym skadinad doskonale wiesz, ze juz na samo slowo "poswiecenie" zbiera mi sie na mdlosci. Przepraszam, strasznie to fizjologi